piątek, 25 czerwca 2021

Od Isidoro cd. Tadeusza

To był pierwszy turniej w karierze Isidoro i mężczyzna czuł się niepewnie. Wcześniej grał oczywiście w ramach koła szachowego, można było też powiedzieć, że organizowali sobie czasem coś w rodzaju turnieju, ale oczywiście nie umywał się on rozmiarami do tego w Vallmorze. Po wypowiedzi Tadeusza dotarło do Isidoro, że potrzebna taktyka nie będzie ograniczała się jedynie do planszy szachowej. Tak naprawdę cały turniej to była jedna wielka, wielowymiarowa plansza, na której z rozwagą należało przesuwać swoje pionki i figury, zaś przeciwnik nie był tylko jeden. Samo dobre rozgrywanie każdej partii to było o wiele za mało. Isidoro westchnął, przymknął oczy. A przecież to był dopiero sam początek gry.
Tadeusz próbował zwrócić na siebie uwagę obsługi, niestety jednak bezskutecznie. Isidoro poprawił się na krześle - jak tak dalej pójdzie, spóźnią się na kolejną część turnieju, a na to nie mogli sobie przecież pozwolić! Astrolog zasępił się. Kiedy przychodził w jakiekolwiek miejsce z bratem, Mattia jednym spojrzeniem wciągał całą służbę na swoją orbitę, nawet nie musiał się przy tym wysilać ani głośno mówić. Isidoro nigdy nie odkrył tajemnicy, jaka kryła się za magnetyczną osobowością starszego astrologa i jego przeznaczeniem było najpewniej pozostać w niewiedzy do końca.
— Przepraszam! — zawołał głośno, jak na siebie, i uniósł dłoń.
W końcu któraś kelnerka się odwróciła, zmarszczyła lekko brwi i szturchnęła inną - młodszą, idącą do kuchni z całą tacą brudnych naczyń. Biedna dziewczyna zawróciła jeszcze do stolika Tadeusza i Isidoro.
— W czym mogę pomóc? — zapytała zmęczonym głosem, popatrując to na astrologa, to na siedzącego naprzeciwko medyka, nie potrafiąc ocenić, do kogo ma się właściwie najpierw zwrócić.
— Dla mnie będzie krwisty befsztyk i lampka czerwonego wina — odezwał się od razu Tadeusz, ściągając jej uwagę.
— Do tego befsztyku kaszę czy ziemniaki?
— Nic więcej proszę nie dodawać. — Medyk machnął łapą. — Befsztyk i wino.
Isidoro zamówił pierś indyczą w ziołach, kelnerka zaś zniknęła w trzewiach kuchni.
— Dobrze, w takim razie nim obsługa raczy przynieść nam w końcu posiłek, mam jeszcze inną, nieco krótszą partię, którą spisałem - będzie w sam raz na zaostrzenie apetytu — zaczął Tadeusz, wyciągając jeszcze jeden świstek z wewnętrznej kieszeni fraka.
Za plecami Tadeusza nastąpiło jakieś poruszenie - grupa kilku osób obsiadła ledwie co zwolniony stolik, nie czekając nawet, by ktokolwiek pozbierał brudne naczynia po poprzednich gościach. Jeden z mężczyzn zgarnął naczynia na bok tak, by im nie przeszkadzały, kolejny dość głośno zawołał kelnerkę. Tadeusz łypnął tylko na nich, obracając bardziej okiem niż całym tułowiem i już chciał wrócić do omawianej partii, gdy...
— Dobra, jak wyniki? — zapytał jeden z nich, w założeniu konspiracyjnym szeptem.
— Chyba z jednym z nich grałem — zauważył Isidoro, ale nie był do końca pewien.
Mężczyźni wyciągnęli swoje plakietki na stół, każdy przebiegł wzrokiem po osiągnięciach pozostałych. Nad stołem uniosło się to jedno charakterystyczne słowo, które w zależności od tembru głosu i melodii potrafiło przyjąć dowolne niemal znaczenie.
— I co, Barney? Dałeś się zlać jakiejś babie, nie?
— Zawrzyj gębę, ty przegrałeś z bachorem, sam widziałem! — odpysknął mu Barney.
Mężczyźni sarkali jeszcze chwilę, ale brak jakichkolwiek perspektyw na kontynuację przez nich turnieju szybko uciszył jakiekolwiek rozmowy i grupa siedziała ze skwaszonymi minami, czekając już tylko na jedzenie.
— Cóż, biorąc pod uwagę nastroje i zachowanie jegomości, nie była to partia, której przeznaczeniem byłoby przejść do historii — podsumował Tadeusz, a następnie odwrócił się w kierunku kuchni. — O, zdaje się, że oto zmierza do nas nasz obiad. Rychło w czas!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz