sobota, 19 czerwca 2021

Od Antaresa cd. Lei

Odpowiedź na rozmyślania Lei była bardzo prosta - ośmioletni Antares nie tylko chciał zostać rycerzem, ale i intensywnie trenował w tym kierunku, choć w tamtym czasie sir Roderyk szczerze wątpił, czy cokolwiek z niego będzie. Chudy jak tyczka do fasoli, Antares zdawał się ważyć mniej niż rycerski miecz, a porwać mógł go pewnie i jeden mocniejszy powiew wiatru.
Obecność coraz mocniej pijanego jegomościa była szansą, której Antares nie chciał przegapić. Gdy oboje z Leą dotrą do Taewen, ludzie tam zapewne będą chcieli, by jak najszybciej wzieli się za rozwiązanie problemu z bestią, jakiekolwiek to rozwiązanie by nie było. I choć Mistrz Cervan na pewno starał się przekazać im jak najwięcej informacji przed wyruszeniem, Antares musiał sam przed sobą przyznać, że ich ilość i jakość pozostawiała wiele do życzenia. Jeśli faktycznie los się do nich uśmiechnie i okaże się, że mężczyzna ma jakiekolwiek precyzyjniejsze wieści o bestii z Taewen...
— Poczekaj chwilę, zaraz skończę jedzenie — powiedział do Lei widząc, że pomyśleli o tym samym i że dziewyczna już wykonała ruch, by wstać z ławy.
Stek bardzo szybko znalazł się w żołądku rycerza - na tym etapie Antares już się nawet nie mitygował, tylko rozprawił z jedzeniem w swym nieludzkim tempie. Zapił wszystko resztką podpiwka i odezwał się:
— Postawię mu piwo i spróbuję zagaić.
— Jeszcze jedno? — Lea spojrzała na niego z niepokojem.
— Nie możemy tak po prostu dosiąść się z pustymi rękami, odprawi nas — Antares skinął na kelnerkę, poprosił o dzbanek piwa. Kobieta pokiwała tylko głową, posprzątała też szybko talerze i znikneła na zapleczu.
"Można też spróbować porządnie obić mu mordę. Wtedy na pewno będzie gadał, a ty oszczędzisz trochę koron."
"Chcemy go tylko zapytać, nie zabić. Przemoc to nie rozwiązanie!"
"Jak to nie?!"
— Ten mężczyzna nie wygląda mi na kupca albo mieszczanina — podjął Antares, zniżając nieco głos.
Lea przytaknęła.
— Tak, to raczej wojownik... Albo może myśliwy?
— Jest więc szansa, że widział bestię na własne oczy.
Kelnerka wróciła z dzbankiem. Antares złapał go za ucho, w drugą rękę wziął kufle i tak "uzbrojeni", udali się wraz z Leą do mocno wstawionego już jegomościa.
Mężczyzna zdziwił się niespodziewaną kompanią, podejrzliwość błysnęła w jego oczach. Zmęczonych i podkrążonych oczach, które do niedawna miały pewnie w sobie ten odważny błysk, teraz jednak przygasł on mocno, gdy wcześniejsze wydarzenia kładły się ołowianą mgłą na sercu mężczyzny.
Tak jak Antares się spodziewał - dolanie nieco złotego trunku do świecącego pustką kufla szybko przełamało pierwszą nieufność i po kilku niewiele znaczących zdaniach i uprzejmościach, udało się zwrócić uwagę nieznajomego na wydarzenia w Taewen. Okazało się, że mężczyzna nazywał się Niall MacBheathaig i jakiś czas temu burmistrz Taewen najął jego, wraz z towarzyszącą mu kompanią najemników, do poradzenia sobie z grasującą w lasach bestią. Z chaotycznych opowieści Antares zrozumiał, że kompania nie zajmowała się co prawda likwidacją żadnych niebezpiecznych, magicznych stworzeń, ale wojownicy i tak postanowili przyjąć zadanie skuszeni obietnicą wypchanej sakiewki.
— Wszszcy oni kłamall... — wypalił bełkotliwie, jego wzrok nie do końca ogniskował się na twarzy Antaresa. — Wszszyssy. Mało być zwieszsz... Nedźwdź taki, tlko duży w chu... — beknął po nosem. — A był potfrrr... Mostr-rum, jak chałpa welki.
Antares pokiwał głową. Prawda, w liście było napisane, że potwór w dużej mierze przypomina niedźwiedzia, nie było jednak powiedziane, jakich jest rozmiarów prócz tego, że jest zwyczajnie "olbrzymi". Rycerz zerknął na Leę, dziewczyna przechyliła nieco głowę, uniosła brew. Niall rozdmuchiwał pewnie historię, ale nadal - wielki niedźwiedź, a niedźwiedź wielkości domu to dość spora różnica. Stwór urósł...?
— ... t-te klce na plecach, to najgorszsz są — wymamrotał Niall, bezwiednie przechylając stojący przed nim kufel na prawo i lewo. — Szczela nimi... Jak sie wkurwi...
— Strzela kolcami? — podchwyciła Lea.
— Ano szczela — czknięcie. — Jedn taki kolc jak panenka cała, to jak traf to zabiji, na śmirć... Jak Thomasa trfił, jak szszyszłyka sprawił... do drzewa pszy... pszy-szilił.
"Kawał kurwia, ta bestyjka. Ty, chłopie, to sobie bez problemów poradzisz, nie?"
Antares zacisnął dłoń pod stołem.
"Poradzę sobie."
"Z problemami?"
Antares zmilczał.
"Wiesz, ja to bym sobie poradził bez problemów. I Lea byłaby zachwycona, gdyby z tego przerośniętego miśka została tylko skwarka."
— A jak udało się panom wytropić tę bestię? — zapytała Lea.
Niall pociągnął łyk piwa, odstawił kufel z głośnym łupnięciem.
— A to jedno nebło trudn... — powiedział nieco innym tonem. — Nam na pochbyl, on sie nic nie chwał... Gde lazł, tam ftro, łuski te jego, drzwa jak szczpki potrzskane...
"Jak jest taki wielki, to nie ma się co chować."
— Że śmy nie zawrcili, jakmy tlko go zobczyli... — Niall czknął, pokręcił ze zrezygnowaniem głową. — To nasz najwekszy błąd był... — zakończył złowróżbnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz