Zbity z tropu Krabat podrapał się po głowie zroszonej już
drobnym potem, słonym owocem wysiłku, który obficie ściekał mu na ramiona
rysując na koszuli coś jakby mokre skrzydła przyklejone do umięśnionego ciała. Szczerze
nie znosił takich sytuacji, kiedy musiał brać za coś odpowiedzialność, dlatego
pytające spojrzenie Desideriusa sprawiało mu niemal fizyczny ból. Miał
nadzieję, że jako prosty ogrodnik raz na zawsze uwolni się od obowiązku
udzielania rad i podejmowania jakichkolwiek decyzji. Przez moment czuł jakby
zawistna przeszłość dopadła go i tutaj, tym bardziej, że tajemniczą skrzynię
opatrzono o ironio herbem jednego z miast doskonale znanych mu z dzieciństwa.
Zmarszczył brwi i westchnął jakby szykując się do dźwignięcia jakiegoś
wyjątkowo uciążliwego ciężaru i szepnął do siebie słowami dobrze znanego
wiersza:
- Oto jest życie nic a jeszcze dosyć…
Przez chwilę gładził się po głowie starając opanować.
Uświadomiwszy sobie, że jego towarzysz jest równie skonfundowany, zrozumiał
wreszcie, że tym razem sprawa nie dotyczy życia i śmierci, a jedynie pewnej
zagadkowej skrzyni. Ponownie, więc westchnął, ale twarz miał już nieco spokojniejszą.
Zdobył się nawet na nieśmiały uśmiech. Jak to się zresztą stało, że znalazł się
tutaj. Wszystko jak dotychczas coraz bardziej oddalało go od wymarzonego
spokoju. Najpierw tułaczka po całej niemalże krainie, kiedy wydawało mu się, że
nic gorszego być już nie może. Potem znajomość z pewna ekscentryczną
arystokratką, dzięki której miał niemalże gwarancję bycia zamieszanym w każdą
aferę w mieście. Wreszcie to. Wystarczyło mu raz zobaczyć Sorelię zmierzającą
do gabinetu mistrza by nabrać przekonania, że i tu nie znajdzie upragnionego
wytchnienia. Konsekwencja, którą jak wiadomo w życiu zachować trzeba,
nakazywała mu teraz wplątać się w kolejna jakąś aferę i ostatecznie
przypieczętować swój los tułającego się od kłopotów do kłopotów rozbitka. Z
zamyślenia wyrwało go głośne uderzenie skrzyni o ziemię. Najwyraźniej
nieproszony transport zaczynał się niecierpliwić. Z niezwykłą jak na siebie
zręcznością ogrodnik uderzył swoim kijem w wieko przesyłki.
- Cokolwiek zamierzamy z tym zrobić nie powinniśmy dopuścić,
by biegało sobie swobodnie po gmachu gildii, dość było zachodu z tymi
nieszczęsnymi chochlikami, nie trzeba nam kolejnej plagi. Możnaby zawiadomić
mistrza, ale jeśli w środku będzie po prostu jakiś Trzeszczyk, albo inna
pospolita leśna gadzina, która po prostu miała ochotę podjeść sobie liści i
zupełnie bezinteresownie władowała się do transportu, to mówiąc bez ogródek
wezmą nas… a zresztą nie będę nawet kończył. Myślę, że najlepiej będzie
zabunkrować się w jakimś zamkniętym pomieszczeniu w asyście buteleczek z proszkiem
usypiającym, gdyby jednak było to coś niebezpiecznego, i zobaczyć, co też to
jest. Fakt, że poproszono mnie i pomoc, a to znaczy, że w każdej chwili mógłbym
odmówić, na co miałbym obecnie ogromną ochotę. Najchętniej wróciłbym do moich
pomidorów i rzodkiewek, które bądź, co bądź nie urządzają sobie samowolnych
spacerów po ogródku i zostawił ten problem komuś bardziej kompetentnemu, kto ma
więcej wolnego czasu, ale to pewnie nie wchodzi w grę. Zresztą teraz to trochę
i mój problem. Więc panie zielarz, co z tym robimy?
Czując się usprawiedliwiony tym długim elaboratem, który
przed chwilą wygłosił i niejako zwolniony z podejmowania ostatecznej decyzji. Włożył
ręce do kieszeni spodni i spuścił wzrok, jakby liczył, że w ten sposób uniknie
wszelkich kolejnych pytań. Właściwie nawet nie myślał o tym, że jego
zachowanie, nad którym zawsze tak pieczołowicie starał się panować, znacznie
odbiega od normy, do której zdołał już wszystkich przyzwyczaić.
<Desiderius? Najmocniej przepraszamy, że tyle to trwało>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz