piątek, 18 czerwca 2021

Od Sophie do Apolonii

Sophie nie przypuszczała, że ledwie parę tygodni minie od jej wyjazdu z Sorii i opuszczenia murów Uniwersytetu, gdy wypadki każą jej wrócić w to samo miejsce. Spodziewała się raczej, że Cervan postanowi wysłać ją bardziej w teren, na poszukiwanie wskazówek odnośnie przyczyn nawiedzających świat katastrof, albo że zleci jakąś bardziej laboratoryjną pracę - chociażby analizę nieznanych substancji przywiezionych przez pozostałych członków Gildii z ich misji i wypraw. Tak się jednak nie stało, tym razem Sophie czekało zupełnie "salonowe" zadanie, i alchemiczka nie była pewna, co ma o tym sądzić.
Prawdą było, że jeśli należało sprawdzić, czy źródło genialnych pomysłów pewnego coraz bardziej znanego naukowca na pewno znajduje się w jego własnej głowie, nie było ku temu lepszego specjalisty, niż drugi naukowiec. Na dodatek Sophie wciąż pozostawała w ścisłym związku z Uniwersytetem - zarówno przez osobę profesora von Hohenheima, jak i fakt, że przecież swój doktorat obroniła ledwie parę miesięcy temu. Zdobyty w pocie czoła tytuł wciąż dziwnie wyglądał przy jej nazwisku, jednak Sophie dokładała wszelkich starań, by nie było tego po niej widać.
W każdym razie - dziekan miał spore szczęście, że jedna z absolwentek jego Uniwersytetu postanowiła dołączyć do Gildii. Dzięki temu prosząc o pomoc od razu dostawał osobę, która od podszewki znała wszelkie niezbyt dobre i uczciwe praktyki akademickie. Nierzadko przecież się zdarzało, że kolejność nazwisk autorów, jaka pojawiała się na danym traktacie lub wniosku patentowym, wcale nie odzwierciedlała ilości pracy włożonej przez poszczególne jednostki. Ba! Można było pokusić się o stwierdzenie, że to te ostatnie, nieznane szerzej nazwiska należą do tych, którzy własnymi rękami składali całą aparaturę, dokręcali każdy kurek i zostawali do późna, by wyskrobać resztki osadu z kolb. Nieroztropnie zdradzony koncept potrafił stać się podwaliną cudzej kariery naukowej, a podpatrzone ukradkiem innowacyjne rozwiązania - sprzedane kompanii handlowej. Sophie uważała, że nieznanego jest w świecie wystarczająco dużo, by starczyło go dla wszystkich, nie była jednak naiwnym dzieckiem i dobrze zdawała sobie sprawę z tego, że z tym poglądem należy do zdecydowanej mniejszości.
Lakmus szedł wartkim krokiem i radośnie wyciągał głowę, podkowy stukały o soriański bruk. Poznawał te domy i ulice, poznawał drogę do centrum i sądził, że oto wraz z Sophie wracają do domu. Jednak gdy przyszło do rozwidlenia i Lakmus dziarsko zwrócił łeb w stronę przestronnej ulicy Uniwersyteckiej, Sophie ściągnęła mu wodze.
— Potem tam pójdziemy. Teraz musimy jeszcze kogoś odwiedzić.
Kamienice w centrum lśniły jasnymi, marmurowymi fasadami, z których słynęły reprezentacyjne budynki Sorii. Czyste, zdobione elewacje kojarzyły się Sophie z wymyślnymi bezami i fikuśnymi ciastami, jakie podawano w modnych i szykownych kawiarniach. Alchemiczka bez problemu odnalazła wskazany adres i po chwili namysłu doszła do wniosku, że miejsce to idealnie pasowało do osoby, której szukała.
Nie od razu uwierzyła, że Apolonia, do której skierował ją Cervan, to ta sama Apolonia, której imię tak często pojawiało się kaligrafowane złotymi literami na teatralnych afiszach. Gildia w końcu zrzeszała ludzi najprzeróżniejszej profesji, czemu więc jej częścią nie miałaby być i sławna aktorka? Kobieta zamyśliła się - nie znała żadnych aktorów osobiście, znała ich tylko poprzez odgrywane postacie, jedynie przez ich role. Jaka naprawdę mogła być kobieta, która na zawołanie potrafiła stać się kimś kompletnie innym?
Sophie pozostawiła Lakmusa przy wejściu, sama zaś skierowała się po schodach na drugie piętro. Odnalazła właściwe drzwi, poprawiła jeszcze lekko zmierzwione podróżą włosy i donośnie zapukała.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz