niedziela, 23 czerwca 2019

Od Quinlan

Słoneczne popołudnie. Większość pewnie wolałaby przesiadywać na świeżym powietrzu… Ale nie Quinlan. Szatynkę jak zwykle można było odnaleźć w bibliotece. Siedziała na jednym z foteli w rogu pomieszczenia, otoczona najróżniejszymi książkami. Jedne stały na półkach, a inne, które zdążyła już przeczytać, leżały na ziemi obok niej. W rękach trzymała jedną z najbliższych jej sercu historii, „Romeo i Julię”. Dramat ten zawsze ją inspirował. Uważała, że to niezwykłe jak silna może być miłość, którą tam przedstawiono. Szczególnie że była jednocześnie taka trudna. Jej złote tęczówki uważnie śledziły tekst. Akurat dotarła do swojej ulubionej sceny. Sceny balkonowej.

“JULIA
Romeo! Czemuż ty jesteś Romeo!
Wyrzecz się swego rodu, rzuć tę nazwę!
Lub jeśli tego nie możesz uczynić,
To przysiąż wiernym być mojej miłości,
A ja przestanę być z krwi Kapuletów.

ROMEO
Mam–że przemówić czy też słuchać dalej?

JULIA
Nazwa twa tylko jest mi nieprzyjazna,
Boś ty w istocie nie Montekim dla mnie.
Jest–że Monteki choćby tylko ręką,
Ramieniem, twarzą, zgoła jakąkolwiek
Częścią człowieka? O! weź inną nazwę!
Czymże jest nazwa? To, co zowiem różą,
Pod inną nazwą równie by pachniało;
Tak i Romeo bez nazwy Romea
Przecież by całą swą wartość zatrzymał.
Romeo! porzuć tę nazwę, a w zamian 
Za to, co nawet cząstką ciebie nie jest,
Weź mię, ach! całą!

ROMEO
Biorę cię za słowo:
Zwij mię...”

Nagle słowa dramatu zniknęły sprzed oczu dziewczyny. Przysłoniła je pewna biała masa potocznie zwana kotem. Mimo tego, że przeszkodzono jej w takim momencie, Quinlan tylko uśmiechnęła się delikatnie na widok swego pupila. Była już przyzwyczajona do tego, że kota uwielbiała przychodzić w najmniej spodziewanych momentach. Szczególnie jeżeli akurat dziewczyna była czymś zajęta. Złotooka wyciągnęła rękę i pogłaskała zwierzę, które na ten gest zaczęło mruczeć, po chwili kładąc się na jej kolanach. Chociaż lepiej pasowałoby określenie na jej książce, która tam wylądowała. To było już trochę za dużo. Dwudziestotrzylatka momentalnie chwyciła kotkę i postawiła ją na ziemi. Za żadne skarby nie mogła przecież pozwolić, aby takie dzieło sztuki jak „Romeo i Julia” zostało, chociaż w małym stopniu zniszczone przez puszystą kulkę sierści. Następnie szybko odłożyła dramat na jego miejsce na półce, aby na pewno był bezpieczny. Dopiero wtedy odetchnęła z ulgą i zwróciła wzrok na stworzenie obok jej nóg. Na pierwszy rzut oka było widać, że nie podobało mu się zachowanie właścicielki.
- Neferette… Nie gniewaj się. Przecież wiesz, że musiałam. Nie mogłam przecież pozwolić, abyś przypadkiem uszkodziła dramat Shakespeare’a - mówiła łagodnie, patrząc uważnie na kotkę.
Oczywiście ta zignorowała całą wypowiedzieć dziewczyny. Po prostu usiadła i zaczęła myć swoją łapkę, nawet nie racząc spojrzeć na szatynkę.
- No proszę, nie masz powodu, aby się obrażasz - Quin postanowiła ponowić próbę, ale tym razem przykucnęła i chwyciła zwierzę w swe ramiona, przytulając je.
Na początku wszystko wydawało się okej. Ette nawet zaczęła pocierać pyszczkiem o szyję dziewczyny. Bieda ta myślała, że jej pupil będzie już grzeczny i wybaczył jej. Jednak przeliczyła się. Już po chwili kupka sierści zaczęła uciekać z czymś połyskującym w pyszczku. Quinlan chwyciła się za miejsce, gdzie jeszcze kilka minut temu wisiał naszyjnik. Był on dla niej szczególnie ważny. Dostała go od przyjaciela z dzieciństwa, który zaginął rok temu. Nikt nie wiedział, co się z nim stało, a ten wisiorek był jedyną pamiątką, jaką miała po nim. Musiała go odzyskać i to w tempie natychmiastowym. Dało się usłyszeć jedynie głośny tupot, gdy szatynka rzuciła się do pogoni za małym złodziejem. Nie minęła nawet minuta, kiedy zniknęła z biblioteki i zaczęła poszukiwania. Zaglądała do każdego zakamarka, każdej kryjówki kotki, jaką znała. Jednak to wszystko było na nic. Nigdzie jej nie było. Nagle dziewczyna, wybiegając zza zakrętu, poczuła opór i prawie się przewróciła, ale w porę udało jej się złapać równowagę. Uniosła niepewnie wzrok i spojrzała na swą przeszkodę. Był to brodaty mężczyzna. Z tego, co pamiętała, nazywał się Feliks. Patrząc na niego, uświadomiła sobie, że powinna przeprosić. Nie lubiła tego robić i wręcz unikała jak ognia, ale tym razem to niezaprzeczalnie była jej wina.
- Nie chcę się powtarzać, więc powiem to tylko raz. Przepraszam - szybko wypuściła z siebie słowa, po chwili dodając. - W sumie skoro już cię tu spotkałam to mam pytanie. Nie widziałeś gdzieś może niewielkiej białej kotki, która miałaby w pyszczku naszyjnik? Uciekła mi gdzieś, a jest to dla mnie bardzo ważny przedmiot i muszę go odzyskać - swój niecierpliwy wzrok wbiła w mężczyznę, chcąc jak najszybciej uzyskać odpowiedź.

<Feliks?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz