poniedziałek, 10 czerwca 2019

Od Blennena C.D: Elra


   Drobna, niezbyt wysoka, przestraszona, brązowowłosa, niegroźna. To pierwsze kilka myśli jakie wpadły mu do głowy, gdy chłodny wzrok zlustrował historyczkę. Nie zadał tak naprawdę żadnego pytania, a otrzymał tak wiele odpowiedzi. Wiedział, że kobiety zazwyczaj bywają rozmowne. Nawet wtedy, kiedy jest to kompletnie zbędne. Westchnął jedynie cicho podczas jej monologu. Potem stał jeszcze przez chwilę patrząc na kobietę z góry. Ważąc słowa, a może bardziej myśląc jak zapanować nad intonacją głosu, by nie wystraszyć jej jeszcze bardziej. Choć jego nazwisko było znane na świcie, to twarz niekoniecznie. Nie miał w zwyczaju pozowania do obrazów. Owszem w rezydencji rodzinnej znajdowały się dwa jego portrety – za czasów dziecięcych z całą rodziną i jego samego, by móc zawisnąć na ścianie członków rodziny. On, jego blizna oraz obrzydliwy wzrok. Fakt, był zmęczony, ale nie na tyle, by okazywać to nieznajomej. Miał ochotę na zimną kąpiel w balii, na sen. W tym czasie puszysty, bielutki Leithel dopadł nóg historyczki. Wtedy Blennen zaczął zastanawiać się czy nie powinna nazywać się histeryczką. Dostrzegał jej przestraszony, zakłopotany wzrok. To jak bardzo chciałaby, żeby stworzonko odeszło na kilka metrów od niej. Jak niekomfortowo się czuła, nie wiedząc czego się spodziewać, gdy delikatne, zwinne łapki zaczęły dotykać jej nóg, a gruby i puchaty ogon mknął między nimi muskając je delikatnie i subtelnie. Mimo to – wciąż dotykając. Stworzonko przebierało łapkami bardzo prędko i nim dziewczę się obejrzało, te zwinne łapki zaprowadziły resztę ciałka na ramię tego wątłego i niegroźnego istnienia, które stało zagubione w lesie przed wojownikiem. Blennen nie uśmiechnął się. Nie westchnął. Jedynie stał chwilę w bezruchu, nie próbując upominania Leithela, jego towarzysza. Nie. Nie chciał pozbawić go zabawy. Jedynie wywrócił oczami i wyminął brązowowłosą historyczkę, będącą w domyśle histeryczką. Podrzucił w dłoni halabardę. 
- Wykaż się. Skoro posiadasz miano historyka, na kogo ci wyglądam? Na ramach historii opisy mojej rodziny pojawiają się wielokrotnie. – rzucił ze znudzeniem – Tylko nie ubliż mi. – prychnął dodatkowo.
Fakt, zazwyczaj nie bawił się w te gry, budował w tym momencie swoje ego. Budował je na patetyczne i pyszne. Kłamca. Mimo to, jego głos brzmiał bardziej jak znudzony niż wzniosły i ogarnięty narcyzmem. Nie lubił naśladować swojego ojca. To jedno z nudniejszych i żmudnych zachować. Również nie zaprosił brązowowłosej do wspólnej wycieczki wprost. Sądził, że jeśli zacznie iść sam, a przy okazji wspomni o zagadce, sama za nim pójdzie. Dlatego nie spojrzał na nią, gdy już ja ominął. Nigdy się nie odwraca. Teraz, w tak błahej sytuacji również nie miał zamiaru zrobić dla nieznajomej wyjątku. Usłyszał jedynie tupot prędkich łapek białego towarzysza, który najwyraźniej opuścił ramię kobiety. W przeciwieństwie do swojego pana zerkał na nową towarzyszkę podróży. A nawet przez krótką chwilę pociągał ją za nogę, by oznajmić jej, że powinna udać się z nimi. 

   Blennen szedł. Szedł stosunkowo szybko. Tak naprawdę halabardą odtrącając nieprzyjemnie sterczące na jego drodze młode gałązki niewyrośniętych drzewek, zgarniając pajęczyny. Nie interesowało go, czy Elra postanowiła iść za nim, czy nie. To nie jego sprawa. W tym czasie jednak Leithel i jego bystre oczęta zauważyły rycinę. Dlatego skocznie jak małpeczka wyrwał historyczce z dłoni rysunek rośliny. Odbiegłszy wesoło kawałek od niej, gdy tylko usłyszał okrzyk dziewczyny, mający na celu zatrzymanie go i opisanie zaskoczenia. Zwyczajne „hej!” nie poskutkowało jednak, a Blennen zwolnił tempa, zaplątując się w potężną pajęczynę, która wplątała mu się do oka. Nie należało to do przyjemnych doświadczeń.  Zdecydowanie nie. Wić w oku spowodowała jego łzawienie, dlatego spróbował wyjąć ją palcem, podrażniając je chwilowo jeszcze bardziej. W międzyczasie puszysta istotka zdążyła kilkukrotnie obrócić rycinę, by znaleźć sens rysunku. Nie było to małpie rozumowanie. Było to prawdziwe badanie naszkicowanej rośliny. Leithel wydał z siebie lisi dźwięk skrzeku i stanął na chwilę na dwóch tylnych łapach, odrzucając kawałek papieru na bok. Przebrał palcami łapek i wyglądając jak spłoszone zwierzę wypatrujące drapieżnika, zaskrzeczał raz jeszcze i rzucił się w bieg. Szaleńczy i prędki bieg, czego konsekwencją było niemal natychmiastowe zniknięcie z pola widzenia. Jedynie jego długa kita mogła unosić się nad trawą i kilkoma krzakami. Blennen przez chwilę drepcząc w miejscu, kładąc zbroję, przestępując z nogi na nogę, nie wiedzieć jak – dostrzegł, że historyczka znajdująca się w znacznej odległości podnosi z zielonego mchu rysunek. Nie wiedział czym jest. Również nie wiedział, co taka wątła osoba robi w lesie, że przyszło jej się zgubić i prosić nieznajomego o pomoc. Mimo wszystko, jeśli również należała do Gildii to jego obowiązkiem była pomoc. Kiedy poczuł, jak jego oko opuszcza zwilgotniała już pajęczyna w duchu odetchnął z ulgą. W taki oto sposób jakiś pająk pokonał wiarusa. Nie wysnuł sarkazmu na światło dzienne, skądże. Przetarł kilka razy wierzchem dłoni oko, czując również dotykaną bliznę. Opuścił rękę i podniósł na nowo zbroję. Wciąż czuł ciepło, choć w lesie wilgotna koszula i przemęczone ciało mogło doznać chwilowej ulgi. 

   Dopiero po pewnej chwili krzątania się historyczki, może myślącej nad odpowiedzią, a na pewno otwierającej już usta w zamyśle powiedzenia czegoś – pojawił się Leithel i jego świetnie widoczny ogon. W pyszczku trzymał jednak roślinę o żółtych kwiatach. Tę przypominającą szkic z ukradzionej na chwilę ryciny. Towarzysz von Rafgarela należał do inteligentnych, a co ważniejsze znających się na roślinach. Zastępował mu bowiem medyka i zielarza. Sumienie. Nie potrzebował wojowniczego tygrysa z kłami jak u słonia, nie potrzebował hardego gryfa, ani podnieconego przy wyrywaniu oczu orła rozmiarów konia. Nie. Potrzebował czegoś co wyleczy każdą jego ranę, zabliźni ją i przede wszystkim odkazi, by nie stracić żadnej kończyny. Owszem, istnieli wojownicy bez ręki. Mógł władać jednorękim mieczem, ponieważ halabarda jako broń dwuręczna wypisywałaby się wtedy z jego profesji. Nie chciał tego jednak doświadczyć. Wierzył w siebie, w swoje umiejętności, w swój trening i możliwości. Potrzebował tylko sumienia. 

   Leithel ze skrzekiem i bulgotaniem, cichym i wręcz… przyjemnym – podszedł do brązowowłosej, wyjął z pyszczka o drobnych ząbkach rośliny, chwycił je łapkami i podniósł w stronę kobiety. Sprezentował jej, jej własne zadanie. W przeciwieństwie do właściciela uwielbiał pomagać. Prawdopodobnie domyślił się o co chodzi. Jako inteligentne z natury stworzenie widząc rycinę z obrazkiem rośliny, którą doskonale znał zwyczajnie ją przyniósł. Wiedział gdzie rośnie. Często sam ją wykorzystywał. Teraz jednak kiedy Blennen nie wyruszał na wojny i bitwy parał się uprawą melisy cytrynowej, mięty, bazylii i innych pachnących ziół, które lubił również jeść. Nie były to co prawda owoce, ale rolę przekąski odgrywały idealnie.

{Elro?}

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz