poniedziałek, 14 czerwca 2021

Od Marty CD Tassariona

— Tak, tak, tak — przedrzeźniła go, zadzierając swój i tak wystarczająco już zadarty nosek. Grube rzęsiska zatrzepotały, brewki ściągnęły się odrobinę, a pełne, ale nie takie koralowe jak w słonecznym dniu, wargi zacmokały, gdy ich właścicielka pokręciła głową. — Stasiu, ty łachudro, przecież słyszę, jak syczysz. A jak syczysz, to chyba bardzo boli, nie? Ja to kiedyś tak syknęłam, że rodzinkę obudziłam. Próbowałam śniadanie zrobić im wszystkim, ale no — tu wzruszyła ramionami — nie wyszło i się poparzyłam. Ale to wtedy był syk! Jeszcze głośniejszy od tego twojego.
Lewa stópka musnęła pierwszą z desek dzielących Tassariona i Martę, niby straszny mur, który tak nagle i niespodziewanie przed nimi wyrósł. Dziewczę niezbyt przejmowało się kawałkami szkła, w każdej chwili mogącymi wbić się w miękką i nagą podeszwę. Trudno się mówiło na takie drobnostki. Zazwyczaj nie bolały, troszkę, ale nie za wiele krewki i odrobina szczypania. Nic strasznego, gdy cudowny, białowłosy elf, swym jestestwem i bytem tak pasujący Martusi, zwijał się na podłodze z bólu i z, nie dziwota nierozpoznawalnej przez rudowłose dziewczę, trwogi.
— Jak mam nie podchodzić, jak oczy widzą, że sam nawet na nogi nie staniesz — prychnęła, stawiając kolejny krok. Kostka zamortyzowała ruch. Pod stopą na szczęście kawałek lustra się nie zaplątał, bo ten najbliższy leżał trochę bardziej na lewo. — Męska duma, kobieta pomóc nie może, bo straci na swej męskości, kto to słyszał! — żachnęła się, ale cichutko i raczej po przyjacielsku, z rozbawieniem doskonale słyszalnym w tonie głosu. — A ja ci mówię, Stasiu, że kobieta zawsze najlepiej ucałuje. I opatrzy, i wyleczy, i ja w sumie nie wiem, czemu u nas sami mężczyźni leczą. Baby wiedzą jak, bo baby musiały tych mężczyzn kiedyś składać i doprowadzać do kupy, a oni szybko wybiegali i szli się bić dalej, z tymi swoimi mieczykami, hełmami i pusto dudniącymi płytami na cielskach. Przebrzydli niewdzięcznicy, nie?
Trzeci krok. Kawałek zwierciadła znalazł się niebezpiecznie blisko lewej stopy, ba, prawie że musnął piętę. Martuśka ów poczuła i syknęła cichutko, przestawiając w panice i tak na wszelki wypadek nogę. Jeden poszkodowany w zupełności miał im przecież wystarczyć.
— Jakie wszystko w porządku! — Czoło zmarszczyło się nieładnie, tak zupełnie niepasująco to młodej, rumianej twarzyczki. — Przecież jakby wszystko było w porządku, to byś tutaj nie leżał, a już by porwał w ramiona i zaciągał do siebie czy do mnie. A ty mi ledwo żyjesz i demolujesz nam budynek. — Spłoszone nagłym ruchem głowy, rude loki poruszyły się na mocnych, kobiecych ramionach. — I sam doskonale Tassarionie wiesz, że Irina wstaje wcześniej od nas, a wtedy to kaplica, jak zobaczy to lusterko. Akurat to chyba lubi. Nie przepada za tym za rogiem, zresztą, nic dziwnego, brzydkie jest strasznie, no.
Postawiono w końcu ostatni krok, kucnięto przy biedaku, który teraz kulił się jeszcze bardziej i Marta nigdy nie spodziewałaby się, że ten groźny, nawet jeżeli chucherkowaty, elf może stać się taką biedną, łowną zwierzyną. A przecież z Martusi łowca żaden, no, może mierny, bo i łuku w swe dłonie by nie wzięła. A gdyby wzięła, to przecież by nie strzeliła. A jakby strzeliła, to na pewno bardzo niecelnie.
— No, już, już — szepnęła cicho, nachylając się nad skulonym mężczyzną. — Tasiu, przecież ja ci krzywdy nie zrobię, ja tylko pomogę. — I ciepły uśmiech zalśnił na zaspanej jeszcze twarzyczce, i modre oczęta błysnęły czułością. Jakiś niesforny, rudy lok wymsknął się zza ucha, przysłonił twarzy Marty i swą końcówką musnął tę Tassarionową. Jedna z kobiecych dłoni wylądowała na jego poliku, gdy druga spróbowała pozbyć się tej męskiej, cały czas przysłaniającej ranę.
Palce splotły się z tymi elfimi i, nie próbując na siłę przesuwać cudzej ręki, bo przecież Martę dobrze wychowano, a może dobrze wychowała się sama, poprosiły ładnie o odsłonięcie szramy.
[ Marta narzeka na mężczyzn part 348579204 ] 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz