piątek, 3 czerwca 2022

Od Sophie cd. Lei

Przewidywania Sophie się spełniły, alchemiczka nie była w najmniejszym stopniu zaskoczona. Szlachta nigdy nie działała bezinteresownie, a osób pokroju członków Gildii nie zapraszano nigdzie tylko po to, żeby sobie potańczyli albo zjedli trochę dobrych ciastek.
W pokoju przez moment wisiała ciężka, nieprzyjemna cisza.
— Skoro tak, musi mieć pan już jakieś wskazówki co do tego, kto za tym stoi i jak konkretnie wygląda ten plan — powiedziała rzeczowo.
Całość brzmiała tak, jakby baron potrzebował po prostu ochroniarzy, którzy pozostaną przy jego boku przez cały czas trwania przyjęcia i sprawnie odeprą atak, z którejkolwiek strony by nie nastąpił. Problem był tylko taki, że nietrudno było wymienić, kto do tego typu zadania o wiele lepiej by się nadawał. Chociażby taki Antares, który zapewne położyłby ewentualnego napastnika gołymi rękami, nim ten zdołałby się zbliżyć. Albo nawet Isidoro, który po prostu posiedziałby chwilę, patrząc w swoje karty, a następnie bezbłędnie wskazał tego, który kryłby za pazuchą sztylet.
Problem był tylko taki, że ani Lea, ani tym bardziej Sophie, nie nadawały się do tego typu zadania. Alchemiczka bez problemu wyobrażała sobie Leę, jak mierzy strzałą w groźnego niedźwiedzia i kładzie go jednym celnym strzałem, nie wyobrażała sobie jednak dziewczyny, jak robi coś podobnego z człowiekiem. Zaś jeśli chodzi o nią samą – Sophie wiedziała, że z bronią w ręku jest bardziej niebezpieczna dla samej siebie, niż dla kogokolwiek innego, zaś opór, który jest zdolna stawić, jest równie pomijalny, co opór powietrza. Kobieta miała ochotę powiedzieć baronowi, że wybrał z Gildii nie tą blondynkę, co potrzeba – bo przecież gdyby Gosia tu była, zabójca nawet nie wiedziałby, co go trafiło. Sophie była przekonana, że podczas całej akcji fryzura jadowniczki by nie ucierpiała, a kobieta nawet nie zrezygnowałaby z obcasów.
No chyba, że baron miał jakieś inne pomysły, tylko jak na razie mówił o nich w sposób na tyle pokrętny, że trudno było powiedzieć, o co chodzi.
— Tak, niestety obie te informacje są mi wiadome — westchnął mężczyzna, uciskając palcami kąciki oczu. — Tożsamości osób stojących za całym hm… przedsięwzięciem… nie są dla mnie zaskoczeniem. Zaś jeśli chodzi o sam plan, cóż powiedzieć – nie spodziewałem się, że faktycznie postanowią go wykonać.
— To… pana przeciwnicy polityczni? — dopytała Lea, splatając mocniej dłonie.
— Owszem. Najgroźniejsi, bo ze mną spokrewnieni.
Ponownie zapadła cisza, Sophie zerknęła kątem oka na Leę. Dziewczyna zacisnęła nieznacznie usta.
Rodzina powinna być ostoją i oparciem, więc tym większy dyskomfort pojawiał się, gdy było dokładnie na odwrót. Szczególnie zaś, gdy sprawa była aż tak drastyczna i własna rodzina życzyła komuś śmierci. Więcej nawet – maczała w tym palce po same łokcie. Ze swoimi doświadczeniami, Sophie niespecjalnie wierzyła w jakąś większą moc więzów krwi, dochodząc do wniosku, że skoro człowiek nie ma wpływu na to, pośród jakich osób się urodził, to jego własne, świadome decyzje i wybór bliskich mu osób powinny okazać się ważniejsze i bardziej trafione. Jeśli zaś chodziło o Leę – Sophie nie musiała zgadywać by wiedzieć, że informacje od barona nie są jej obojętne.
Może to po prostu była kwestia bogactwa i wpływów, że ludzie, którzy powinni być sobie bliscy nagle przestawali żywić do siebie jakiekolwiek cieplejsze uczucia? Chociaż może po prostu chodziło o to, że niektórzy ludzie tacy byli. Bardziej skupieni na tym, co dało się chwycić w dłonie i pochwalić przed innymi, niż na tym, co niematerialne.
— Przyznam, że żadna z nas nie jest na bieżąco z pana sytuacją rodzinną — przypomniała mu Sophie. Baron skinął głową.
— Tak, oczywiście… Cóż, moja młodsza siostra, Adela, nigdy do końca nie zgadzała się z rolą, jaką jej przeznaczono — wyjaśnił, westchnął ciężko, przelotnie zmarszczył brwi. — Wolała zostać tu, w domu, i przejąć ród, zamiast wychodzić za mąż. Nic się nie zmieniło, gdy ojciec w końcu wydał ją za mąż i właściwie można by powiedzieć, że po części dopięła swego, gdy jej mąż miał wypadek na polowaniu.
Sophie uniosła brew, mężczyzna skinął lekko głową. Czyli wypadek był faktycznie ze skutkiem śmiertelnym.
— Teraz Adela rządzi baronią swego męża w imieniu ich syna – Alec ma ledwie trzy lata, więc moją siostrę czeka długie panowanie. Jednak to jej nie wystarcza — Baron zrobił pauzę, znów westchnął ciężko. — Nasze ziemie do siebie przylegają, zaś Adela nigdy nie ukrywała, jak bardzo jest przywiązana do każdego pagórka i jeziorka, jakie się na nich znajduje. I z racji tego, że z rodu von Rohenshon pozostałem tylko ja, oraz oczywiście Adela, nie ma żadnej innej osoby, oprócz niej, która mogłaby sobie rościć prawo do tych ziem, gdyby mnie zabrakło.
Baron urwał, pozwolił słowom zawisnąć i wybrzmieć. Sophie niespiesznie pokiwała głową.
Nie uśmiechało jej się wchodzić w tego typu polityczne, rodzinne problemy. Baron przedstawiał swoją wersję wydarzeń, zaś gdyby obie z Leą spotkały się z ową Adelą, całość przedstawiałaby się zapewne zupełnie inaczej. Mimo to skoro ktoś nastawał na życie drugiej osoby, jeszcze w tak skryty i zawoalowany sposób, Sophie trudno było pozostać bezczynną.
— A jeśli chodzi o sam plan? — podjęła po chwili. — Jak pan się w ogóle o tym dowiedział?
Baron poruszył się na swym siedzeniu.
— Od służby. Pewna zaufana osoba mi o tym doniosła.
Sophie zmarszczyła brwi. Nie lubiła nie mieć kompletnych danych i poruszać się po omacku. Szczególnie w tego typu sytuacji.
— Jeżeli mamy panu jakkolwiek pomóc, nie może nam pan bronić dostępu do informacji — napomniała go.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz