wtorek, 4 czerwca 2019

Od Banshee cd. Nagi

Szedł wiatr znad południa, niosąc przyjemne ciepło, które niczym najdelikatniejsze dłonie, gładziły po grzbiecie, ofiarując pieszczoty, które niemalże z wytęsknieniem oczekiwało się od pierwszych zimowych dni. Słońce grzało zroszone wiechliny, młode zawiązki liści, uśpione drzewiny, ożywiając w swym świetle łąki, zarośla i knieje. Pobudzało do życia istoty wszelakie, także chóry ptasie, które od świtu wszczynały gwar olbrzymi, jakby chciały ogłosić całemu światu, że wraca życie. Widać było wyraźnie, że nadszedł kres dni ponurych, co wieścią było wręcz wyborną, zwłaszcza dla naszego czarnego kocura, któremu już wystarczająco zbrzydły paskudne chłody. Dlatego, gdy po miesiącach okropnej pogody, naszedł w końcu cieplejszy dzień, nie było możliwości, aby demon nie skorzystał z obecności utęsknionego słońca. Niemalże od świtu, gdy tylko wyschły ostatnie rosy, można było go ujrzeć, jak buszuje po ogrodach, czy przechadza się po łąkach.
Od dnia, w którym postawił swój pierwszy krok na terenie Gildii, upłynęło już z kilka dni, lecz jakoś do tej pory nie miał zbytnio okazji, aby poznać okolicę. Zaznajomił się zaledwie z budynkami i najbliższymi sadami leżącymi w granicach murów, jednak jeśli rozchodziło się o ścieżki odchodzące spod bram, to znał zaledwie nazwy miejsc, do których prowadzą. Nie przyszło mu nimi kroczyć, a przynajmniej do tamtego dnia, gdy przepiękna pogoda, wręcz pchnęła go na trakt. Z początku dnia kręcił się po ścieżkach wijących się poprzez łęgi leżące w cieniu budynków gildii, lecz gdy słońce odbiło się znacznie ponad horyzont, zdecydował się udać w stronę leśnych ostępów, które były zdecydowanie najbardziej wyrazistym, a przez to najciekawszym punktem wznoszącym się na tym dość nudnawym, nizinnym krajobrazie.
Niewątpliwie stary busz, z jakiegoś powodu jeszcze nietknięty przez ekspansywnego człowieka, pobudził jego ciekawość, a przynajmniej zaintrygował do takiego stopnia, że postanowił przebyć te kilkaset metrów, co przy jego rozmiarze nie było sprawą tak oczywistą. Niewielkie łapy stawiały kroki adekwatne do swej wielkości, a puszysty, jeszcze zimowy płaszcz wyjątkowo dobrze chwytał promienie słońca. Chociaż Banshee starał się podróżować w cieniu trawy, to jednak po chwili uroki wiosennej pory zaczęły dawać mu się we znaki. Zdecydowanie takie warunki nie sprzyjały wędrówce, więc możliwe z chęci uniknięcia zbytecznego przegrzania, poprzez łąki szedł krokiem powolnym, może nieco leniwym, ale z całą pewnością wyniosłym. Kroczył dumnie, machając puszystym ogonem w rytm marszu, idąc wzdłuż wygonu i obserwując, co przez noc wykwitło, zazieleniało, ale również złotym ślepiem szukając śladu innych żywych istot, którym przyszło tu mieszkać. Ci ostatni zostali tu wspomnieni nieprzypadkowo, gdyż właśnie taki jeden, można rzec, mieszkaniec, doprowadził do pewnego incydentu, który niezaprzeczalnie uczynił ten dzień nieco ciekawszy.
Do całego spotkania doszło tuż przy lesie, niedaleko miejsca, gdzie ścieżka, którą podążał demon nagle przepadła stłamszona przez rozstrajający się nalot. Banshee widząc przed sobą zwały martwych traw, jedynie od czasu do czasu przyciosanych przez kwitnące tarniny i młode iglaki, postanowił podjąć się wędrówki wzdłuż lasu, a nie w jego głąb, jak to z początku było w planach. To właśnie wtedy, jakoś po przebyciu parunastu metrów miał okazję, natknął się w końcu na kogoś żywego. Krocząc pomiędzy wysokimi turzycami, posiadł tę wygodę pozostania niemalże niewidocznym, podczas gdy on sam miał doskonały widok na wszystko, co się wokół niego działo. Dlatego bez skrępowania przypatrywał się człowiekowi, przy tym powoli stawiając kroki, ni to chcąc go obejść, ni do niego podejść.
Nieznajoma leżała pośród traw, odpoczywając w cieniu drzewa, co zdecydowanie nie było zbytnio porywającą czynnością, zwłaszcza do obserwowania. Wystarczyło kilka chwil, aby kot się znużył na tyle, że odwrócił od niej wzrok, aby przenieś swą uwagę na ptactwo skaczące nieopodal. Kruk jak to kruk, raczej z tworów najpospolitszych, przez co początkowo całkiem nieciekawych w oczach Banshee. Nie dziwiło go też zbytnio swoboda, z jaką się ten ptak odnosił w towarzystwie człowieka, bo hodowanych kruków w dzisiejszych czasach coraz więcej, a i nie takie rzeczy demon widział przez swoje całe nie-żywota. Zawiesił na nim oko raczej przypadkowo, lecz po chwili całkiem umyślnie zaczął mu się przyglądać. Niby z początku uznał go za niewartego uwagi, lecz im dłużej się mu przyglądał, tym bardziej jego istnienie wprowadzało demona w konsternacje. Jakby to nie zabrzmiało głupio, coś z tym ptakiem było nie tak. Wprawdzie Banshee nie wiedział co, ale wibrysy drgały mu niespokojnie od samego przebywania w jego obecności. Był to nadzwyczaj dziwaczne uczucie, które na tyle mierziło kota, że ten zrodził w końcu pewną ideę, patrząc z perspektywy czasu, trochę głupawą.
Przylgnął nagle do ziemi i po chwili gwałtownie wypadł z trawy, momentalnie dopadając do ptaka. Próbował pochwycić go zębiskami, lecz zwierze w próbie ratowania swego życia zaczęło skrzeczeć i bić masywnymi skrzydłami, starając się odgonić napastnika. Banshee mimowolnie zasyczał, przyjmując na głowę uderzenia, które były na tyle nieprzyjemne, że kot, chcąc ukrócić te zabawy jak najszybciej, zamachnął się na ptaka z pazurami. Jednak, ku jego zaskoczeniu, ostrza nie zanurzyły się pomiędzy miękkie pierze, a przesunęły się niespodziewanie po gładkiej skórze. Ten niespodziewany zwrot akcji wybił kota z równowagi, sprawiając, że ten niezgrabnie runął na ziemię.
— Ostrożnie!
Ktoś zawołał, sprawiając, że po grzbiecie kota przeszedł dreszcz. Momentalnie uskoczył do tyłu, odwracając się w stronę nieznajomej, której wysoka sylwetka nagle przed nim wyrosła. Kobieta trzymała w swym uścisku jego niedoszłą ofiarę, co zostało przez Banshee skomentowane bezwolnym stęknięciem. Teraz już wiedział, o co zahaczyły jego pazury.
— Jeśliś nie zwierzęce, a ludzkie masz wnętrze, na cóż zostajesz przy popędach łowcy? Kruczysko to nie mięsem wypełnione, nie krew w nim płynie a nikczemność i występek, toteż żołądka Twego nie wypełni.
W pierwszej chwili demon miał ochotę po prostu zwiać, lecz po przemyśleniu stwierdził, że byłoby to haniebnie zwierzęcym odruchem. Odsunął się jedynie na parę kroków, aby nie musieć zadzierać tak wysoko łba patrząc na nią i w końcu się odezwał.
— Tak, jak kot śpiący w jedwabiach, nie tłumaczy się przed panem, czemu mu w prezentach znosi kanarki, tak i ja nie będę się spowiadać ze swoich działań. Zwłaszcza że wtedy w odwecie musiałby się spytać, czemu jejmość tak mocno przyciska to coś do swojej piersi.
Złote ślepia śledziły kobietę, przyglądały się jej twarzy, obserwowały mimikę. Kot mało dyskretnie lustrował nieznajomą, niby z ciekawości, niby chcąc zorientować się z kim, miał tę przyjemność.
— Nie szukam zwad, więc pokornie przyznam się do błędu i będę prosić o przebaczenie. Nie było to zbytnio rozsądne z mojej strony, ale nie sądziłem, że ktoś może się to troszczyć.


Naga?
Przepraszam ;w;

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz