wtorek, 11 czerwca 2019

Od Blennena C.D: Desiderius

   Spał tak długo. Spał i śnił. Śnił o rzeczach, które nie mogły się zdarzyć. Magicznych stworzeniach, krainach, w których zamiast wody w rzekach pływało najdroższe wino świata, gdzie na drzewach rosły puszyste owoce, a po górach w podskokach lśniły grzywami jednorożce o masywnych rogach. Te, które ludność wytępiła dla leczniczych właściwości, dla nieskazitelnej, pięknej krwi i skóry, która nigdy się nie zniszczy. Śnił piękne sny. Oczywiście ktoś nie omieszkał namieszać również w jego głowie, a wtedy odwiedził go rogaty niedźwiedź, skąpany we krwi, łaknący jego śmierci i mówiący ludzkim głosem. I wtedy to Blennen stał się ofiarą. Zwierzyną, na którą się poluje. Dla zabawy i atrakcji, dla zwykłego oderwania się od rutyny dnia. Uciekał, pędził, że gdyby mógł czuć, czułby jak jego nogi z wycieńczenia kłują w łydkach, cierpną w udach. Skakał przez kamienie, przeskakiwał kłody, ale odległość między nim a opętańczo prędkim stworzeniem jedynie się zmniejszała. Niedźwiedź taranował wszystko, jakby został stworzony z niezniszczalnego materiału. Jego oczy jarzyły się jak węgle. Piekielne węgle, które nie sposobna jest zgasić. A on nadal biegł. Być może wszelkie maści i mazie, które na jego rany nałożył Desiderius oddziaływały w ten sposób. Podczas tego ciężkiego snu zaciskał co jakiś czas oczy, poruszał głową na boki, a na jego czole skraplał się zimny pot.
   Nie czuł niczego. Nawet bólu, co było dobre. Ból prawdopodobnie rozdzierałby go, nie pozwalałby usiedzieć w miejscu, bądź też uleżeć. Nie czuł również jak jego nieruchome ciało było przenoszone na łóżko, ani kiedy Desiderius zmieniał mu okłady pierwszej nocy. Tej najgorszej, podczas której gorączkował okropnie, drżał i pocił się. Jego twarz oblana jakby białą farbą, ze znacznymi sińcami pod oczami pozostawała nieruchoma. Zdawało się nawet czasami, iż nie oddycha, jakby znudził się już życiem i postanowił w porozumieniu i po cichu odejść. W naturze wojownika ważna jednak była walka. Bez niej nie istniał, a nie miał w zwyczaju poddawać się lub też dezerterować. Nie on. I z pewnością nie w takich okolicznościach. Więc spał. Spał tak kilka dni, podczas których nie dawał większych znaków życia prócz oddychania i bicia serca. Dopiero trzeciego, a może nawet czwartego dnia obudził się. Był to akurat moment, w którym Desideriusa nie było w pokoju. Początkowo nawet nie pamiętał jak się tutaj znalazł, a tym bardziej gdzie tak dokładnie jest. Nie niepokoił się jednak. Wiedział, iż dotarł do Gildii. Kiedy zechciał się poruszyć poczuł przenikający go ból od prawego boku po samą szyję. Zaschło mu w gardle, nie mógł wydusić z siebie słowa. Czuł ból pleców spowodowany ciągłym leżeniem, dlatego nie myśląc o tym nazbyt wiele postanowił się podnieść. Postanowił, że zrobi to za wszelką cenę i nikt go nie powstrzyma. Słaby i dość mizerny, poruszył rękoma, by zsunąć z siebie naturalny koc. Wtedy podbiegł do niego Leithel, który przerażony, ale zarazem ucieszony pobudką właściciela postanowił trącić go pyskiem parę milionów razy, w ostrzeżeniu by nie wstawał. Zawziętość Blennena pokazała jednak, że nawet puszysta owieczka nie jest w stanie go powstrzymać. Oparł dłonie o ramę drewnianego łóżka, chcąc usiąść. Jęknął potężnie, gdy mu się udało, a rana zabolała piekielnie. Nie potrafił nawet napiąć mięśni. One same spięły się za niego.  Kompletnie ich nie kontrolował. Czuł się jak w obcym ciele. Jakoby to ktoś uprowadził i przeistoczył w bezużyteczną papkę. Bywał ranny, ale nigdy w taki sposób. Nigdy nie wykazał się aż taką głupotą. Do czegóż zmusza ludzi nuda? Naraża ich, w pełni pozbawia zdrowego rozsądku i racjonalnego myślenia. Leśne zachowanie wojownika było idealnym tego przykładem. Wziął głęboki oddech przez nos i uchylając usta, wypuścił powietrze. Postawił bose stopy na chłodnej podłodze, poruszył delikatnie palcami u stóp, które obeszła drętwota. Paraliż ciała nie trwał jednak długo, był raczej krótki. Nastąpił po tak długim leżeniu w bezruchu. Jednak kolokwialnie nazywane mrówki prędko wymaszerowały z ciała. Trzymając się nadal ramy łoża wsparłszy się rękoma – wstał. Z trudem i ze znacznym bólem. Nie pomyślał o tym, że szwy i tak dosyć świeżej rany  mogą się otworzyć, a część jego juchy znów radośnie chlapnie na podłogę. Kiedy stał tak dosłownie chwilę, zadowolony z siebie – drzwi izby otworzyły się, a do pomieszczenia wszedł młody, rozczochrany Coeh. Blennen był pewien jednego, mianowicie nie pomylił się, że Desiderius z pewnością się zdziwi. Jego oczy wyglądały jak spodki, małe talerzyki, które ze zwyczajnych oczu przeistoczyły się w przepełnione zaskoczeniem. Gabarytowa owieczka skocznie podbiegła do właściciela pokoju i otarła się o niego i skrzeknęła zerkając na swojego pana. Ranny wiarus nie był jeszcze jedynie pewien czy zaskoczenie dogorywa i przeistacza się w złość czy może radość. Stał tak chwilę po czym puścił ramę łóżka. Przecież sobie poradzi. Był wdzięczny za pomoc, a dodatkowo co logicznie się z tym wiązało czuł, że musi w jakiś sposób spłacić dług u zielarza. Nie miał jednak pomysłu na to, czego taka osoba może oczekiwać. Nie znał go tak naprawdę. To znaczy nie znał go pod względem zainteresowań, dokładnych planów, charakteru i tak dalej. Podczas okraszonej winem rozmowy dowiedzieli się czegoś o sobie nawzajem, nie był to jednak informacyjny masyw, a jedynie względne, pobieżne wiadomości.
- Dziękuję… - wyszeptał po czasie, nie chcąc znosić tak denerwującej i napiętej ciszy.
Jego głos był ledwie dosłyszalny. Zasuszone gardło, boląca szyja i mięśnie brzucha uniemożliwiały mu łatwą i prostą komunikację. Cicho westchnął, nie mrużąc przy tym nawet oczu z bólu. Zobaczył jedynie jak usta tego, któremu zawdzięcza życie, otwierają się powoli. Właśnie wtedy poczuł falę słabości. Falę, którą chciał zwalczyć, ale szło mu to opornie. Czuł znów dręczące go kropelki potu na czole, które jeszcze chwilę i mogłyby zacząć luźno spływać do jego oczu. Przetarł więc czoło wierzchem dłoni, mając nadzieję, że Coeh niczego nie zauważył.
I wybacz, że sprawiłem ci tyle kłopotu; pomyślał również, ale nie wypowiedział tych słów. Nie ze względu na trudności z mówieniem. Po prostu czułby się bardzo niezręcznie, dziwnie niekomfortowo. Wolał zachować formułę dla siebie, w ten sposób mógł wmawiać sobie, że jest znacznie bardziej efektywna i być może kiedyś szepnie mu owe słowa, przy okazji i po czasie, w którym nie będzie się czuł zawstydzony.
- Mam u ciebie dług, Des... – mruknął równie cicho i zachwiał się na nogach, niemal nie wywracając się na łóżko z rozmachem.
{Desideriusie?}

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz