sobota, 29 czerwca 2019

Od Krabata cd. Desideriusa


Zbity z tropu Krabat podrapał się po głowie zroszonej już drobnym potem, słonym owocem wysiłku, który obficie ściekał mu na ramiona rysując na koszuli coś jakby mokre skrzydła przyklejone do umięśnionego ciała. Szczerze nie znosił takich sytuacji, kiedy musiał brać za coś odpowiedzialność, dlatego pytające spojrzenie Desideriusa sprawiało mu niemal fizyczny ból. Miał nadzieję, że jako prosty ogrodnik raz na zawsze uwolni się od obowiązku udzielania rad i podejmowania jakichkolwiek decyzji. Przez moment czuł jakby zawistna przeszłość dopadła go i tutaj, tym bardziej, że tajemniczą skrzynię opatrzono o ironio herbem jednego z miast doskonale znanych mu z dzieciństwa. Zmarszczył brwi i westchnął jakby szykując się do dźwignięcia jakiegoś wyjątkowo uciążliwego ciężaru i szepnął do siebie słowami dobrze znanego wiersza:
- Oto jest życie nic a jeszcze dosyć…
Przez chwilę gładził się po głowie starając opanować. Uświadomiwszy sobie, że jego towarzysz jest równie skonfundowany, zrozumiał wreszcie, że tym razem sprawa nie dotyczy życia i śmierci, a jedynie pewnej zagadkowej skrzyni. Ponownie, więc westchnął, ale twarz miał już nieco spokojniejszą. Zdobył się nawet na nieśmiały uśmiech. Jak to się zresztą stało, że znalazł się tutaj. Wszystko jak dotychczas coraz bardziej oddalało go od wymarzonego spokoju. Najpierw tułaczka po całej niemalże krainie, kiedy wydawało mu się, że nic gorszego być już nie może. Potem znajomość z pewna ekscentryczną arystokratką, dzięki której miał niemalże gwarancję bycia zamieszanym w każdą aferę w mieście. Wreszcie to. Wystarczyło mu raz zobaczyć Sorelię zmierzającą do gabinetu mistrza by nabrać przekonania, że i tu nie znajdzie upragnionego wytchnienia. Konsekwencja, którą jak wiadomo w życiu zachować trzeba, nakazywała mu teraz wplątać się w kolejna jakąś aferę i ostatecznie przypieczętować swój los tułającego się od kłopotów do kłopotów rozbitka. Z zamyślenia wyrwało go głośne uderzenie skrzyni o ziemię. Najwyraźniej nieproszony transport zaczynał się niecierpliwić. Z niezwykłą jak na siebie zręcznością ogrodnik uderzył swoim kijem w wieko przesyłki.
- Cokolwiek zamierzamy z tym zrobić nie powinniśmy dopuścić, by biegało sobie swobodnie po gmachu gildii, dość było zachodu z tymi nieszczęsnymi chochlikami, nie trzeba nam kolejnej plagi. Możnaby zawiadomić mistrza, ale jeśli w środku będzie po prostu jakiś Trzeszczyk, albo inna pospolita leśna gadzina, która po prostu miała ochotę podjeść sobie liści i zupełnie bezinteresownie władowała się do transportu, to mówiąc bez ogródek wezmą nas… a zresztą nie będę nawet kończył. Myślę, że najlepiej będzie zabunkrować się w jakimś zamkniętym pomieszczeniu w asyście buteleczek z proszkiem usypiającym, gdyby jednak było to coś niebezpiecznego, i zobaczyć, co też to jest. Fakt, że poproszono mnie i pomoc, a to znaczy, że w każdej chwili mógłbym odmówić, na co miałbym obecnie ogromną ochotę. Najchętniej wróciłbym do moich pomidorów i rzodkiewek, które bądź, co bądź nie urządzają sobie samowolnych spacerów po ogródku i zostawił ten problem komuś bardziej kompetentnemu, kto ma więcej wolnego czasu, ale to pewnie nie wchodzi w grę. Zresztą teraz to trochę i mój problem. Więc panie zielarz, co z tym robimy?
Czując się usprawiedliwiony tym długim elaboratem, który przed chwilą wygłosił i niejako zwolniony z podejmowania ostatecznej decyzji. Włożył ręce do kieszeni spodni i spuścił wzrok, jakby liczył, że w ten sposób uniknie wszelkich kolejnych pytań. Właściwie nawet nie myślał o tym, że jego zachowanie, nad którym zawsze tak pieczołowicie starał się panować, znacznie odbiega od normy, do której zdołał już wszystkich przyzwyczaić.  

<Desiderius? Najmocniej przepraszamy, że tyle to trwało>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz