niedziela, 20 czerwca 2021

Od Inanny CD. Isidoro

Śniade usteczka wykrzywiły się w szerokim uśmiechu, gdy złote tęczówki młodego dziewczęcia wędrowały z ekscytacją po licznych straganach, wpatrując się w kolejne dziwy, kolorowe osobistości handlarzy czy całą resztę znajdującego się na placu ludu, tłumnie wypełniającego każdy skwarek rozległego skweru. Zachichotała cichutko, dając się w zupełności pochłonąć ogarniającemu drobną sylwetkę podekscytowaniu, nie zważając nawet zbytnio na śledzącego ją Isidoro, w ciszy przedzierającego się przez kolejne rzędy ożywionej klienteli. Sprawnie i niezauważenie świsnęła dorodne jabłko z jednego z kilkunastu kramików, zaraz rozpływając się w słodkim smaku miejscowego owocu, cały czas pilnując jednak, by żaden z biegających wokół rynku dzieciaków, nie spróbował przypadkiem dobrać się do jej własnego mieszka z nie tak licznymi pieniędzmi, które na czas spędzony poza granicami Tirie, podarował im sam Mistrz.
Przecisnęła się obok otyłego oficjela, zupełnie na jasnowłosą niezwracającego uwagi, następnie ominęła ubraną skromnie kobietę, najpewniej czyjąś służkę, a na sam koniec wykonała zwinny piruet, nie chcąc przypadkiem zderzyć się z wąsatym mężczyzną, pędzącym w zamyśleniu prosto w kierunku młodej bardki. Chuchnęła lekko ku górze, chcąc jakkolwiek poprawić jasną grzywę, która od całego zamieszania, znalazła się na odkrytym przeważnie czole.
Złote ślepka wylądowały na jaskrawej, czerwonej markizie jednego z kramów, zaraz dostrzegając rozłożone w cieniu, wymyślnie zdobione instrumenty – lutnie z ciemnego drewna mahoniu, czy złocistego klonu, fleciki, mniejsze i większe z wyrzeźbionymi w swej powierzchni kwiecistymi wzorami, wszelkiego rodzaju bębenki, tamburyna oraz cymbałki, a i na złocone trąbki znalazło się miejsce wśród kolorowej wystawy czarująco uśmiechającego się kupca z dorodną szczeciną. Tak więc już miała pognać w stronę muzycznych śliczności, już zrobiła pierwszy krok, już w złotej tęczówce błysnęła ta iskierka dziewczęcej ekscytacji, kiedy po placu rozniosło się donośne, wydostające się zza ściany licznej rzeszy, wołanie. Inanna zatrzymała się w pół kroku, nie zważając na biednego Isidoro, który z impetem wpadł niemalże w jej plecy. Ściągnęła ciemne brewki, zacmokała cichutko. Wykrzykiwane przez nieznajomego słowa zupełnie się bardce nie spodobały.
— Ależ ja jestem spokojna — odparła pewnie, pchając się na sam przód całego zajścia, czując rosnący w klatce piersiowej gniew. Pokiwała głową, samej chcąc upewnić się w swych drobnych kłamstewkach. — Jestem bardzo spokojna i nic się nie denerwuję. — Prześlizgnęła się obok kolejnego jegomościa, tym razem silnie ruchom blondynki się przeciwstawiającego, po czym posłała nieznajomemu gromiące spojrzenie, tym samym ostrzegając każdego, kto znalazł się w jej najbliższym otoczeniu, iż w tej chwili nikt nie powinien przypadkiem spróbować nadepnąć Inannie na odcisk. Poczuła na plecach palący wzrok swego towarzysza, jakkolwiek próbującego dotrzymać jasnowłosej kroku i doskonale zdającego sobie sprawę, do czego miało zaraz właściwie dojść. Nic nie mogło umknąć astromofologowi. Czy jakoś tak.
Zatrzymała się gwałtownie, omijając ostatni rząd gapiów. Uniosła smagłą twarzyczkę, zadzierając przy okazji nosa, by zerknąć prosto w zimne, zielone oraz przepełnione – widocznym najpewniej tylko dla Inanny – jadem tęczówki obcego jegomościa, wykrzykującego kolejne farmazony, przyciągające ku sobie coraz to większe tłumy. Dziewczę skrzyżowało ręce pod drobnymi piersiami, ściągnęło ciemne brewki. I potrzebowała dłuższej chwili, by prócz licznych, pozamykanych w klatkach pawi, grzechotników ze stron jej własnych, potężnych jaszczurów w strachu zmieniających kolory swego umaszczenia, dostrzegła wreszcie uchowanie gdzieś z tyłu stworzenia o wiele niebezpieczniejsze niż warany, czy płowe pumy. Erynie, po trzy w jednym wozie, z wyraźnym trudem próbujące rozpostrzeć zesztywniałe skrzydła, kuroliszek, wpatrujący się nieprzytomnie w zachodzące z wolna słońce, niby to do całego zamieszania już przyzwyczajony, a i ów właściciel tych dziwów, tych egzotyków, znalazł odpowiednio dużo miejsca na znajdujące się za grubą kratą trupojady, w dzikim szale wyciągające swe szpony w stronę całej tej hołoty, tak cudownie nieświadomej i poklaskującej co chwila na kolejne słowa charyzmatycznego zagajacza.
Inanna warknęła ze złości, zrobiła krok w przód. Bo przecież tak się nie godziło robić z niespotykanych stworzeń cyrkowe atrakcje, na wieczność pozamykane w tych przeklętych klatkach, mające wdzięczność swą okazywać za byle ochłap. A młoda bardka przejść obojętnie obok tak wielkiej niesprawiedliwości nie umiała i choćby jej słowa bądź czyny miały się okazać jedynie kolejnym źródłem niepotrzebnych kłopotów, nikt nie był w stanie powstrzymać jasnowłosej przed szybką reakcją. Nóżka powędrowała w górę, sprawnie wspinając się na stojącą nieopodal beczułkę, a kręgosłup zaraz wystrzelił ku niebu, pozwalając Inannie wybić się ponad całe zbiorowisko, z wolna przyciągając uwagę swą drobną osóbką.
— Co to ma wszystko znaczyć? No, pytam się, co? — Wysoki głos bardki rozniósł się po całym placu, migiem przerywając hałas całego zamieszania i pozwalając niezadowolonemu tłumowi zwrócić spojrzenia ku blondynce. Smagłe dłonie powędrowały w stronę wąskich bioder, tam wynajdując odpowiednie miejsce na spoczynek. — Przecież to jakaś niedorzeczność. A może zwykła głupota? Tak niebezpieczne stworzenia w klatkach trzymać, w samym środku miasta. Co, jeśli który ucieknie? Chcemy latającego nad Taewen bazyliszka? Potem wszyscy wielce zdziwieni, skąd się te trupy biorą.
Po zebranej wokół publiczności przeszedł pomruk zwątpienia.
— Zapewniam państwa, że nie ma się czego obawiać. Jeszcze żaden z okazów nie zdołał wydostać się ze swej klatki bez mojego przyzwolenia. — Inanna zerknęła złotą tęczówką w stronę mężczyzny. Wzruszyła ramionami.
— Zawsze musi być ten pierwszy raz, nie? — warknęła z wyraźną w głosie pogardą. — A co z całą resztą? Co z tymi zwierzętami co to poprzywoziliście spoza Iferii, tylko po to, by pozamykać je w klatkach, odebrać im wolność? I tak potem wybieracie się na nasze ziemie, do naszych domów i zamiast nas poznać, miast skromnie skorzystać z naszej otwartości, gościnności, to kradniecie nasze zwierzęta, nasze jedzenie, tradycje. A wszystko to po to, by tutaj, w Iferii zarobić kilka monet na naszej kulturze. Kulturze, którą wyśmiewacie, nazywacie barbarzyńską, choć tak was te nasze dziwy wielce interesują.
Inanna nie miała bladego pojęcia, iż otaczający ją tłum z wolna tracił zainteresowanie jej własnymi mądrościami. A przegniłe pomidory w każdej chwili mogły pójść w ruch.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz