środa, 1 czerwca 2022

Od Sophie cd. Ayrenn

Sophie była miejskim zwierzęciem, las był jej obojętny i raczej nie stanowił dla niej miejsca odpoczynku i medytacji. Takiego, gdzie można było pospacerować, by zebrać nadto rozbiegane myśli, albo zaszyć się w głuszy, pobyć przez pewien czas tylko ze sobą, z dala od zgiełku i innych osób, czy po prostu wyłożyć się pod jakimś drzewem i pójść spać.
Ale teraz, po rozmowie z leszym i po tym, czego była świadkiem, las przestał być jej obojętny. Teraz zdawał się wrogi i groźny, pełen tajemnic, wobec których trudno było cokolwiek zdziałać, jeśli nie znało się dokładnie reguł gry – i to nie pierwszej z brzegu gry. Lecz takiej, w której pomyłka groziła błyskawiczną śmiercią.
Całą trójką wracali ze względnej ciszy i milczeniu. Ptaki milczały, milczały nawet gałęzie drzew, dziwnie nieruchome w stojącym posępnie powietrzu. Sophie nie chciała rozmawiać, chociaż po twarzy Antaresa było widać, że poziom jego niezgody na wszystkie słowa leszego i całą tę wymianę zdań jest poza skalą dowolnego miernika.
Alchemiczka potrzebowała ciszy, by się skupić i przemyśleć wszystko. Choć może lepiej byłoby powiedzieć, że po to, by opanować własne emocje. W programie swoich studiów miała sporo zajęć o bezpieczeństwie w pracy alchemika – wpajano jej, dlaczego nigdy nie należy grzać zamkniętego szczelnie naczynia i dlaczego rozdzielacz trzeba od czasu do czasu odpowietrzyć – ale zajęcia te nie obejmowały postępowania w przypadku konieczności rozmowy z gigantycznymi pasterzami lasu, więc powiedzmy, że kobieta miała pełne prawo czuć się wytrącona z równowagi.
Problem był tylko taki, że ona nie mogła pozwolić sobie na to, by być wytrącona z równowagi. Miała tu pewne zadanie do wykonania i jeśli jej mózg nie będzie działał tak, jak trzeba, to równie dobrze może pakować się na Lakmusa i wracać do Gildii.
— Dam sobie radę, to się musi dać wyjaśnić i logicznie ogarnąć — wymamrotała pod nosem.
Ayrenn odwróciła się do niej, uniosła brew w niemym pytaniu, ale Sophie tylko potrząsnęła głową. Da sobie radę. Ogarnie to. Wyjaśni tajemnicę. Dotrze do prawdy. Przecież dokładnie tym zajmowali się alchemicy.
Zaczęła obracać w myślach słowa leszego, ale tym razem jej umysł pozbawił wspomnienie obrazu płonących zielenią oczu, czaszek kołyszących się przy pasie i łap niczym groźne gałęzie drzewa. Teraz skupiała się tylko na słowach i płynących z nich informacjach. Bez emocji, bez tego pierwotnego poczucia strachu, jakie w człowieku wywoływało spotkanie oko w oko z istotą, która była od niego tak odmienna, była tak groźna i potężna. Sam destylat słów i informacji był bezpieczny, mniej groźny i czystszy. A Sophie wolała pracować z czystymi odczynnikami.
Las się skończył.
Trudno powiedzieć, czy szli dłużej, czy krócej, czas zdawał się pojęciem względnym. Ale gdy Sophie w końcu postawiła zmęczoną stopę w miejscu, którego nie ocieniały konary starych drzew, a powitała ją nie przytłaczająca cisza, lecz radosne parskanie Lakmusa, kolejna ściana pojawiła się między jej umysłem a wspomnieniem leszego. Kolejna ściana, która chroniła ją przed strachem i pozwalała zdystansować się od wydarzenia, obrócić je w obiekt badawczy, obserwowany z uwagą gdy siedział zamknięty we wnętrzu szklanego naczynia.
— Ayrenn, będziemy potrzebowali wyjaśnień — odezwała się w końcu.
Bardzo dużo wyjaśnień — mówiło spojrzenie Antaresa. Rycerz wciąż milczał, ale Sophie naprawdę nie potrzebowała od niego żadnych słów by wiedzieć, co siedzi w głowie mężczyzny. Gdyby któraś z nich stwierdziła, że zabicie leszego rozwiązałoby sprawę, Antares zapewne obróciłby się na pięcie i ruszył na pasterza z mieczem, bez względu na to, czy miał z nim szanse, czy też nie.
Elfka skinęła głową.
— Odejdźmy kawałek, znajdźmy jakieś miejsce… Ale nie udawałabym się jeszcze do Angwinów.
Odeszli kawałek, znaleźli miejsce.
Przy drodze prowadzącej w stronę miasta ktoś kiedyś rzucił masywne, drewniane bale. Prowizoryczne ławy dawno straciły już swoją korę, a wyślizgane drewno błyszczało w promieniach słońca. Chropowate fragmenty znaczyły miejsca, gdzie ktoś z nudów wyrył coś na drewnie. Między balami – krąg kamieni, góra popiołu, resztki nie do końca spalonych gałązek.
Miejsce stanowiło dobry postój dla tych, którzy nie chcieli wydawać pieniędzy na nocleg w mieście, a kaprysy przyrody im nie przeszkadzały. Pora wciąż była zbyt wczesna, by podróżujący szukali miejsca na nocleg, co dawało gildyjczykom nieco spokoju i prywatności. Konie znów przywiązano, trójka usiadła na balach. Przez pewien czas panowała cisza, przerywana jedynie brzęczeniem owadów, niewidzialnych w wysokiej trawie.
— Nie spodziewałam się obecności leszego tutaj — zaczęła w końcu Ayrenn, splatając dłonie. — Ale jak się pewnie domyślacie, jego pojawienie się nie zwiastuje niczego dobrego – jest znakiem, że problem jest dużo poważniejszy, niż myśleliśmy. I że tamten fragment wyciętego lasu to tylko jeden jego element.
— Sam powiedział, że nie należy mu ufać — wtrącił Antares. Brwi miał nieznacznie ściągnięte. — Przy pasie miał ludzkie czaszki, to nie może być dobra istota.
Ayrenn pokręciła głową.
— Leszy nie jest ani dobry, ani zły, nie da się go określić w tych kategoriach. On… — Elfka urwała, westchnęła, przez moment szukała odpowiednich słów. — On nie myśli w ludzkich kategoriach, bo nie jest człowiekiem. Jest strażnikiem lasu, opiekunem wszystkich drzew, które w nim rosną i wszystkich zwierząt, które w nim mieszkają. To jest jego priorytet i nic więcej nie będzie go obchodziło, zaś jego moralność jest odmienna od ludzkiej.
Antares nie wyglądał na przekonanego.
— Człowiek lituje się nad bezbronnym dzieckiem. Dla Natury bezbronne młode to pokarm dla drapieżnika. To nie znaczy, że Natura jest zła, po prostu...
— … utylitarna — wtrąciła Sophie. Zupełnie jak alchemia — dodała w myślach.
Ayrenn skinęła jej głową.
— Do tego „człowiek" to dla niego gatunek, który nie żyje w lesie, więc leszy się nim nie opiekuje. I nie przejmuje się zanadto tym, co myślą poszczególni ludzie, do czego przyłożyli rękę i jacy są. Zresztą – czy ludzie nie robią podobnie?
— To znaczy?
— Jeśli jeden wilk dostanie się do gospodarstwa i pożre owcę, nikt nie będzie ścigał tego jednego wilka – ludzie po prostu wyślą grupę myśliwych, by przetrzebiła populację, bo to najprostsze działanie, które rozwiąże ich problem.
Antares znów zmarszczył brwi, ale wydawało się, że chyba zaczyna coraz lepiej rozumieć sytuację i samego leszego.
— Idąc tym tokiem rozumowania, leszy rozwiązał już swój problem – dostaliśmy raport, że w lesie zalęgło się jakieś licho i ludzie boją się do niego wejść. Ale leszy powiedział też, że rozwiązaniem jest śmierć.
— Też mnie to zastanawia — podjęła Sophie, poprawiając się nieco na swoim balu. — Ludzie to nie wilki – nie uciekną, choćby cały las ożył i wyszedł im na spotkanie, zaś leszy zdaje się to wiedzieć. Poza tym – i to mnie najbardziej zastanawia – pytanie o syna Angwinów go nie zaskoczyło; udzielił też enigmatycznej odpowiedzi, czyli faktycznie wie coś o tej sprawie.
Elfka podniosła wzrok znad wygaszonego ogniska.
— Też sądzę, że w tej kwestii mówił prawdę, a poza tym… to nie jest do końca działanie charakterystyczne dla leszego. Jego moc ogranicza się do lasu, nie powinien sięgać nią poza jego granice. A jednak… nie powiedział mi niczego wprost.
— Musiał mieć jakiś powód — odezwał się Antares.
Sophie zabębniła palcami po drewnie.
— Tylko jaki?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz