niedziela, 5 czerwca 2022

Od Diny — Kompleksy i szprotki

— No i wiesz, pewien facet mi wtedy powiedział, że nie interesuje go, czy uratowałam jego kuzynkę trzeciej linii od głodu, chłodu i nędzy, bo on zawsze stoi po stronie prawa, takie tam trele-morele. — Koniec zdania zwieńczyło głośne bulgotanie trunku, który w tamtej chwili spływał przez wymęczone ciągłą paplaniną gardło Diny. Aż w końcu nastąpiło westchnienie zadowolenia. Ale to jeszcze nie był koniec: — Nie miałabym nic przeciwko, bo mi jest rybka, jakie koleś ma wyobrażenie o swojej moralności, ale jednak nie chciał mi sprzedać tych szprotek. Siłą bym ich od niego nie wzięła, więc byłam gotowa kupić te droższe u handlarza bliżej portu, ale ponoć zamknął stragan, żeby ratować swoje podupadające małżeństwo. Kilka dni później ten facet od kuzynki stoi pod moimi drzwiami z koszem szprotek, słaniając się na kolana i zanosząc się płaczem, że przyrodni brat jego szwagierki utknął na granicy, bo nie ma przepustki, a musi się tu dostać jak najszybciej i ponieważ jest dzieckiem nieślubnym i to nisko urodzonym, to nie dostanie dokumentów przez najbliższe pół roku. No szkoda faceta, ale ja nie wiem co ten kosz szprotek miałby wskórać, że co on sobie myśli, że może mnie przekupić? Że ja mu pomogę za szprotki? Ale wyglądał tak żałośnie, że powiedziałam, że przemyślę.
— Lubisz to? — odezwała się nagle kobieta, która do tej pory cierpliwie słuchała każdego słowa opowieści.
— To? To znaczy co?
— No wiesz, takie poczucie wyższości, że ktoś się przed tobą płaszczy i to od ciebie zależy, czy jego szwagierka będzie mu wiercić dziurę w brzuchu przez następny tydzień i obwiniać o to, że nie sprzedał Dinie Zibrael tych szprotek.
— Ty tak poważnie? No czasem dopada mnie kompleks wyższości, ale nie przy mężczyznach wyglądających jak siedem nieszczęść, zalatujących smrodem ryb. Nie jest ze mną aż tak źle — zarechotała, wycierając rękawem pozostałość alkoholu z ust, po czym odwróciła się do karczmarza i podniosła dłoń. — Piątą rundę prosimy!

— A, i ja przez tego śmierdzącego rybami mężczyznę nie doczekałam się ciebie przez pół roku? No wiesz, myślałam, że się odezwiesz.
— A ja myślałam, że nie należysz do tych przylepnych. — Dina wzruszyła ramionami, ale nie powstrzymała uśmiechu. — Aha, bo nie dokończyłam. Chociaż chyba znasz zakończenie. Powiedziałam, że muszę wiedzieć, co ten brat czy syn szwagierki, bo specjalnie pomyliłam, o kogo chodzi, będzie tutaj robił. No że chce zacząć jakiś biznes, że mu tęskno do rodziny czy coś tam. Zgodziłam się w końcu, bo nie miałam powodu, aby odmówić. Nie zajęłoby mi to pół roku, gdyby nasz klient nie okazał się tak naprawdę jakimś ledwo kontaktującym ze światem bardem, którego ścigało pół miasta, w którym mieszkał, bo tak się gościu zadłużył. Nie znoszę dłużników, ale przyjęłam już zlecenie i modliłam się do pięciu różnych bogów, bo może trafię na takiego, który istnieje, żeby mi dodał siły i otuchy.
— Trzeba było modlić się do mnie.
— Aha. — Chwila niezręcznej ciszy. Może dowcip w głowie rozmówczyni brzmiał lepiej… — No. To tego. Musieliśmy się pośpieszyć, żeby kolegi nie dorwali i nie obrabowali nas myśląc, że jesteśmy wspólnikami. Unikaliśmy wszystkich oczywistych dróg i zasadzek, a to miała być prosta podróż, której najtrudniejszym punktem byłoby przejście przez granicę. Tymczasem nie, bo przecież nie czekali na nas tylko zwykli rabusie, a pościgi wściekłych skner żądających swoich pieniędzy z powrotem, zresztą całkowicie słusznie. Co ważniejsze, wspólny wróg zrzesza ludzi, więc byli bardzo, ale to bardzo zmotywowani, aby go dopaść i dostać chociaż parę groszy. Średnio pomagała mi świadomość, że moje wynagrodzenie niestety nie będzie adekwatne do moich trudów i cierpień.
— Spotkałyśmy się tutaj po to, żebyś mi o tym opowiedziała?
O, jak bardzo nie chciała usłyszeć pytania tego rodzaju. Naturalnie się go spodziewała, ale mimo to nie przemyślała, jak na nie odpowie. Zamiast tego wypiła resztę zawartości swojego kufla jednym haustem.
— Zapłacę — powiedziała, nie posyłając ani jednego spojrzenia w stronę… no właśnie, kogo? Kim ona dla niej teraz była?
Ona wydała z siebie tylko prychnięcie.
— Wiesz co, nawet mnie to nie dziwi. Znam cię tyle czasu, że powinnam była to zdusić w zarodku i nie podejmować następnego kroku. Nie wzięłaś tego zlecenia dlatego, że nie miałaś powodu, aby je odrzucać. Ty po prostu uciekłaś. A ja się łudziłam, że może to jednak nie to, że może to zbieg okoliczności. Nie jesteś w stanie nawet popatrzeć mi się w oczy.
Żadne z jej słów nie było nieprawdą. Mimo to Dina chciała zaprzeczyć, powiedzieć, że to nie tak. Ale nie była w stanie wydostać z siebie ani jednego dźwięku. Czuła się tak, jakby znów była małą dziewczynką, jakby zgubiła spódnicę mamy w tłumie ludzi.

Siedem miesięcy wcześniej

Obudziła się w czyichś ramionach. Na początku nie zrobiło to na niej wrażenia, ale gdy zobaczyła ręce, które przyciągały ją do ciała właściciela, poczuła, jak uderza w nią to, co wydarzyło się kilka godzin wcześniej. Bo to były bardzo dobrze jej znane ślady poparzeń i gdyby miała odtworzyć je z pamięci, to z całą pewnością by to zrobiła.

Czas teraźniejszy

— A czego się spodziewałaś? Co miałam ci powiedzieć? — Czy to ona sama to powiedziała? Dina? To był jej własny głos, ale dlaczego brzmiał… inaczej? — Przyjaźnimy się od lat, nie mogłam powiedzieć, że było miło i do następnego pijanego razu. Świadomie nigdy bym tego nie zrobiła. Więc nie mogłam dać ci tego, czego chciałaś, ani nie chciałam zaprzepaścić tylu lat swoim jednym wybrykiem.
— Suka.
— No. Masz rację.
— Może to i dobrze. Wyleczyłaś mnie ze ślinienia się i biegania za tobą jak szczenię. Nikt, ale to nikt, nie siedziałby i nie czekałby na ciebie z nadzieją tak jak ja. Mam nadzieję, że o tym wiesz. I że nie zapomnisz. Że będziesz o tym pamiętać do usranej śmierci.
Zibrael tylko pokiwała głową w ramach przytaknięcia. Odwróciła się na pięcie, nie obejrzała się na X nawet raz, bo nie była pewna, co mogłaby wtedy zrobić. Nie oddychała przez całe sześćdziesiąt sekund, aż nie wyszła z karczmy. Dopiero wtedy zaczęła łapczywie łapać powietrze.
Zawsze skupiała się na pracy. Zawsze dogadywała się z ludźmi dookoła siebie. Albo prawie zawsze. Miała świetny kontakt z dziećmi, była całkiem fajnym szefem, jeśli sama miałaby to ocenić, była dobra w tym, co robiła, była odpowiedzialną, dorosłą kobietą, więc dlaczego zachowywała się jak małolata, która robi wszystko, czego nie powinna robić? Może to kryzys wieku średniego, którego jeszcze nie osiągnęła? Albo to wina szprotek. To zawsze wina szprotek. Bo szprotki też chciała kupić dla kobiety z poparzonymi rękami, w końcu X lubiła kanapki z pasztetem, korniszonami i szprotkami. A ona nie potrafiła dla niej zrobić nawet tego. I ze względu na szprotki przestała próbować robić cokolwiek.

Potrzebowałam rozczarowującego, zresztą opóźnionego startu nadawania dynamiki postaci, bo mogę przy okazji wyjaśnić, gdzie ją (albo raczej mnie) wcięło, ha! Było to bardzo spontaniczne, ale chyba popchnie nieco i mnie, i Dinę, więc taki gniot powinien być adekwatny do sytuacji :--)
Kompleksy i szprotki zostawiam więc w eterze, żeby potem odbiły się nieco bardziej naturalnie w innych opowiadaniach, bez konieczności poświęcenia kilku akapitów na skrót telegraficzny odnośnie tego, co z nią jest nie tak (a jest tego trochę)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz