wtorek, 7 czerwca 2022

Od Mattii cd. Salomei

Niestosownym byłoby spędzić aż tak dużą część przyjęcia niemal siedząc Pankracemu na kolanach. Raz, że celem Mattii było nie tylko zaprzyjaźnienie się z sayyidami, ale również nie zrobienie sobie przy okazji wrogów wśród reszty sallandirskej szlachty oraz magów, co na pewno miałoby miejsce, gdyby egzotyczny gość z dalekiego Tiedal zbyt długo zajmował Pankracego swą osobą. A dwa, że Mattia, niczym owa legendarna, sallandirska bajarka Szeherezada, musiał dozować Pankracemu interesujące historie, urywać je w strategicznych momentach, by umysł sayyida nie uległ przesyceniu, a mężczyzna wrócił po więcej, nie mogąc doczekać się zakończenia.
Widmo Wolanda błądzącego gdzieś wśród iluzorycznej toni, a także perspektywa obłaskawiania nieco trudniejszego, mniej przyjaznego Euclio – obie te sprawy Mattia na razie odsunął od siebie dochodząc do wniosku, że dobrze byłoby dać sobie, ale głównie Salomei, nieco przerwy w tej dyplomatycznej misji. Poza tym nie chciał też sprawiać wrażenia, jakby przybył na urodziny bliźniaków tylko w jednym celu. To znaczy – przybył. Ale nikomu nie musiał tego aż tak jednoznacznie pokazywać.
Gładka tafla parkietu rozsnuła się przed nimi feerią wirujących barw i dźwięków. Mattia nie wnikał w to, czy grupa stojących w rogu pomieszczenia trytonów wygrywających melodie na najbardziej fantastycznych, podmorskich instrumentach jest w całości iluzją, czy to po prostu zaklęcie nałożone na prawdziwych muzyków. Wsłuchał się w rytm i muzykę, zlustrował wzrokiem kroki tańczących par i wiedział już, w którym momencie tańca i choreografii wszyscy się znajdowali.
Wyciągnął dłoń do Salomei, na wargach pojawił się ten charakterystyczny uśmiech.
— Zatańczymy?
Kobieta odpowiedziała uśmiechem – skrytym pod woalką, tak jak zawsze, ale przecież uśmiech nie ograniczał się tylko do ust, krył się również w oczach. A w oczy Salomei Mattia wpatrywał się ostatnimi czasy dość często. Oczywiście, że wiedział, kiedy się uśmiechała.
Ich dłonie splotły się, oboje wkroczyli na parkiet, zanurzyli się w muzyce i tańcu.
Kroki, ćwiczone tyle razy w bezpiecznym wnętrzu Wieży Arcymaga, zdawały się już wdrukowane w umysł Mattii, astrolog bez problemu podążył nimi w zgodzie z wygrywanymi przez bębny i piszczałki tonami, każdy obrót i każda figura wydawały się naturalne, niczym oddech. Mógł bez problemu zająć myśli czymś innym – może gdyby taniec był spokojniejszy, gdyby to była pawana, byliby w stanie pomówić. A jednak tutaj, mimo tej naturalności, gdy wraz z Salomeą nie byli jedynymi tancerzami na parkiecie, całość miała jakiś odmienny, może bardziej oficjalny, a może bardziej emocjonalny wydźwięk. Przez czas, który zdawał się czymś między mgnieniem oka a wiecznością, ich kroki stanowiły swe idealne, lustrzane odbicie, stanowiły harmonię z symetrycznym ruchem dłoni, tworzyły jedność z muzyką.
I wtedy fraza się zmieniła, przyszedł czas na przejście, zmianę partnerów.
Mattia puścił ozdobiona pierścionkami dłoń, zupełnie przypadkiem jego kciuk musnął w pożegnaniu smukłe opuszki palców. A potem astrolog uśmiechnął się uprzejmie do jakiejś damy ustrojonej w głęboką czerwień i złoto, płynącej z gracją wśród innych par. Może jej wzrok zbyt często uciekał w stronę bladej skory egzotycznego gościa, oszczędnie pojawiającej się w wyciętych częściach jego szaty w miarę, jak rozwijała się muzyka. I znów przyszła zmiana frazy, Mattia puścił dłoń nieznajomej, przyjął jakąś kolejną, swą nową partnerkę też obdarzył uprzejmym uśmiechem przeznaczonym dla wszystkich. Mężczyzna pozwolił sobie zerknąć przelotnie w stronę, gdzie ostatnio błysnęła mu perłowa szata. I kolejna zmiana, kolejna partnerka, kolejny uprzejmy uśmiech. Fraza dłużyła się.
Muzyka zatoczyła pełne koło, Mattia znów spojrzał w rubinowe oczy widoczne ponad woalką. Uśmiechnął się, jego ramiona nieco rozluźniły.
Utwór się skończył, tańczące pary znieruchomiały, skłoniły się sobie. Mattia znów podał Salomei dłoń, sprowadził z parkietu.
— Zdaje się, że stosownym byłoby udać się teraz do Euclio.
— Ledwie zostawiliśmy Pankracego, powinniśmy do niego wrócić — Salomea zwróciła mu uwagę, jednak astrolog tylko uśmiechnął się szelmowsko.
— Prawda, biedny Pankracy zostały wydany na pastwę Akshana. Niech zatęskni — uśmiech się poszerzył — wtedy do niego wrócimy. A jeśli to niestosowne, to tym lepiej – zrzucisz winę na mnie, ja zaś będę miał okazję do przeprosin i pociągnięcia dalej rozmowy, może zaproponuję drobną przysługę w postaci hm… pokazania mu czegoś z mych rodzinnych stron. Jeśli Pankracy da radę zamrozić mi nieco wody i stworzyć śnieg, nie będę prosił o nic więcej.
Salomea obrzuciła go spojrzeniem zza zasłony długich rzęs.
— Nie grasz według reguł.
— Wręcz przeciwnie — odparł astrolog, biorąc ją pod rękę i prowadząc w stronę niknących w perspektywie i wodnych bąbelkach schodów. — Gram według reguł – również tych ukrytych.
Zatańczyli, Salomea wydawała się nieco bardziej rozluźniona, może też i spokojniejsza. Tymczasem zaś umysł Mattii szybko wrócił do tego, co mogło im utrudnić wieczór i przeprowadzenie całego planu – Woland co prawda pojawił się na przyjęciu, ale wciąż nie wykonał żadnego podejrzanego ruchu, nie zaczepił astrologa ani nie zajmował się obecnością dwójki rasaahirów. Mattia nie był pewien, co problematyczny mag planuje, nie zamierzał jednak pozostać obojętnym. Cokolwiek Woland planował, już jego w tym głowa, by na planach się skończyło.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz