środa, 12 czerwca 2019

Od Ophelosa CD Newta

I duch poszedł w swoją własną drogę, zostawiając pastucha samemu sobie, w tych przemoczonych, a jednak dopiero co czyszczonych, ubraniach, z pulsująca od bólu stopą oraz niemałym rozkojarzeniem całym spotkaniem, jak i rozmową.
W końcu mało kto był na tyle odważnym, a w poważaniu Ophelosa nierozważnym, by zapuszczać się w nocy na pola, na nieszczęsny dodatek samotnie. Towarzysz towarzyszem, aczkolwiek blondyn miał wrażenie, że lis mógł zdecydowanie lepiej poradzić sobie w ciemnościach oraz pośród pułapek od niezbyt zwinnego w porównaniu do zwierza człowieka. Chwycił za wiadro, już nie łudząc się nawet, że w zbliżającym się czasie będzie mu dane zażyć jakiejkolwiek kąpieli, odświeżenia, które uspokoiłoby napięte mięśnie. Nie miał zamiaru zostawiać nieznajomego samemu sobie, co to, to nie, niestety lub stety postaw rycerskich z siebie nie wyplenił, tak sumienie nakazywało powrócić i pomóc. Bo wyszedł tam bez jakiegokolwiek źródła światła, bez broni, a dla Chryzanta wydawało się to czystym pragnieniem rozmowy oko w oko z kostuchą.
Mężczyzna więc szybkim krokiem ruszył do swojego pokoju, by tam jednak przebrać się, przygotować do swojej krótkiej, nocnej podróży. Wyjście w wilgotnych ubraniach na pewno sprowadziłoby na niego następnego dnia gorączkę, a wyjście bez broni prawdopodobnie nie skutkowałoby nawet zobaczeniem świtu, porannej jutrzenki. Zmienił więc obuwie, na pierś zarzucił kożuch, który, musiał przyznać, dodawał mu tej specyficznej swojskości. Dłoń przez chwilę pociągnęła w kierunku nadal spoczywającego na drewnianym blacie biurka zawiniątka, jednak umysł, a może jednak serce zadecydowało. Chryzant pochwycił za sztylet, stwierdzając, że wytworne ostrze spowodowałoby nadejście jeszcze większej ilości problemów od tych rozpędzonych za pomocą stali. W głowie jednak pozostała myśl, że mały nożyk mógł nie wystarczyć w jakimkolwiek pojedynku z dzikim zwierzem, który przypadkiem zaplątałby się na łąkach. Sztylet jednak był wystarczająco poręczny, by przerwać sznury od pułapek, w które mogła wplątać się dwójka nieszczęśników, duch wraz z lisem.
Przed wyruszeniem na przygodę pomyślał oczywiście o źródle światła. Ogień w końcu należał do najlepszych broni, czy to przed zwierzem, czy przed czającymi się w ciemnościach cieniami, które tylko czyhały, by porwać nieszczęśników w swe objęcia, zgubić na zawsze, nie bacząc na dorobek. W ich oczach wszyscy byli równymi.
Błoto klapało, pluskało pod skórzanym butem, a wysokie, ostre źdźbła rośliny zahaczały o nisko ułożoną dłoń ze sztyletem, powodując dreszcze przechodzące przez całą długość napiętego jak struna kręgosłupa. Pastuch nie miał szans w tym środowisku być niesłyszalnym, prześlizgując się po namokłym gruncie jak żmija. Pozostawało więc przeć do przodu, mając siwe oczy szeroko otwarte pilnujące wraz z resztą zmysłów, bo przecież bystre spojrzenie w ciemnościach wcale nie ułatwiało, by żaden wąż nie podkradł się od tyłu, nie ugryzł w łydkę. Mężczyzna przystanął kilka razy, mięśnie sztywniały, ucho nasłuchiwało, podczas gdy oko szukało kolejnych pułapek znajdujących się w oświetlonym ogniem polu. Następnie ruszał, jeszcze wolniej niż poprzednio. Miał wrażenie, że wraz z duchem i serce jego opuści klatkę piersiową, z której próbowało wyrwać się z niezwykłą namolnością.
Nie pozwolił mu jednak na to, utrzymując je w ryzach, biorąc wdech nosem, powietrze wypuszczając wargami.
Pastuch drgnął mocniej, słysząc głośny, raczej nieskrywany szelest po swojej prawej. Ugiął nogi, mocniej zacisnął palce na sztylecie. Z ciemności jednak ostatecznie wyłoniła się wesoła, lisia mordka wraz z upiorem-nieupiorem, właścicielem rudego zwierza.
— Wyruszanie w ciemność bez światła czy broni jest stosunkowo nierozważne — zauważył, ostatecznie jednak uśmiechając się szeroko, prostując i możliwe, że na za długą chwilę tracąc gardę. — Przyszedłem ci pomóc, jednakże dostrzegam, że zguba się odnalazła.
[Dzielny pastuszek na ratunek!]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz