piątek, 25 czerwca 2021

Od Tassariona CD. Pelagoniji

Kąśliwy uśmieszek dobrą jeszcze chwilę tkwił na bladej twarzyczce wampira, kiedy krasnymi ślepkami obserwował reakcję dziewczynki, wyraźnie zaproponowanym przez Tassariona układem podekscytowanej. I już czuł, że wesołość Pelagoniji udziela się również mu, już miał wyciągnąć drugą dłoń, chcąc przekornie te blond włoski rozczochrać, poprawić gruby, kolorowy szaliczek, gdy mina młodej Eternum prędko spoważniała, a wzrok pognał w stronę podłogi, choć wydawał się w gildyjnym korytarzu zupełnie nieobecny. Siwe brewki elfa wystrzeliły ku linii nieułożonych włosów. Takiego obrotu spraw Tassarion się spodziewać nie mógł.
Cichy, dzwoneczkowy szept wypełnił każdy kąt pomieszczenia, muskając przy okazji wrażliwe, elfie ucho, zimnem owego tonu wyraźnie zaskoczone. Wytrzeszczył oczyska w niespodziewanym niepokoju, uśmiech zbladł, zastąpiony czystą konsternacją. Jedynie ciarki, ta gęsia skórka, która pospiesznie przebiegła przez całą długość poranionych pleców, pozwoliła siwowłosemu upewnić się, iż wcale nie został zamknięty wraz z dziewczynką w groteskowej banieczce przeszywającego niepokoju, gdzie czas wydawał się zatrzymać i jedynym, czego mogli być pewni to ten mrok, dalej wydostający się spomiędzy dziecięcych ustek.
Jasne rzęsy zatrzepotały, zamrugał kilka razy. Wszystko, by jak najszybciej wybudzić się z amoku, w którym pozostawiła go przydługa, dziewczęca obietnica. Mogłoby się wydawać, że zawarł pakt z samym diabłem, chociażby takim przesiadującym w bibliotece, wyrosłym kozłem, niżeli promieniejącą zazwyczaj dzieciną.
— To było — zaczął z lekkim wahaniem — niepokojące. Nie rób tak więcej. — Tassarion zgiął mały palec, również ich drobny układ przypieczętowując. Czerwone patrzały zerknęły w te dziewczynki, jaskrawo zielone niczym jaka trucizna. — Proszę — dodał cichutko, odsuwając wreszcie dłoń od tej drobnej, dziecięcej. Sylweta wampira wystrzeliła ku górze, kiedy ten podniósł się ostatecznie z kucek, które chwilę temu miały pomóc mężczyźnie zrównać się ze wzrostem Pelagoniji. Otrzepał ciemne bryczesy z podłogowego kurzu. — No, to jak? Idziemy?
Zerknął przez ramię, chcąc się upewnić, iż dziewczynka dąży jego krokiem. Niewyraźny, lecz ciepły uśmiech przyozdobił smukłą, elfią twarz. Nie sądził, by z dzisiejszego polowania miało cokolwiek wyjść, w nowym towarzystwie uraczyć się swą kolacją przecież nie mógł i wszystko to nie tylko dla dobra młodej Eternum, która po tak bestialskim widoku mogłaby nie spać kolejne siedem nocy, przechadzając się po gildyjnych korytarzach, kiedy większość wydawała się już dawno znajdować w ciepłych łóżkach, ale i jego własnego – w końcu uciekać mu się z Tirie jeszcze nie widziało, jeszcze trochę chciał się w gildii pogościć. Nie wierzył jednak, że jego prawdziwa natura, jak i depcząca po piętach przeszłość, miały pozwolić mu pozostać w ich niedużej, gildyjnej społeczności.
Smukłe, długie palce objęły zimny metal klamki. Chłód zimy migiem zaatakował stojące przed otwartymi drzwiami sylwety.
— Ubrałaś się ciepło? Ale tak naprawdę ciepło? — zapytał, stawiając pierwszy krok na puchatej powierzchni kłującego swym zimnem, śniegu. — Zachorujesz i będziemy mieć problem. A Irina na pewno uweźmie się akurat na mnie. Ravi mógłby się przypadkiem igłą dziabnąć, zszywając kolejne, paskudne cięcie na ręce Fiony, a to babsko zaraz by do mnie przyleciało, wrzeszcząc, że za głośno oddycham, że mogłem akurat na tę jedną chwilę wstrzymać oddech i może wtedy do żadnego nieszczęścia by nie doszło. — Skrzyżował ręce na klatce piersiowej, ściągnął siwe brewki. — To, że nie przepadam za jej obiadkami, nie oznacza jeszcze, że jestem odpowiedzialny za każde utrapienie w tym domu, noż do jasnej cho- Znaczy się, motyla noga, motyla noga.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz