niedziela, 23 czerwca 2019

Od Kai CD Nagi

Kobieta oparła czubek nosa o wierzch dłoni, która utrzymywała się za pomocą mocnego łokcia położonego na drewnianym stole. Zerknęła prosto w twarz mówiącej egzorcystki, czując się z tym, conajmniej, dziwnie, nawet jeżeli była Montgomery, nawet jeżeli patrzenie ludiom prosto w oczy, bez skruchy czy wstydu było dla niej całkowicie normalną sprawą. A jednak, odczuwała nieopisany dyskomfort, śledząc linie tworzące twarz swojej młodo się prezentującej rozmówczyni. Nie widziała zmarszczek, blizn na skórze okalającej oblicze, miast tego prezentowano przed nią pełne usta, krótkie, aczkolwiek dosyć gęste rzęsy. 
Aczkolwiek oczy, te spoglądały pusto, wyjątkowo niepokojąco, nawet gdy nie widziały otaczającego świata. Dłonie jednak, te czas i działania pokryły szramami, twardymi bliznami, skórą, która już miała nigdy nie odżyć, a przecież nadal pokrywała mięście, kości, utrzymując dwa, zwinne narzędzia w ryzach.
Kai potarła nerwowo nadgarstek, nagle orientując się, że wyjątkowo brakuje jej wszystkich niesfornych dzwonków ojca. Chroniły, broniły przed niezbadaną nadal dla niej magią i choć zazwyczaj korzystała z nich kompletnie nieświadomie, nigdy nie postanawiając wgłębić się w tajniki swego rodziciela, który działał z dźwięcznymi, metalowymi kloszami istne cuda, tańcząc, skacząc, pogwizdując i mamrocząc tajemnicze formułki. 
A przynajmniej tak przekazywały jej matka oraz babka, bo samej kobiecie mężczyznę dane było ujrzeć trzy, może cztery razy, w dodatku w swojej dosyć wczesnej młodości. I tylko te zielone oczy, które czasami dostrzegała w lustrze, przypominały w ogóle o jego istnieniu. 
— Rozumiem — mruknęła, nadal odrobinę pogrążona w pędzących myślach. Zastukała paznokciami o drewno, ostatecznie decydując się, by sięgnąć po drewniany kubek wypełniony wodą. — I tak, doszły mnie tego słuchy, aczkolwiek te docierają do mnie cały czas, a mam wrażenie, że większości członków naszego towarzystwa nadal nie poznałam — stwierdziła, drapiąc się po brodzie, by ostatecznie westchnąć, odchylając się odrobinę do tyłu.
Bujnęła się na krześle, raz, drugi, rozglądając się przez chwilę po sali, w której nadal zbierali się ludzie czy inne istoty. Nic dziwnego, godzina była nadal wczesna, pogoda również nie zachęcała do zrywania się spod ciepłej pierzyny.
— Zbierałam informacje — Kai zdecydowała się w końcu odpowiedzieć na zadane pytanie, choć zrobiła to niechętnie, raczej cicho, bardziej mamrocząc, niż mówiąc głośno, tak, jak zazwyczaj to robiła. — Prawią, że znowu widziano gdzieś chochliki, drzewa zaczęły się ruszać, a wilki są coraz odważniejsze — dodała niezbyt szczęśliwie, pocierając dłońmi o czoło. — A później okazuje się, że chochlikami są złośliwe dzieciaki z drugiej rodziny, drzewami poruszył wiatr czy urwisy zerwały po dwie gałązki i straszą starszyznę, a sfora wilków to dwa, wychudzone i zdziczałe lekko psy, które po dostaniu nogi kurczaka są do rany przyłóż — prychnęła, zarzucając nogę na nogę, nie bacząc na to, że krzesło nadal kiwało się za pomocą ciężaru ciała. Uderzyło, huknęło, gdy kobieta tylko na chwilę straciła równowagę i od razu pochyliła się do przodu, chcąc ją ponownie uzyskać. Nogi krzesła uderzyły dosyć mocno o drewnianą podłogę, Kai skrzywiła się, może i podskakując w miejscu. — I chciałam jeszcze raz pięknie podziękować za troskę, choć mięśnie nadal mam obolałe, rany ciągną, niektóre chyba będą mieć tendencję do babrania się, tak wydaje mi się, że sen dobrze mi zrobił, gorączka przeminęła na najbliższy czas. Swego długu nie spłacę pewnie do ostatniego dnia żywota, a może i jeszcze kilka późniejszych jutrzenek.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz