niedziela, 5 czerwca 2022

Od Antaresa cd. Hugona

Drasius milczał przez pewien czas.
— To zależy, co rozumiecie pod słowem „pomoc".
„Chyba mu zaraz przypierdolę."
Antares pozwolił sobie zerknąć przelotnie na siedzącego tuż obok Hugona i doszedł do wniosku, że możliwe, że mykolog będzie szybszy z tym przypierdoleniem.
— Dokładnie to, co znajduje się w definicji słowa „pomoc" umieszczonej w słowniku.
Zdawało się, że Hugo chętnie by kontynuował i powiedział coś jeszcze, ale w końcu się powstrzymał. Mieli do wykonania misję, Hugo był tego świadom podobnie, jak Antares. Drasius stał przez chwilę bez ruchu, ręce trzymał skrzyżowane na piersi, wzrok utkwił w kącie pomieszczenia, zaciśnięte usta nadawały jego twarzy dziwnie pusty wyraz.
— Moja pomoc — zaczął powoli, może nieco denerwująco, może nieco ostrożnie — może polegać jedynie na udzieleniu informacji. Nie powiem wam, co należy robić, ani co ja myślę na temat tej sytuacji.
Antares zmarszczył brwi. Słowa Drasiusa wydawały mu się dziwne, nadmiernie wydumane, jakby zachowawcze, i nie wiedział, skąd mag w ogóle wpadł na pomysł, by zaplątać swą wypowiedź w taki sposób.
„Jest czarodziejem. Oczywiście, że jest przy tym małym, śliskim kurwiem, jak każdy pierdolony mag."
Tymczasem zaś Drasius kontynuował, na jego twarzy w końcu odmalowały się jakieś emocje.
— Konstanty też prosił mnie o pomoc i oczywiście się zgodziłem. Jak miałbym się nie zgodzić, skoro chodziło o moje miasto — mężczyzna zmarszczył brwi.
Antares zastanawiał się, czy czegoś nie powiedzieć, jednak doszedł do wniosku, że lepiej mu będzie zostawić przewodnictwo w dyskusji Hugonowi. Zerknął na mykologa. Ten po prostu… siedział. Nie mówił niczego, patrzył tylko na Drasiusa, jakby czekając na dalszą część wypowiedzi. Cisza zapadła w pokoju, przedłużyła się nieco, zrobiła niezbyt komfortowa. Hugo nadal nic nie mówił, Antares nadal milczał. Ciszę przerwały słowa Drasiusa.
— Nie chciałem mu niczego sugerować, po prostu powiedziałem o tym, co uważałem za prawdziwe oraz o tym, co przewidywałem, że może się zdarzyć. — Urwał, odwrócił wzrok, znów uciekł nim gdzieś w kąt. Znów cisza, której Hugo nie przerywał. Drasius kontynuował: — Tymczasem zaś Konstanty potraktował to jako moją sugestię, by do lasu wyprawić oddział straży miejskiej i zabić to, co się tam zalęgło. Nie wiem, czy wam o tym wspominał.
— Przelotnie — wtrącił Hugo.
— Oskarżał mnie?
Mykolog wciąż siedział spokojnie, jego głos nadal był opanowany, ale Antares czuł, że wiele to od niego wymaga. Drasius kierował rozmowę tam, gdzie chciał, zaś obaj mężczyźni wciąż niewiele się od niego dowiedzieli. Rycerz miał nadzieję, że wieczorne spotkanie przebiegnie szybko i relatywnie bezproblemowo – z tego, co Konstanty opowiadał, Drasius wydawał się dość konkretnym, edukowanym człowiekiem, jednak rzeczywistość weryfikowała.
— Zaręczam, że nie. Konstanty wypowiadał się o twojej wiedzy w bardzo pochlebnych słowach, toteż naprawdę zależałoby nam na skorzystaniu z niej.
— Nie oczekujemy też, że powiesz nam, co mamy robić — dodał Antares. — O tym zadecydujemy sami i żaden z nas nie będzie cię obarczał odpowiedzialnością ani o nic oskarżał.
Rycerz dalej nie mógł rozgryźć Drasiusa, ale w pewien sposób zarezonowało w nim to, że mężczyzna przejmował się tym, że z powodu jego słów i porad ktoś poniósł śmierć. Tak Antares odebrał zachowanie czarodzieja, a czy miał w tym przypadku rację, to już była zupełnie inna sprawa.
Drasius w końcu rozplótł te wiecznie splecione na piersi ramiona, stanowiące jakby naturalny mur, którym instynktownie odgradzał się od pozostałych, podniósł wzrok na gildyjczyków, w ciemnych oczach zatańczył płomień świecy.
— Tak, jak mówiłem, zapewne nie powiem wam niczego nowego, czego nie powiedziałbym już Konstantemu…
— Mamy nowe pytania – inne, niż Konstanty — odparł od razu Hugo. — Więc i twoje odpowiedzi będą się zapewne różniły.
Drasius ni to pokiwał, ni to pokręcił głowa.
— W takim razie – słucham.
— Jak dobrze znasz ten las od strony magicznej? — spytał mykolog, wywołując na twarzy czarodzieja lekką konsternację.
— To znaczy?
— Domyślam się, że wybierałeś się tam nie raz w poszukiwaniu komponentów do swych czarów lub eliksirów — Drasius posłuchał, pokiwał głową. Hugo podjął wątek. — Na pewno wyczułbyś miejsca, gdzie rosną jakieś rzadsze rośliny albo przyniesione stamtąd rzeczy lepiej sprawdzają się w twojej pracowni. Albo gorzej. W każdym razie – inaczej. Prawda?
— Ach, więc o to chodzi — Mężczyzna urwał, zamyślił się, podparł podbródek dłonią. — Cóż, subtelne drgnienia magii wypełniają całą przestrzeń, jednak powiedziałbym, że większość okolic miejsca, gdzie grasuje… cokolwiek co postanowiło zamieszkać w tym lesie jest hm… jakby to ująć… relatywnie płaska pod tym względem.
— Czy to znaczy, że wykluczasz możliwość, by za tym wszystkim stał po prostu przypadek?
— Ależ nie, tego nie powiedziałem — odparł od razu Drasius, unosząc dłoń w niemalże obronnym geście. — Nie wykluczam przypadku, w końcu magia, choć jest nauką ścisłą, to jednak wciąż człowiek nie zgłębił do końca jej tajników, niewykluczonym jest więc, że cokolwiek zalęgło się w lesie, jest po prostu całkowicie niepoznane i wymyka się wszelkim naszym przewidywaniom.
I tak oto Drasius zrobił pętlę, po raz kolejny umywając ręce od sprawy, podważając własne kompetencje i udowadniając, że cokolwiek powie o tym, co czai się w lesie, nie powinno stanowić zbyt mocnego argumentu. Hugo westchnął.
— Niemniej jednak Konstanty wspominał o miejscu, gdzie sądzi, że całość się zaczęła.
— Tak, oczywiście. Przy zakolu rzeki — Drasius zrobił niewielką pauzę. — Gdyby się zastanowić, jest tam pewne… niewielkie zawirowanie mocy magicznej, związane z płynącą wodą, jednak nie jestem pewien, czy można przypisywać temu jakąś większą wagę… Chyba, że tuż przed samym… ewenementem, który ma miejsce w lesie, wydarzyło się tam coś, o czym nie wiemy.
„Czy to, co on mówi, ma jakikolwiek sens?"
Ten drugi prychnął gniewnie.
„Wiesz, jak będziesz wystarczająco oględnie pierdolić, to wiele rzeczy ma sens. Jak powiesz, że woda w organizmie może działać zarówno korzystnie, jak i niekorzystnie, ale nie dodasz, czy wlewasz ją człowiekowi do żołądka, czy do płuc, to wszystko jest w najlepszym porządku, nie?"
Antares westchnął w duchu.
„Co byś sugerował?"
„Wpierdolić mu. Wie coś, czy nie, przynajmniej grzybowi ulży, bo widzę, że też by temu kurwiowi dojebał."
Zachowawcze słowa Drasiusa stanowiły mgłę nie do przebicia i labirynt nie do pokonania. Większość odpowiedzi na pytania mag zaczynał od „To zależy…" lub „Nie chciałbym wydawać pochopnych osądów…", na co Antares tylko obserwował niebezpiecznie pulsującą żyłkę na skroni Hugona. Gdy jasnym stało się, że wyciskanie wiedzy z czarodzieja jest równie skuteczne, co wyciskanie soku z wyschniętego kołka brzozowego, obaj mężczyźni w końcu się pożegnali i opuścili dom mężczyzny.
Odeszli kilka kroków, akurat poza zasięg wzroku Drasiusa, gdyby przyszło mu do głowy wyjrzeć przez okno. Hugo huknął pięścią w ścianę mijanego domu, z jego ust poleciało jakieś zdanie, ale groźnie brzmiące słowa w klasycznym umknęły Antaresowi.
— Powiedz mi, drogi Antaresie — zaczął mykolog — czego dowiedziałeś się od naszego jakże skorego do pomocy mistrza legilimencji, absolwenta Defrosiańskiego Uniwersytetu Magicznego oraz czarodzieja-patrioty, który tak doskonale zna leśne okolice swego ukochanego miasta?
„Że jest wkurwiającym chujem?"
Rycerz zastanawiał się przez moment.
— Nie przywiązuje wagi do dekoracji swego mieszkania.
Hugo rzucił mu nieokreślone spojrzenie.
— W takim razie dowiedziałeś się o wiele więcej, niż ja, gratuluję. — Parsknął krótkim, pozbawionym wesołości śmiechem. — Mam nadzieję, że w naszej karczmie będą mieli dobry gulasz z grzybami, bo chyba nic innego nie wynagrodzi mi tego dnia.
Przez pewien czas szli w milczeniu.
— Obwinia się za śmierć tamtych gwardzistów — wtrącił nagle Antares.
— Obwinia się? — Hugo uniósł brew. — Powiedziałbym, że raczej umywa od tego ręce. Nie chce, żeby było na niego. — Skrzywił się. — Mam nadzieję, że już nigdy nie będziemy mieli z nim do czynienia, bo nie ręczę za siebie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz