wtorek, 11 czerwca 2019

Od Kai CD Nagi

Sen był niespokojny. Wyjątkowo niespokojny, nawet jak na nią, choć sny rzadko kiedykolwiek zaglądały do głowy, wkradały się do umysłu kobiety. Nie wiedziała, czy to z powodu gorączki, która mogła jednak w każdej chwili powrócić, ba, nawet i ze zdwojoną, potrojoną siłą, czy z bólu targającego mięśniami ciała, a może po prostu przez wichurę targającą drzewami na zewnątrz oraz okiennicami okien, które skrzypiały za każdym, mniejszym czy większym, powiewem wiatru. Kobieta raz po raz przerzucała się z lewej strony na prawą, szukając powodu bezsenności, ciągłego powracania do krainy świadomych, w niewygodnej dla ciała pozycji. A przecież korzystała z dogodności stałego lądu, chętnie zakopując się w grubej pościeli, mięśnie racząc miękkim materacem.
A może właśnie w tym powinna upatrywać problemu? Może kobieca płeć jednak nadal nie przyzwyczaiła się do eleganckich łoży, choć starało się już co noc od kilku, kilkunastu dobrych lat?
Jednak rano ciężko otwierało się oko, a powieki kleiły się do siebie niemiłosiernie. Kai jęknęła, przeciągając się, by po chwili jednak zakopać się w ciepłej pościeli. Bo kusiła, bo zawijała metafizyczne ręce wokół kobiecego, nagiego ciała, które było niezwykle i nieopisanie spragnione miłości, bliskości i delikatnych opuszków zwinnych palców. Jedna stopa jednak wydostała się z tych uzależniających objęć, a w końcu i za nią reszta członków, skóry czy narządów.
Przeciągnęła się leniwie, jak dopiero co obudzony zwierz, co bardzo wpasowywało się w stan faktyczny. Na chłodnej podłodze postawiła jedną stopę, następnie drugą, by po dłuższej chwili targnąć się już całkowicie na nogi, przenieść ciężar swego ciała na kości. Montgomery nigdy nie spieszyła się rankami, taki więc i zamiar miała tej jutrzenki. Kroki stawiała powoli, ciesząc się z brzmienia skrzypiących desek, koszulę nakładała jeszcze wolniej, chłonąc, jak cienki materiał muskał rozgrzaną skórę. Wiązała rzemyki butów, radując się z faktury twardych sznurów, od których czasami i powstawały nagniotki na palcach. Włosy rozczesywała powoli, a gdy skończyła już poranny obrządek, wymykała się z pokoju, jakby ktoś obserwował każdy jej ruch, wręcz polował, przez co musiała raczyć na każdy dźwięk wydobywający się z jej powodu. Wyszła więc, zapominając oczywiście, jak coraz częściej zresztą, o dzwoneczkach na swe nadgarstki.
Montgomery ziewnęła, dłonią zakrywając usta, gdy druga odbierała poranny, ciepły i cudownie pachnący posiłek, który miał dać energię na resztę dnia, zapełnić żołądek, by ten nie raczył narzekać na pustkę w nim panującą. I gdy miała już zasiadać tam, gdzie zawsze spożywała, kątem zielonego oka dostrzegła swoją wybawicielkę wraz z jej tworem widniejącym na nadgarstku kobiety. Kai uśmiechnęła się więc szeroko, porwała za swój talerz i podeszła do niej lekkim krokiem.
— O, widzę, że zauważyłaś mój podarek — zagaiła, parskając wesołym śmiechem i stając nad kobietą.
— Tak, z tego, co podpowiadają mi moje palce, jest bardzo ładny. Dziękuję.
Kai skinęła w podziękowaniu za komplement, jak i na zaproszenie do zajęcia miejsca przed nią głową, choć kobiecie i tak nie było dane tego zauważyć, a bardka cały czas łapała się na wykonywaniu gestów, miast posługiwaniem się przy Nadze słowem, pełnym zdaniem. Usiadła więc, stawiając swój talerz na stole, i gdy już miała brać się za ubieranie swoich myśli w dźwięki, na stole, praktycznie znikąd, pojawił się kruk. Z ust więc wydobyło się jedynie stosunkowo głośne westchnięcie w szoku. Ptak został szybko powalony, przyciśnięty do lśniącego drewna, a jej pozostało parsknąć cichym śmiechem, może i z lekkim współczuciem.
— Przepraszam, poniósł się w swoich zapędach, lecz to nie będzie miało już miejsca w przyszłości.
Kai pokręciła głową, znowu łapiąc się na popełnianym przez nią błędzie.
— Ależ nic się nie stało, moja droga — poprawiła się szybko, pochylając się do przodu i opierając policzek na dłoni wspartej przez łokieć. A babunia powtarzała przecież, że na stałych lądach nie wolno, nie wypada, choć w rzeczywistości mało kto się tym przejmował. — Gdybym nie chciała skorzystać ze swojego posiłku, pewnie i nie miałabym żadnego problemu z twoim towarzyszem spacerującym po stole, aczkolwiek ja to ja, nie wiem, jak z innymi osóbkami — westchnęła, rozglądając się po sali i dostrzegając kilka nowych, nieznanych jej dotąd twarzy. — Nadałaś mu jakieś imię czy jest jedynie bezimiennym wspólnikiem? I w ogóle, skąd kruk? — zapytała, nie spiesząc się wcale do posiłku. — Nie za często spotyka się je jako towarzyszy, aczkolwiek kilka ptaków w tej roli już widziałam.

{Naga?]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz