wtorek, 1 czerwca 2021

Od Isidoro cd. Inanny

Isidoro drgnął mimowolnie, słysząc dobiegające z piętra krzyki. "Zaczyna się" pomyślał tylko, wracając wspomnieniem do swych wróżb. Mówiły one, że tu, w Taewen, czeka ich dość intensywna przeprawa i że zlecona przez Mistrza Cervana misja uderzy w każdą z ich słabości. Isidoro znał siebie dobrze i w kwestii słabości wiedział, że w jego przypadku było w co uderzać.
Z gniewnej wypowiedzi kobiety wnioskował, że nie mylili się z Inanną - od momentu ich wyruszenia z Tirie było tylko gorzej. Przecież wcześniej nie było mowy o tym, że ktokolwiek zaginął! Pewnym pocieszeniem było to, że jak na razie owe kobiety zaginęły, nie zaś zginęły.
— Może jest jeszcze nadzieja — wymamrotał Isidoro, ale trudno powiedzieć, czy ktokolwiek go usłyszał.
Z uwagą słuchał słów Rosario. Sztormy, piraci, i nagłe wypadki, które rozdzieliły załogę związaną sercem niczym rodzina. Przymknął oczy wsłuchując się z uwagę w cichy szept przeznaczenia, który od pewnego czasu słyszał coraz wyraźniej.
— Proszę Isidoro, możemy tam wieczorem pójść, prawda? Na ten występ cały, ja pięknie proszę. Bardzo, ale to bardzo proszę. Proszę, proszę, proszę, proszę, Isidoro.
Astrolog popatrzył na Inannę, jakby dopiero teraz ją zobaczył.
— Tak, oczywiście. Dokładnie tam idziemy — odpowiedział jej.
Twarz Inanny rozpromieniła się niczym słońce.
— Naprawdę? To dobrze, to najlepiej! Chodźmy już teraz!
Inanna złapała Isidoro za rękaw, Isidoro (jako że też miał zwyczaj łapania ludzi i ciągnięcia ich gdzieś) złapał Inannę za łokieć. Inanna pociągnęła astrologa w stronę wyjścia, on ją - w stronę schodów.
Nagły huk sprawił, że pan Artemiusz wybiegł ze swojego gabinetu i z niepokojem podążył korytarzem.
— Co tu się dzieje? — wykrzyknął, widząc dwie leżące u stóp schodów postaci.
— Przyszliśmy rozwiązać pana problemy — odpowiedział mu Isidoro, nie wykonując żadnego ruchu, by pozbierać się z podłogi.
— Proszę rozwiązać najpierw własne!
— Nasze są zupełnie przejściowe i chwilowe — zauważyła przytomnie Inanna, gramoląc się i stając w końcu na nogi. Wyciągnęła dłoń do Isidoro. — Żyjesz? Nie potłukłeś się? — Isidoro pokręcił głową, chwycił jej rękę. — No i to najważniejsze! Chodź, nie ma co tak leżeć!
Gdy siedzieli już w gabinecie mistrza cechu, ten patrzył na dwójkę gildyjczyków z powątpiewaniem. Ze zrezygnowaniem przenosił wzrok od mężczyzny obdarzającego świat spojrzeniem dziecka, które dopiero co wstało z poobiedniej drzemki, do kobiety chłonącej każdy element rzeczywistości z takim zainteresowaniem, jakby była przybyszem z innego wymiaru. Problem mgły na jeziorze, dziwnych pieśni i znikających ludzi początkowo spędzał mu sen z powiek. Ale działo się to już tak długo, aż jego własny organizm chyba się zbuntował i teraz Artemiusz czuł tylko tą obezwładniającą obojętność, która wypełnia serce w momencie, gdy absolutnie nic się nie da zrobić.
— Nie wiem, na co państwo liczą — westchnął, gdy odpowiedział już na całą serię pytań od Inanny i Isidoro. — Mi pozostaje już tylko się przekwalifikować, albo rzucić w diabły całe to miasto.


Do wieczora pozostało jeszcze nieco czasu, jednak Inanna i Isidoro postanowili udać się już w stronę karczmy. "Pod Mokrym Gnollem" znajdowało się po przeciwnej stronie miasta i gildyjczycy znów zostali skazani na przedzieranie się przez Taewen. Mijali kolejne domy, kolejne ulice i tłumy ciągnących gdzieś przechodniów. Droga zaprowadziła ich w końcu na plac miejski - nie był jednak pusty, każdy jego fragment zajmował kolorowy stragan.
— Ooo, bazar! — Twarz Inanny znów się rozpromieniła. — Przejdziemy przez niego? Chodź, Isidoro, pójdziemy tędy!
Astrolog pokiwał głową.
— Tylko pilnuj sakiewki.
— O to się nie martw, spokojna głowa! Ja się na pewno nie dam okraść!
Utonęli wśród morza naprędce skleconych namiotów i stoisk. Ktoś zachwalał malowane, drewniane korale, gdzieś sprzedawano pieczone kasztany, zaraz dalej - pachnące skrawki mydła. Darły się zamknięte w wiklinowych klatkach kury, ktoś targował się o metalową patelnię, jakaś kobieta przymierzała ciężkie chodaki.
— Egzotyczne zwierzęta! — Krzyk dobiegł do uszu Inanny i Isidoro. — Najdziksze, najgroźniejsze, najdziwniejsze! Jadowite, pustynne węże, bazyliszki! Patrzcie państwo, dziwa nad dziwami! Tresowane małpy! Gadające ptaki! Nigdzie takich nie znajdziecie!
Wokół pokaźnego straganu kłębiło się jeszcze bardziej pokaźne zbiegowisko ludzi, łasych na widok czegoś, czego nie mieli okazji oglądać na co dzień.
— A to mam nadzieję, że w swetry je wszystkie ubrał, bo tu u was to zimno — mruknęła bardka, z niepokojem marszcząc ciemne brwi, kierując się w stronę straganu i wyciągając szyję, by lepiej widzieć.
— Tylko spokojnie... — zaczął Isidoro, jego głos jak zwykle ledwo przebijał się przez panujący wokół hałas.
— Ależ ja jestem spokojna — Inanna zrobiła jeszcze parę kroków, przepchnęła się obok jakiegoś opasłego jegomościa. — Jestem bardzo spokojna i nic się nie denerwuję.
Do czasu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz