- Wykaż się. Skoro posiadasz miano historyka, na kogo ci wyglądam? Na ramach
historii opisy mojej rodziny pojawiają się wielokrotnie. – rzucił ze znudzeniem
– Tylko nie ubliż mi. – prychnął dodatkowo.
Fakt, zazwyczaj nie bawił się w te gry, budował w tym momencie swoje ego.
Budował je na patetyczne i pyszne. Kłamca. Mimo to, jego głos brzmiał bardziej jak
znudzony niż wzniosły i ogarnięty narcyzmem. Nie lubił naśladować swojego ojca.
To jedno z nudniejszych i żmudnych zachować. Również nie zaprosił brązowowłosej
do wspólnej wycieczki wprost. Sądził, że jeśli zacznie iść sam, a przy okazji
wspomni o zagadce, sama za nim pójdzie. Dlatego nie spojrzał na nią, gdy już ja
ominął. Nigdy się nie odwraca. Teraz, w tak błahej sytuacji również nie miał
zamiaru zrobić dla nieznajomej wyjątku. Usłyszał jedynie tupot prędkich łapek
białego towarzysza, który najwyraźniej opuścił ramię kobiety. W przeciwieństwie
do swojego pana zerkał na nową towarzyszkę podróży. A nawet przez krótką chwilę
pociągał ją za nogę, by oznajmić jej, że powinna udać się z nimi.
Blennen szedł. Szedł stosunkowo
szybko. Tak naprawdę halabardą odtrącając nieprzyjemnie sterczące na jego
drodze młode gałązki niewyrośniętych drzewek, zgarniając pajęczyny. Nie
interesowało go, czy Elra postanowiła iść za nim, czy nie. To nie jego sprawa.
W tym czasie jednak Leithel i jego bystre oczęta zauważyły rycinę. Dlatego
skocznie jak małpeczka wyrwał historyczce z dłoni rysunek rośliny. Odbiegłszy wesoło
kawałek od niej, gdy tylko usłyszał okrzyk dziewczyny, mający na celu
zatrzymanie go i opisanie zaskoczenia. Zwyczajne „hej!” nie poskutkowało jednak,
a Blennen zwolnił tempa, zaplątując się w potężną pajęczynę, która wplątała mu
się do oka. Nie należało to do przyjemnych doświadczeń. Zdecydowanie nie. Wić w oku spowodowała jego
łzawienie, dlatego spróbował wyjąć ją palcem, podrażniając je chwilowo jeszcze
bardziej. W międzyczasie puszysta istotka zdążyła kilkukrotnie obrócić rycinę,
by znaleźć sens rysunku. Nie było to małpie rozumowanie. Było to prawdziwe
badanie naszkicowanej rośliny. Leithel wydał z siebie lisi dźwięk skrzeku i
stanął na chwilę na dwóch tylnych łapach, odrzucając kawałek papieru na bok. Przebrał
palcami łapek i wyglądając jak spłoszone zwierzę wypatrujące drapieżnika,
zaskrzeczał raz jeszcze i rzucił się w bieg. Szaleńczy i prędki bieg, czego konsekwencją
było niemal natychmiastowe zniknięcie z pola widzenia. Jedynie jego długa kita
mogła unosić się nad trawą i kilkoma krzakami. Blennen przez chwilę drepcząc w
miejscu, kładąc zbroję, przestępując z nogi na nogę, nie wiedzieć jak –
dostrzegł, że historyczka znajdująca się w znacznej odległości podnosi z zielonego
mchu rysunek. Nie wiedział czym jest. Również nie wiedział, co taka wątła osoba
robi w lesie, że przyszło jej się zgubić i prosić nieznajomego o pomoc. Mimo
wszystko, jeśli również należała do Gildii to jego obowiązkiem była pomoc.
Kiedy poczuł, jak jego oko opuszcza zwilgotniała już pajęczyna w duchu
odetchnął z ulgą. W taki oto sposób jakiś pająk pokonał wiarusa. Nie wysnuł
sarkazmu na światło dzienne, skądże. Przetarł kilka razy wierzchem dłoni oko, czując
również dotykaną bliznę. Opuścił rękę i podniósł na nowo zbroję. Wciąż czuł
ciepło, choć w lesie wilgotna koszula i przemęczone ciało mogło doznać
chwilowej ulgi.
Dopiero po pewnej chwili krzątania się historyczki, może myślącej nad
odpowiedzią, a na pewno otwierającej już usta w zamyśle powiedzenia czegoś – pojawił
się Leithel i jego świetnie widoczny ogon. W pyszczku trzymał jednak roślinę o
żółtych kwiatach. Tę przypominającą szkic z ukradzionej na chwilę ryciny. Towarzysz
von Rafgarela należał do inteligentnych, a co ważniejsze znających się na roślinach.
Zastępował mu bowiem medyka i zielarza. Sumienie. Nie potrzebował wojowniczego
tygrysa z kłami jak u słonia, nie potrzebował hardego gryfa, ani podnieconego
przy wyrywaniu oczu orła rozmiarów konia. Nie. Potrzebował czegoś co wyleczy
każdą jego ranę, zabliźni ją i przede wszystkim odkazi, by nie stracić żadnej
kończyny. Owszem, istnieli wojownicy bez ręki. Mógł władać jednorękim mieczem,
ponieważ halabarda jako broń dwuręczna wypisywałaby się wtedy z jego profesji.
Nie chciał tego jednak doświadczyć. Wierzył w siebie, w swoje umiejętności, w
swój trening i możliwości. Potrzebował tylko sumienia.
Leithel ze skrzekiem i bulgotaniem,
cichym i wręcz… przyjemnym – podszedł do brązowowłosej, wyjął z pyszczka o
drobnych ząbkach rośliny, chwycił je łapkami i podniósł w stronę kobiety.
Sprezentował jej, jej własne zadanie. W przeciwieństwie do właściciela uwielbiał
pomagać. Prawdopodobnie domyślił się o co chodzi. Jako inteligentne z natury
stworzenie widząc rycinę z obrazkiem rośliny, którą doskonale znał zwyczajnie
ją przyniósł. Wiedział gdzie rośnie. Często sam ją wykorzystywał. Teraz jednak kiedy
Blennen nie wyruszał na wojny i bitwy parał się uprawą melisy cytrynowej,
mięty, bazylii i innych pachnących ziół, które lubił również jeść. Nie były to
co prawda owoce, ale rolę przekąski odgrywały idealnie.
{Elro?}
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz