wtorek, 11 czerwca 2019

Od Ophelosa CD Leonarda

Zamrugał raz, drugi, by senne mary i halucynacje zniknęły z pola widzenia, pokręcił głową i skrzywił się, tarmosząc za jasne loki, by choć trochę się ocucić, by nie paść bezwładnie na ziemię w konwulsjach, z nudnościami i bólem głowy, bo i to zdarzało się w gorszych momentach, nieczęsto, ale jednak. Pastuch zzuł się niezwykle odsłonięty, jakby zdany na łaskę każdego koszmaru, który nękał go tuż przed chwilą, oraz panicza wpatrzonego w stado białych owiec.
Dzięki bogom, że zwierzęta nie zostały całkowicie zdane na łaskę losu, choć Chryzant miał ciche wrażenie, że i Leonardo by im nie pomógł. Może dźgnąłby kijem śpiącego, może rzuciłby od niechcenia, że powinien zerknąć, co dzieje się wśród stada, a następnie odszedł w swoim, jedynie znanemu mu kierunku, w końcu nie było to jego sprawą.
W sumie słusznie.
— Zasypiać przy obowiązkach? — zapytał towarzysz, gdy blondyn jeszcze uspokajał oddech, gdy pochylał się do przodu, ściskając powieki, bo horyzont nieprzyjemnie falował. — Lekkomyślne, nie sądzisz?
Ophelos zerknął kątem srebrnego oka na panicza, nadal trzymając palce wplecione w swe loki. Prychnął śmiechem. Głośnym, obrzydliwym, może i oskarżycielskim śmiechem, który nie powinien nigdy opuścić warg osoby wysoko postawionej w hierarchii. Nie wypadało, nie wolno było, matka zbijała wtedy po głowie smukłą, aczkolwiek mocną dłonią.
Jak dobrze, że jego już to nie dotyczyło, a i cudownie, iż nie służył młodemu paniczowi, nie klękał i nie błagał go o pokarm. Mógł sobie pozwolić, najwyżej co ryzykując obitym nosem, choć czuł, że mężczyźnie nawet nie chciałoby się podnieść ręki na kogoś takiego, jak on. Bo i po co?
— Lekkomyślnym jest dawanie zwykłego kija pastuchom, miast dobrej, twardej broni, nie sądzisz? — zapytał, w końcu prostując się, przeciągając, lekko rozjuszony, słuszną niestety, reakcją panicza. — Nigdy nie słyszałem, by ubito stado wilków, niedźwiedzia czy rzezimieszków kawałkiem patyka — westchnął. — Ba, i za pomocą dobrze naostrzonego sztyletu byłoby ciężko.
A jednak, nie wziął ze sobą miecza, nie przywiązał skórzanej, porządnie wykonanej pochwy do pasa, choć rozum podpowiadał, iż byłoby to w jakimś stopniu rozsądne, bezpieczne, przynajmniej i na pewno dla owiec. Dla samego posiadacza ozdobnej broni trochę mniej, zwłaszcza, gdy ten chciał utrzymać jakiekolwiek pozory prostoty swej osoby, gdy miał się nie wyróżniać, nie rzucać w cudze oczy.
A jednak i tak do ciebie podszedł, a teraz siedzi na trawie, choć nie wygląda, by sprawiało mu to dużą przyjemność.
— Zresztą, ledwo zasnąłem, ciężko mi to nazwać dobrym snem — dodał jeszcze, jakby chcąc się wytłumaczyć przed młodzieńcem, choć wcale nie chciał tego robić. A może?
Chryzant odłożył fajkę na trawę, splótł ręce na klatce piersiowej i rozluźnił spięte mięśnie choć odrobinę. Odchylił się do tyłu, wzrok wbijając w spokojne stadko owiec, które nadal przeżuwały trawę, jakby nigdy nic się nie stało, jakby nie zmrużył oka. Ich stan się nie zmienił i zmieniać się nie miał.
Wypuścił cichutko powietrze z płuc, nie chcąc naruszyć w jakikolwiek sposób rzeczywistości.
[I my również idziemy w tan]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz