środa, 23 czerwca 2021

Od Isidoro cd. Inanny

— Sie nie podoba, to furda stąd!
— Nikt tu pani nie zapraszał!
— Obrończyni zwierząt się znalazła! Od siedmiu boleści!
Tłum zafalował, powietrze pociemniało od pomruku niezadowolenia. Inanna skurczyła się w sobie, ale tylko na chwilę.
— A kto je obroni, jeśli same nie potrafią mówić!
Mocny, wytrenowany głos bardki przebił groźny pomruk niczym promień słońca.
— Dziecku chciałam pokazać, niech popatrzy na zwierzątka. Co, dziecku też nie wolno?
— Chciała pani pokazać dziecku, jak się męczy zwierzęta?
Jakiś postawny jegomość prychnął, podparł pięści na biodrach i nastroszył siwy wąs.
— Przyjechała w gościnę, i się czepia! Takie to obyczaje w tych dzikich krajach panują?!
— Ta, u nich to takie obyczaje, że strach przy ludziach mówić!
— Ale choć szacunek do zwierząt mamy! — odparła mu Inanna, również podpierając dłonie na biodrach, stając w pewnym rozkroku na swojej beczce.
Promień słońca był jednak tylko jeden, ciemnych chmur - całe mnóstwo. I właśnie osaczały Inannę z każdej strony.
— Tam u nich to jeden chłop pięć bab może mieć! Taki to szacunek mają!
— Nieprawda! — Bardka poczerwieniała, tupnęła nogą. — Co to ma do...
— Jak nieprawda, jak tak jest? Co, może ty sama jakiemuś uciekłaś?
— Kto by taką brał, jak już pięć innych ma?
— Łazi i się czepia! Widać, że męskiej ręki brakuje!
Inanna zawahała się. Zmarszczyła brwi i zacisnęła gniewnie wargi. Prawie nie było widać, jak drżą. Tłum przybliżył się, ktoś wygrażał pięścią. Poleciały kolejne zarzuty, a głos Inanny stopniowo tonął w morzu krzyków.
Nadszedł czas.
Isidoro nie starał się specjalnie zniknąć w tłumie. Po prostu nigdy nie przyciągał uwagi, jego głos zawsze tonął w rozmowie, i ta jego natura okazała się w tym momencie niezbędnym atutem. Astrolog wyminął parę osób i zbliżył się do klatek. Spomiędzy prętów spoglądały na niego egzotyczne oczy - niebieskie czy zielone, o kociej, pionowej źrenicy, ale były też i takie zupełnie ludzkie. Niektóre okolone podwójną powieką, inne - twardą łuską lub firanką długich rzęs. Małe, duże, krągłe i podłużne, wszystkie miały jednak wspólną cechę - strach. Bo oto zbliżał się człowiek, a to zwiastowało tylko ból.
Isidoro podszedł do jednej z klatek. Między solidnie zbitymi, metalowymi prętami widać było tylko głęboką czerń gęstego futra przepływającą z frustracją we wnętrzu ciasnego więzienia. Błysnęło złote oko drapieżnika, bluznęło czystą nienawiścią w stronę astrologa.
"Podejdź, a pożałujesz" mówiło to spojrzenie.
Mężczyzna podszedł. Po drodze podniósł kij - zabłąkaną rączkę od siekiery, zbyt wyrobioną, by dopasować do niej nowe ostrze. Ciemność w klatce skurczyła się, groźny warkot miał zmrozić krew w żyłach każdego przeciwnika. Isidoro jednak nic sobie z tego nie robił, jego uwaga w całości skupiona była nie na stworzeniu w klatce, ale na jej pewnym elemencie.
Kłódce.
Tyle dni i nocy minęło, gdy stworzenie usiłowało wydostać się z klatki. Gryzło metalowe pręty, drapało twardą podłogę, napierało całym cielskiem na drzwiczki. Szarpało się w swym więzieniu, kłódka skakała i łomotała o framugę, jednak jej zimne obejmy nie puszczały, broniąc dostępu do upragnionej wolności - wolności, która zdawała się jednocześnie tak blisko i tak daleko. Stworzenie nie wiedziało jednak, że tak jak topniały jego własne siły i nadzieja, tak topniała i wytrzymałość kłódki. Każde szarpnięcie nadwyrężało metal, każde uderzenie kruszyło zapadki. Jednak to wola walki istoty umarła pierwsza nie wiedząc, że jeszcze jedno uderzenie zwróciłoby upragnioną wolność.
Isidoro zamierzył się na kłódkę, huknął trzonkiem z całej siły. Metal pękł z krystalicznym westchnieniem, drzwiczki uchyliły się skrzypiąc jękliwie, a zamknięta do tej pory ciemność wyrwała się na wolność.
— Gdzie z łapami?! — krzyknęła Inanna, wyszarpując nogę z czyjegoś uścisku. Beczka zachwiała się niebezpiecznie.
Bardka odwróciła się do tego, kto widać uznał, że przejście do rękoczynów to dobry pomysł i już miała mu wygarnąć, gdy dostrzegła jego spojrzenie. Utkwione tuż nad jej ramieniem, wypełnione absolutnym przerażeniem.
— POTWÓÓÓR! — zawył mężczyzna.
W okamgnieniu wybuchła panika, targ zmienił się w pandemonium. Inanna obróciła się, za plecami dostrzegła tylko nieprzeniknioną czerń błyszczącą dwojgiem złotych ślepi. Kobieta krzyknęła i straciła równowagę, stworzenie odskoczyło, zawahało się tylko na moment. A potem runęło w kierunku handlarza.
Mężczyzna pofrunął jak szmaciana kukła, prosto między klatki. Te rozsypały się niczym wieża z klocków, jazgot przerażonych zwierząt na moment zagłuszył krzyki ludzi. Pękły pręty, przez kakofonię głosów przebił się śmiech makaków.
— Wstań!
Isidoro pojawił się znikąd, podał rękę bardce i pociągnął ją do góry. W ostatniej chwili. Uciekający ludzie naparli na nich niczym fala przyboju - astrolog poczuł tylko, jak w biodro wżyna mu się skrzynka cebuli ze straganu obok, kiedy tłum popchnął ich równie łatwo, co prąd rzeki unosi suche liście.
Rezolutne małpki wysypały się ze swych klatek, zwrócona nagle wolność ożywiła ich psotnego ducha. Makaki rozbiegły się w rumowisku, szczęknęły otwierane skoble.
Olbrzymi waran plasnął ciężką łapą o zakurzony bruk, pierwszy raz czując dotyk czegoś innego, niż brudna ściółka klatki. Kuroliszek w końcu rozpostarł swoje skrzydła, słońce zalśniło na końcach wystrzępionych piór. Puma wyciągnęła się kocio, prostując wreszcie obolały grzbiet.
Dwóch strażników miejskich wbiegło na niewielki placyk przed tym, co jeszcze chwilę temu było najbardziej obleganym straganem na całym targowisku, teraz zaś stanowiło odprysk egzotycznej dżungli w sercu miasta.
— Co do kur... — zaczął jeden, nim jego słowa porwał szelest skrzydeł uwolnionych ptaków.
— Ty zostań, ja polecę po posiłki! — zakrzyknął drugi i w okamgnieniu wziął nogi za pas, bez skrupułów pozostawiając swojego towarzysza na pastwę ogarniającego targowisko chaosu.
— Musimy wiać! — Inanna krzyknęła do Isidoro, chociaż mężczyzna był tuż obok. Jej głos ledwo do niego dotarł.
— Jeszcze nie! — Isidoro wstrzelił się w ten półsekundowy moment, kiedy harmider nie był aż tak ogłuszający.
Inanna chciała coś powiedzieć, próbowała gdzieś go pociągnąć. W normalnych okolicznościach miałaby rację - powinni uciec jak najszybciej i nie dać się złapać nadchodzącym posiłkom straży miejskiej. Jednak przeznaczenie oczekiwało czegoś innego, zaś Isidoro był zdeterminowany, by dopełnić wszystkich powinności i sprawić, by wypadki potoczyły się najwłaściwszym torem.
— Teraz pójdziemy! — stwierdził, łapiąc Inannę za rękę i ciągnąc w zupełnie przeciwnym kierunku, prosto między potrzaskane klatki i gromadę wypuszczonych zwierząt.
Pękł jeden z plecionych ciasno koszyków. Między wyłamanymi kawałkami wikliny spokojnie mogło przecisnąć się jakieś zwierzę, postanowiło ono jednak nie opuszczać swego więzienia. Choć było ciepło, to jednak dla przyzwyczajonego do gorącego klimatu zwierzęcia było o wiele za zimno, dojmujący chłód paraliżował jego ruchy. Grunt wokół wibrował setkami spanikowanych kroków, istota nie potrafiła określić, skąd nadchodzi zagrożenie. Obolałe cielsko zwijało się ze strachu, chroniąc trójkątną głowę w ciężkich, łuskowanych zwojach, a wilgotne oko złowiło charakterystyczne, zdobione sandały Inanny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz