środa, 1 czerwca 2022

Od Reginalda, cd. Sophie

Zapach kawy roznosił się po całym pokoju, palce lepiły się od mdławo słodkiego lukru, ciepły kubek nadal grzał dłonie, a Reginald czuł, że chyba właśnie tego potrzebował w to leniwe popołudnie, kiedy obowiązki się piętrzyły, a on odpoczywał, jak gdyby go to nie dotyczyło. Gdzieś w głębi duszy nawet chyba się odrobinę cieszył, że będzie mógł się trochę rozruszać i podłubać w jakimkolwiek języku – nie musiał to być nawet praklasyczny, który uznawał za swoją specjalność, a przy okazji traktował jak wytrych do wszystkiego. Mógł być jakikolwiek inny — nawet taki, nad którym praca doprowadziłaby go do apogeum irytacji.
Co prawda, ten cały plan z rozpracowaniem specjalistycznego tekstu mógł spalić na panewce, i to dość szybko, ale warto było spróbować. Tym bardziej, że przecież widać było, że niejakiej Sophie Egberts bardzo na tym zależało.
Reginald jeszcze przez chwilę popatrzył przez okno, błądząc gdzieś myślami bez składu i ładu. Wyraz jego twarzy pozostawał nieodgadniony, a oczy zamglone dopóki znów się nie odezwał, a do uszu kobiety dotarł głos, w którym pozostały jedynie resztki tej charakterystycznej chrypki
— Potrzebujemy kilku słowników — oznajmił, po czym dopił kawę. — W bibliotece chyba powinno coś być…
— Tak, w naszej bibliotece jest ich mnóstwo, i to bardzo różnych — przytaknęła Sophie. — Kilka z nich wypożyczyłam, kiedy jeszcze sama próbowałam popracować nad tłumaczeniem. Mogę je przynieść.
Mężczyzna skinął głową na znak, że mogą zaraz ruszać i rozpocząć pracę.
— Pozwolisz tylko, że się ubiorę.
Tak jak nieszczególnie przejmował się tym, że jego ubiór był co najmniej niewyjściowy, tak chciał chociaż ubrać jakieś buty i skarpety. Nienawidził chodzić boso i dziwił się każdemu, kto mówił, że to lubi albo przynajmniej nie ma nic przeciwko.
— Oczywiście! W takim razie do zobaczenia w bibliotece!
Sophie zabrała tacę, na której ostały się tylko okruchy i resztka kawy w imbryku, a potem zniknęła z pokoju tak szybko jak się pojawiła. Reginald natomiast jeszcze chwilę siedział przy biurku, wbijając beznamiętny wzrok w świeżo pomalowaną ścianę, a potem sam się podniósł, choć przyszło mu to z niewielkim trudem. Mimo pogawędki z Sophie oraz zastrzyku cukru i kofeiny, nadal czuł się trochę senny.
Następny raz mężczyzna spotkał pannę Egberts w bibliotece. Ujrzał jej głowę gdzieś między regałami, kiedy sam przeszukiwał słowniki i prace na temat języka aishwaryjskiego, które teoretycznie mogły im się jakoś przydać. Nie musiały co prawda, ale Reginald wychodził z założenia, że lepiej mieć materiałów za dużo niż za mało.
— W Aishwaryi spędziłem trochę czasu — mruknął zupełnie niezobowiązująco głosem tak cichym, że Sophie ledwo mogła go usłyszeć. — Ale to, czym się będziemy zajmować, to moim zdaniem bardziej kwestia obycia z językiem, a niekoniecznie jego znajomości.
Trudno ocenić, co konkretnie miał na myśli, ale znowu zamilkł, kolejny raz tonąc wśród regałów pełnych opasłych, ponadtysiącstronicowych tomiszcz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz