piątek, 21 czerwca 2019

Od Leonardo cd Ophelosa

⸺⸺֎⸺⸺

Zaśmiał się. Tak paskudnie się zaśmiał, że Leonardo miał jedynie ochotę zrugać go spojrzeniem, wyjawiając obrzydzenie całą tą sytuacją, która przyprawiła go o zawroty głowy i podciągnięcie zawartości żołądka pod samo gardło. Tak proste. Tak wieśniackie. Tak...
Żałosne. Chciałby powiedzieć. A miał już jakieś mniemanie o człowieku. Już chciał powiedzieć, że mógł być na równi z nim. Zaskoczył go. W negatywnym tego słowa znaczeniu.
— Lekkomyślnym jest dawanie zwykłego kija pastuchom, miast dobrej, twardej broni, nie sądzisz? — spytał, nachylając się w stronę młodszego, który nie zareagował wcale. — Nigdy nie słyszałem, by ubito stado wilków, niedźwiedzia czy rzezimieszków kawałkiem patyka. Ba, i za pomocą dobrze naostrzonego sztyletu byłoby ciężko.
Montegioni prychnął.
W jego obowiązku leżało, by zadbać o owce. On miał przyprzeć właścicieli, targować się o porządne wyposażenie, zapewniając, że inaczej nie zdoła udźwignąć obowiązku, bowiem trudne było wyruszyć naprzeciw wojskom, gdy w dłoni dzierżyło się zardzewiały miecz. Leonardo śmiał twierdzić w tamtym momencie, że w rzeczywistości pastuchowi na owcach nie zależało, bowiem nie zatroszczył się o nie, jak trzeba, a posadę wybrał tylko ze względu na jej lekkość i własne lenistwo. Bo jak inaczej nazwać sytuację, gdzie mężczyzna przez cały dzień pyka przeklętą fajkę, raz na jakiś czas przestawi owce, a i nawet dzikie zwierzęta nie były mu groźne ze względu na ulokowanie gildii.
— Zresztą, ledwo zasnąłem, ciężko mi to nazwać dobrym snem — dodał jeszcze, jakby chcąc usprawiedliwić się przed młodzieńcem, który jednakowoż swoje zdanie o mężczyźnie już posiadał i nie zapowiadało się na to, by zamierzał je zmienić.
Ponownie się rozluźnił, ponownie odprężył, rozlał po trawie, co wcale nie spodobało się byłemu szlachcicowi, który teraz odchylił głowę, by pozwolić twarzy zanurzyć się w promieniach słońca, które nieprzyjemnie kłuło w policzki, jakby tysiące szpilek wbijających się w miękką skórę.
— A jednak straciłeś czujność — odparł pewnie, nie kusząc się nawet, by zerknąć na blondyna. — W waszej również trosce zapewnić stadu spokój i materiały ku temu potrzebne. Czasami potrzeba i cena utargu jest ważniejsza niż własnej dumy i przekonań, a i wykazać należałoby się sprytem większym, niż senior. Szkoda by przecież była straszna, gdyby jednak w te rejony zapuściłby się, choć, jaki basior.
I choć bardzo nie chciał, kły błysnęły w słońcu, oczy zdziczały, a uśmiech, jakże przerażający, rozjaśnił się na pięknej dotychczas buźce.
Prędko, żwawo, opamiętać się, Montegioni. Rzezi, przecież nie chcieliście. Pokarać pokarzecie go kiedy indziej.

⸺⸺֎⸺⸺
[Choć szczerzyć kłów nie przystoi]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz