piątek, 3 czerwca 2022

Od Serafina cd. Isidoro

Kolejna komnata nie zachwycała oczu wystrojem, czy bogatym zdobnictwem. Ściana z ciemnoczerwonego piaskowca była gładka i nienaruszona, powleczona jedynie cienką warstwą wapnia w ramach konserwacji, a podłogę stanowiły kamienne płyty; nudne i proste, kompletnie niezapadające w pamięć. Pomieszczenie było pozbawione okien, choć Serafin mógłby przysiąc, że skądś wieje. Cienki strumień chłodnego powietrza opływał jego kark, poruszał delikatnie włosami i jednocześnie stanowił bardzo irytującą i niewyjaśnioną na ten moment zagadkę.
Podobnie jak stojący na samym środku kamienny ołtarz ze złotą wagą.
― Łudziłem się, że będzie po prostu butelka ― mruknął Serafin zmęczonym tonem.
Isidoro uśmiechnął się kątem warg, wyraźnie czymś rozbawiony. Przezornie jednak nie skomentował, podszedł bliżej ołtarza i obejrzał uważnie wagę. Książę dołączył do niego po dłużej chwili wymownego spoglądania w sufit.
― W górach też nie było prosto ― przypomniał astrolog.
― Nie przywołuj tej misji w mojej obecności. Nadal mam ciarki na samą myśl o polu antymagii.
― Myślałem, że bardziej zapadła ci w pamięć moja wyrafinowana kuchnia.
Serafin parsknął.
― Tak, smak tamtych sucharków był niepowtarzalny, naprawdę. Zobacz jak ocieram łzę na samo wspomnienie.
Isidoro przyjrzał mu się bardzo uważnie, w błękitnych oczach błysnęło rozbawienie; skinął głową w bok, wskazując milczącą wagę. Serafin zrozumiał aluzję, powiódł spojrzeniem w stronę przedmiotu. Od razu dostrzegł, że szalki były puste, w idealnej równowadze, a podstawkę wagi zdobiły skomplikowane litery starego dialektu. Przyjrzał się im z zainteresowaniem, przesunął palcami po misternie żłobionych wgłębieniach.
― Czy ta zagadka też będzie nie w porządku?
― Na to wygląda ― odpowiedział Serafin i cofnął dłoń, odruchowo podkręcił wąsa. ― Tym razem dziedzina to mity. Co wiesz o… ― zawahał się, machnął ręką ― zresztą, przecież ty wszystko wiesz, ale i tak nie powiesz, bo Dziwka Fortuna.
― To nie do końca tak działa, Serafinie.
― Tak czy inaczej, to, ile nam zostało do tej cholernej butelki wiesz tylko ty.
Isidoro skinął głową.
― I nie powiesz.
Znów skinął. Serafin prychnął.
― Moja moc ma pewne ograniczenia. ― Astrolog oparł się biodrem o ołtarz, postukał palcem w chłodny kamień. ― Żeby rozwiązać tę zagadkę musimy działać razem, nic więcej nie wiem. Nie znam jej bezpośredniego rozwiązania.
― Te litery nawiązują do mitu o pewnym potworze. ― Książę splótł ramiona na piersi, zabębnił szponami o ramię. Nie było powodu dalej odwlekać nieuniknionego. ― Ammat, bo tak się potwór nazywa, czeka na dusze umarłych po drugiej stronie, tuż przy takiej wadze jak ta. Kiedy zmarły tam trafia, następuje sąd, na szali kładzie się pióro prawdy jakiejś bogini, której imienia nie pamiętam, na drugiej ląduje serce nieboszczyka. Jeśli przeważy pióro – Ammat go zjada, tym samym pozbawiając szansy na szczęśliwe życie pozagrobowe.
― Zastanawia mnie to, że zapamiętałeś imię potwora, a nie bogini.
― Chcesz o tym porozmawiać?
Isidoro uśmiechnął się enigmatycznie, nie dał się zbić z tropu.
― Jak tylko znajdziemy butelkę.
― Świetnie. ― Serafin stuknął szponem w szalkę od niechcenia, przez chwilę obserwował jak się kołysze. ― Mamy wagę, ale nie mamy czego zważyć, a nie uśmiecha mi się w tym momencie umieranie.
― Może coś jest ukryte w ołtarzu?
― To chyba jedyna opcja.
Isidoro zajrzał na drugą stronę, zbadał palcami każde wgłębienie w kamieniu i każdy wyłom. Żadna magiczna zapadka się nie odezwała, waga wciąż błyskała złotem w półmroku, wiatr wciąż szeptał słabo przypominając echem o swojej potędze. Serafin rozejrzał się po komnacie, rzucił oskarżycielskie spojrzenie lasce sayyida, ale rozwiązanie nie spłynęło na nich magicznie, samo z siebie.
― Skoro butelka jest jakby… drugim artefaktem sayyida, niemal tak samo ważnym, to może… ― zaczął Isidoro tonem pełnym zadumy, rzucił szybkie spojrzenie na trzymany przez księcia artefakt. ― Może one się równoważą? Może to właśnie laskę trzeba ułożyć na szali, a butelka pojawi się, by wyrównać ciężar?
Serafin uniósł nieznacznie brwi. To nie było głupie. W zasadzie, to było nawet całkiem sensowne.
Ułożył laskę na lewej szali z delikatnością o którą nikt o zdrowych zmysłach by go nie posądził, ale nie puścił. Podtrzymywał ciężar dłonią, dbając, by balans nie został zaburzony.
― Zastanawiam się… ― zaczął ostrożnie. ― Czy to może nie pułapka.
Isidoro zmarszczył brwi, nagle zmartwiony. Myślał nad czymś intensywnie przez minutę czy dwie; Serafin mógłby przysiąc, że widział w jego oczach odbicie przemykających ukradkiem myśli.
― Nie mamy wyjścia ― orzekł w końcu, z pewnym zrezygnowaniem, potarł brodę palcami. ― Musimy zaryzykować. Nie widzę innej możliwości.
― Spytałbym, czy wolisz już, czy na trzy, ale chyba znam odpowiedź.
Puścił szalkę, ta zjechała gwałtownie w dół, burząc balans wagi. Przez chwilę nic się nie działo, nic nie wybuchło, nie zmaterializowała się żadna Ammat by ich pożreć, ani żadna zagniewana i zapomniana bogini. W komnacie zaległa cisza; głęboka, mocna, wibrująca w uszach i wzmagająca niepokój.
― Chyba nic… ― zaczął Isidoro, ale Serafin uciszył go machnięciem szponiastej dłoni. Czuł coś. Gdzieś w powietrzu, jakby przy sklepieniu…
Zadarł głowę w górę, obejrzał sufit. Wiatr wzmógł się, czuł to wyraźnie nie tylko jako oddziaływanie magii, ale jako sam w sobie żywioł. Nagły podmuch targnął rękawem jego szaty, pomknął obok wagi, spychając ją na bok. Przedmiot zatańczył w miejscu, jakby nagle chciał opuścić towarzystwo, Serafin stanowczo przytrzymał podstawkę dłonią. Kolejny zbłąkany zefirek rozbił się o ołtarz, wzniecił tuman kurzu. Isidoro kichnął.
Magia kotłująca się w komnacie skłębiła się wyraźnie na drugiej szalce, przybierając formę bladobłękitnego obłoczku rozedrganej energii, który z początku był zbyt lekki, by swoim pojawieniem się czynić różnicę, ale rósł i nabierał ciężaru z każdą kolejną sekundą. Kształt, początkowo znacząco kulisty, rozciągnął się nieznacznie, stał się bardziej obły, by finalnie przybrać formę szklanej łzy spowitej magicznym obłokiem emanującym orzeźwiającym chłodem.
Obie szale wyrównały się, Serafin puścił podstawkę wagi i wyciągnął rękę po butelkę. Złote szpony zawisły tuż nad artefaktem, czarnoksiężnik wyczuwał wyraźną aurę właściwą przedmiotom klasy legendarnej. Uśmiechnął się pod nosem, trochę brzydko, a trochę chytrze.
Mevlana nigdy nie chciał pokazać mu tej cholernej butelki, nawet mimo tego, że był niższy rangą.
― Weź laskę ― zwrócił się do Isidoro. ― Wolałbym nie destabilizować wagi, nie mam ochoty na nieprzyjemne niespodzianki.
Astrolog posłusznie złapał za artefakt, poczekał aż Serafin zrobi to samo. Zdjęli przedmioty równocześnie; waga zachwiała się nieznacznie, szalki poruszyły się niespokojnie, ale nic się nie stało. Wiatr muskający jego kark zniknął, podobnie jak kłęby magii tak wyraźnie wyczuwalne jeszcze chwilę temu.
Odgarnął włosy niedbałym gestem, stuknął szponem w szkło.
― Teraz musimy tylko stąd wyjść w jednym kawałku.
― Przewidujesz jakieś problemy?
Serafin wzruszył ramionami.
― Sayyidzi bywają nieprzewidywalni, Isidoro. Nie zdziwiłbym się, gdyby skarbiec nagle postanowił nas utopić w baklawie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz