piątek, 2 lipca 2021

Od Mattii cd. Cahira

— Hm, zastanówmy się, co mogłoby cię najbardziej zainteresować — zaczął, wybierając kolejny kwiat. Wianek zyskał kontrastowy, błękitny akcent. — Nephomancja, bo tak nazywa się formalnie proces przewidywania przyszłości na podstawie kształtowania się chmur, jest dziedziną dość obszernej gałęzi wiedzy zwanej aeromancją. Inne jej dziedziny to chociażby ceraunoskopia, czyli wróżenie poprzez interpretację grzmotów i błyskawic albo anemoskopia – wróżenie przez interpretację kierunku i siły wiatru... — Urwał, zerknął na Cahira, w kąciku ust zadrgał mu uśmiech. — Czyżbym cię nudził? Śpisz już?
— Ależ skąd — Dłoń Cahira powędrowała w stronę torebki z ciastkami. — Kontynuuj, to bardzo zajmujące.
Mattia rozparł się bardziej na kocu i sięgnął po kolejny kwiatek.
— Gdy byłem dzieckiem, uczyłem się jazdy konnej na kucyku. Nazwałem go Cirrocumulus, tak samo, jak te chmury tam. — Wskazał w kierunku nieba, Cahir podążył za jego wzrokiem. — Ale w końcu i tak wszyscy mówili na niego Chmurka.
— Co ci przyszło do głowy, żeby nazywać kuca Cirrocumulus? — Spytał z rozbawieniem. — Te chmury nie przypominają nawet kucyków.
— Z tej perspektywy nie — zgodził się Mattia, podziwiając swoje kwietne dzieło i zamykając je w okrąg. Powinno pasować. — Ale jeśli jest się na dużej wysokości, cirrocumulusy wydają się o wiele większe. Są krągłe i puchate, jak takie grubiutkie, białe kucyki.
Cahir popatrzył przez chwilę na chmury, wrócił wzrokiem do Mattii. Usta miał zaciśnięte, drżały mu lekko, gdy próbował powstrzymać śmiech. Niespecjalnie mu to wychodziło.
— Co jest takie zabawne? — zapytał Mattia, unosząc brew.
— Wyobraziłem to sobie. Ciebie, jak jesteś mały i siedzisz na grubiutkim, białym kucyku — Parsknął śmiechem.
— Obawiam się, że wyglądałem dokładnie tak, jak to sobie wyobraziłeś — Mattia zgodził się, w głosie dźwięczało mu rozbawienie.
Astrolog wyciągnął dłonie, a wianek wylądował na skroniach Cahira akurat wtedy, gdy ten zmrużył lekko oczy od słońca i śmiechu. Różowe kwiaty koniczyny, przełamane błękitem chabrów, zaskakująco dobrze komponowały się z kasztanowymi włosami.
— No weź — Cahir sięgnął dłonią do wianka, ale nie zdjął go. Przebiegł palcami wśród kwiatów, a Mattia zaśmiał się jak człowiek, którego przydybano na robieniu czegoś niemądrego. — Umiałem kiedyś pleść wianki, ale to było dawno temu.
— Może nadal jeszcze umiesz?
Przez chwilę panowała cisza. W powietrzu unosił się tylko śpiew ptaków, tylko szelest wiatru bawiącego się wśród polnych kwiatów.
— Mówiłeś, że te chmury wyglądają inaczej jeśli jest się na dużej wysokości — podjął po chwili Cahir, sięgając znów po ciasteczko.
— Wszystko wygląda inaczej, jeśli jest się na dużej wysokości. — Mattia przyciągnął sobie torbę, wyjął z niej butelkę. — Wina?
— Jeszcze pytasz.
Wino wypełniło dwa kubki. Jego lekko cierpki smak tylko podkreślał słodycz ciastek.
— Gdzie właściwie znajduje się twoja posiadłość?
— W centralnej części Białych Turni — Cahir gwizdnął przez zęby. — Wiesz mniej więcej, gdzie znajduje się Monte Cervino?
— Mniej więcej. Castello jest gdzieś u podnóża?
— Na szczycie.
Znów chwila ciszy. Szpieg wyglądał, jakby oceniał, czy Mattia czasem się z niego nie naigrywa.
— Przez większość swojego dzieciństwa widziałem chmury równie często z dołu, co od góry.
Cahir znów odwrócił się w stronę nieba. Jego wzrok przeskakiwał między niemożliwie odległymi obłokami.
— Jak Castello w ogóle wygląda? Jak się żyje na takiej wysokości?
Mattia uśmiechnął się kątem ust, dolał Cahirowi wina i sam poczęstował się ciastkiem.
— Castello Stellato wygląda jak twierdza. Ma grube mury, żeby w środku nie było zimno, ma spadziste dachy, by nie zarwały się od śniegu. Wąskie okna, by nie wybił ich porywisty wiatr i olbrzymie piwnice pełne zapasów, na wypadek, gdyby zamieć odcięła zamek od świata na długie tygodnie.
— Brzmi dość... ascetycznie — podsumował w końcu.
Astrolog pokiwał tylko głową. "Nie pasuje do ciebie", to chciałeś powiedzieć.
— Zdziwiłbyś się. Wnętrza wyłożone są dywanami i arrasami, w prawie każdym pomieszczeniu jest kominek. Ale sercem Castello jest obserwatorium. Jeśli wydawałoby ci się, że ten teleskop, który złożyliśmy z Isidoro w siedzibie Gildii jest duży, nie widziałeś tamtego — Mattia się roześmiał. — Zabrałbym cię tam kiedyś. Zobaczyłbyś gwiazdy ze szczytu obserwatorium.
— Naprawdę jest taka różnica?
— Tak. — Astrolog na chwilę spoważniał. — Chyba Isidoro najmocniej to zawsze odczuwał. Wiesz, byliśmy wtedy mali, ale pamiętam dzień, kiedy tata postanowił pierwszy raz zabrać nas poza zamek. W dół, do dolin. Znajduje się tam małe miasto, Lucerna - zawsze widziałem je tylko jako zbiór kolorowych kształtów w oddali i nie mogłem się doczekać, gdy w końcu będziemy na miejscu. Isidoro - wręcz przeciwnie. — Westchnął. — Dostał histerii w połowie szlaku. Wiesz, czemu? Bo nie mógł już dotknąć chmur. Bał się, bo niebo było tak daleko.
Wiatr przywiał ze sobą woń jaśminu, w powietrzu zatańczyły pojedyncze, oderwane płatki kwiatów. Mattii przypominały płatki śniegu.
— Może i bym się wybrał — mruknął Cahir, popijając łyk wina. — Może...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz