czwartek, 13 czerwca 2019

Od Xaviera cd. Ignatiusa

Był zmęczony.
Nie nękało go jednak typowe fizyczne strudzenie, lecz to psychiczne, gdy umysł przy końcówce dnia począł powoli niedomagać i wyraźnie wpływać na podjęte wówczas decyzje. Niby Xavier był tym, który wcześniej uparcie powtarzał swojemu młodszemu towarzyszowi, że ten powinien nieco przystopować, odpocząć, czy choćby dla własnego zdrowia poczekać ze swoimi zmartwieniami przynajmniej do poranka, jednak tak naprawdę nie były to słowa powodowane troską o chłopaka. Były wyłącznie łgarstwem, usprawiedliwieniem sumienia przed egoistycznymi pobudkami, albowiem białowłosego wcale nie obchodziła kondycja Ignatiusa, ale tylko i wyłącznie swoja własna. Zdawał sobie sprawę z tego, że dzień ten obfitował w multum zdarzeń, które zdecydowanie odcisnęły na nim swego rodzaju piętno. Znał swoje możliwości i doskonale wiedział, że to wszystko nie mogło się obejść bez odpowiedniej reakcji organizmu, lecz i tak w ostateczności ugiął się pod presją. Głupio zgodził się na wymysły sekretarza, zaczął się bawić w jego gierki, kombinował i z nim planował, choć ciało jego zdecydowanie bardziej lgnęło do posłania, snu i odpoczynku. Możliwe, że gdyby wówczas inaczej postanowił, postawił się i choćby siłą zmusił Ignatiusa do pozostania w budynku, to wszystko potoczyłoby się inaczej.
Na takie rozmyślania jednak było już zdecydowanie za późno. Upartość sekretarza zdążyła ich doprowadzić do owej sytuacji, a Xavier nie mógł zrobić nic ponad przeklinaniem chłopaka w myślach. Zwłaszcza że sekretarz zniknął z jego pola widzenia jakiś czas temu, pozostawiając go samego z tym okropnym problemem na głowie. Był na niego niewątpliwie zły, lecz sytuacja była na tyle niekomfortowa, że szybko porzucił to uczucie na rzecz panicznego poszukiwania go wzrokiem. Nieszczęśliwie w całej tej pogoni nie zdołał wyłapać momentu, gdy jego towarzysz gdzieś zniknął. Xavier od razu założył, że najprawdopodobniej znalazł jakieś wyjście z tego labiryntu wąskich przejść i wysokich murów, co białowłosy bez pomyślności próbował również uczynić. Niby rozglądał się po cieniach, szukał choćby najmniejszego ubytku, czegokolwiek co pozwoliło mu jakoś umknąć, lecz jak na złość wzrok zawodził, a myśli bardziej frasowały odgłosy zbrojnych, które dźwięczały niemalże tuż za nim. Chłopak czuł, że znajdują się parę kroków za nim, co przerażało go z każdą chwilą coraz bardziej. W pewnym momencie podjął decyzję, aby wszystkie siły włożyć w utrzymanie tempa, już dłużej nie skupiając się na analizowaniu drogi, co jednak, zamiast mu pomóc, skazało go na porażkę. Nie mając pojęcia, dokąd się kieruje, bez zastanowienia rzucił się w pierwszą lepszą uliczkę, aby ku swej rozpaczy trafić na ślepą uliczkę. Niby momentalnie, gdy tylko ujrzał ścianę budynku, poderwał swoje ciało, chcąc jeszcze zawrócić, lecz tamci w chwili odgrodzili mu drogę ucieczki.
Widząc uzbrojonych mężczyzn, chłopak tracąc ostatki opanowania, pozwolił, aby strach oblazł jego ciało i chwycił za gardło resztki nadziei. Szukał, błądził, wytężał myśli, niczym w opętaniu wodząc wzrokiem za jakimkolwiek ratunkiem. Był tak zatrwożony sytuacją, że nawet nie dochodziły do niego słowa strażnika, który podjął próbę nawiązania dialogu. Nie odróżniał ni słowa, lecz wciąż widział, jak mężczyzna unosi swoją broń, ustawiając się w odpowiednią pozycję, a następnie powolnym krokiem posuwał w jego stronę. Chłopak jednak, zamiast rozważyć współpracę, zaczął cofać się, niczym w zwierzęcym odruchu. Również niespodziewanie począł ruszać ustami, niby mrucząc bezgłośne pieśni. Czuł, jak wokół niego podrywają się srebrzyste pętle magii, lecz te z jakiegoś powodu jedynie zawisły w powietrzu, nagle stając się głuche na jego rozkazy. Lęk z każdą chwilą coraz śmielej rozchodził się po jego psychice, sprawiając, że każdy skurcz jego twarzy był coraz ostrzejszy, gwałtowniejszy. Usta poczęły formować słowa zdecydowanie szybciej, lecz na żadne w ostateczności nie otrzymał odpowiedzi.
Natomiast dziwy te podniosły zaniepokojenie strażników, którzy widocznie domyślając się, co takie zachowania mogą zwiastować, zgodnie ruszyli na niego. Pierwszy do Xaviera dopadł mężczyzna, który próbował go powalić jeszcze bez użycia broni. Wyciągnął do niego dłoń, lecz chłopak momentalnie uskoczył w tył, wyrywając się z letargu. Ruchem tym wprawdzie nie wpadł jeszcze na ścianę, jednak wiedział, że jeszcze jeden podobny skok, a się z nią w końcu zderzy. Znalazł się w pułapce, z której nie był w stanie uwolnić się na konwencjonalne sposoby, zwłaszcza że magia stała się niespodziewanie głucha na jego prośby. Nie potrafił zbytnio dostrzec żadnego wyjścia z tej sytuacji, ale również nie miał zamiar dać się pojmać, nie w taki sposób, nie w takiej sytuacji. Odsunął się o pół kroku tyłu, ustawiając się bokiem do najbliższego napastnika i sięgnął pod płaszcz. Srebrne ostrze błysnęło w świetle księżyca, gdy chłopak uniósł je przed siebie. Wyuczonym nawykiem chciał przyjąć odpowiednią pozycję, lecz nim zdążył się odpowiednio ustawić, poczuł jak w jego broń, uderza drugie ostrze. Silny cios sprawił, że ugiął się na nogach, nieco wytrącając się z równowagi, tak że nie miał możliwości zareagować odpowiednio szybko na drugiego mężczyznę, który bez kokieterii uderzył go z boku głowy. Trafienie odrzuciło go do tyłu, zwalając z nóg w taki sposób, że walnął w mur, wypuszczając z rąk swoją ostatnią szansę. Ciałem Xaviera wstrząsnął szok, który wprawdzie zabrał mu dech w piersiach, lecz jeszcze do końca nie powalił. Udało mu się wychwycić kątem oka porzucone ostrze, po które sięgnął przy pierwszej lepszej okazji, bezmyślnie odsłaniając podbrzusze na uderzenie od podkuwanego obuwia. Odrzuciło go ponownie do tyłu, lecz tym razem nie zdołał ustać na nogach. Zwalił się w piach i wówczas najprawdopodobniej pierwszy raz w ciągu całego tego spotkania, uszedł z niego jakikolwiek dźwięk. Przeklął, spluwając krwawą flegmą na ziemie, tuż przed butami strażników, którzy od razu się nad nim zgromadzili. Jego ciało zdecydowanie osiągnęło swój limit i choć bard wewnętrznie wił się i wręcz siebie błagał o szybsze reakcje, to jednak nie zdołał się podnieść, nim dwójka strażników pochwyciła go za ręce i dźwignęła go góry. Skrzyżowali mu kończyny za plecami, niby unieruchamiając go.
Jeden ze strażników okrążył go, stając tuż przed nim. Możliwie chciał wygłosić standardową formułkę, jednak gdy tylko Xavier ujrzał jego osobę, ostatkiem sił zerwał się i kopnął go w brzuch. Mężczyzna zgiął się pół, jednak z jego ust nie uszło więcej niż zaskoczone westchnięcie, podczas gdy chłopak wręcz zaskomlał z bólu, gdy ten w odwecie uderzył go z całej siły. Cios ten sprawił, że Xavier wyślizgnął się z uścisku i ponownie runął na ziemie. Tym razem jednak nawet nie próbował już wstać. Pozwolił sobie na bezwładne leżenie na piachu i czerpanie z chłodu podłoża. Ostatkiem sił odwrócił głowę w stronę wyjścia uliczki, lecz tym razem już niczego tam nie szukał, ani nikogo nie oczekiwał. Spoglądał jedynie na mury kamienic, oświetlone przez blask księżyca, który z każdą chwilą przygasał coraz bardziej, aż w końcu całkiem zgasł, pozostawiając tylko ciemność.


Iggy?
Chyba zapomniałam, jak się piszę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz