sobota, 19 czerwca 2021

Od Antaresa cd. Pana Sokolnika

Antares przywykł już do tego, że ludzie dziwnie się patrzą na ilość jedzenia, którą sobie nakładał. Oczywiście, że kiedyś, kiedy był jeszcze paziem, kompletnym dzieciakiem pod opieką sir Roderyka, a jego dar magii ledwie się przebudził, było to dla niego źródłem wielkiego skrępowania. Tym większego, że nie potrafił jeszcze kontrolować swojej magii i napady wilczego głodu miewał chociażby w środku nocy. Bywały też przypadki, że głód był na tyle silny i dojmujący, że żołądek Antaresa nie radził sobie z prędkością, z jaką ten pożerał swój posiłek i chłopak zmagał się potem z nudnościami. Na szczęście jednak te czasy już dawno minęły i chociaż uczucie głodu było u niego dość silne, to Antares panował na nim i potrafił zjeść normalnie, bez rzucania się na posiłek w niestosowny sposób.
— Dziękuję i smacznego — odpowiedział Sokolnikowi, nie przejmując się jego spojrzeniem i nie nawiązując do niego. Zamiast tego zatopił łyżkę w jajecznicy, zagarnął też sporo zeszklonej ładnie cebuli i zabrał się za swój posiłek.
Antares ogólnie lubił proste, niewymyślne dania. Nie był całkowicie pewien, z czym konkretnie się to wiązało, ale miał podejrzenia, że decydujący wpływ na to miał jego styl życia. Przez niemal całe swoje życie (jak większość osób, Antares nie pamiętał swego wczesnego dzieciństwa) mężczyzna podróżował u boku sir Roderyka, który przygotowywał dla nich obu posiłki, nim Antares nauczył się w ogóle obrać marchewkę czy ziemniaka. Siłą rzeczy posiłki te przygotowywał dość proste i zawsze z tego, co łatwo było znaleźć czy to w lesie, czy też nabyć w mijanym po drodze gospodarstwie. Gdy zdarzyło im się zatrzymać w przydrożnej karczmie, również nie były to nadto wyróżniające się miejsca - ot, tylko solidna i przestronna chałupa, w której można było zmieścić i nakarmić mnóstwo podróżnych pośledniego stanu. Idealna dla ludzi, którym do głowy by nie przyszło narzekać na warunki, jeśli tylko dach nie ciekł, a siennik był grubszy, niż dwa palce.
Wymyślne posiłki kojarzyły się Antaresowi wyłącznie z dworami. Jako rycerz, od czasu do czasu bywał na czyimś dworze, jednak choć była to jedna z jego witalnych powinności, nigdy nie czuł się komfortowo w takiej sytuacji. Sir Roderyk zawsze mówił, że dwór jest jak pole bitwy, ale o wiele bardziej zdradliwe. Potyczki, których nie można było zwyciężyć szczerym słowem, prawdą i siłą charakteru wywoływały u Antaresa nieprzyjemne uczucie gdzieś pod żebrami. I to właśnie nieprzyjemne uczucie, wraz z ciągłą koniecznością zważania na każdy swój gest czy słowo w jakiś sposób połączyły się w jego umyśle ze wspomnieniem bardziej wymyślnych, wyszukanych potraw. Może i były smaczniejsze, jednak rycerz nie potrafił tego docenić przez lgnące do tego typu posiłków wspomnienie szlacheckich dworów.
Przypomniała mu się też i przykra sytuacja, która to miała miejsce co prawda parę lat temu, jednak w pewien sposób wspomnienie to tkwiło zadrą gdzieś na granicy jego umysłu. Był już wtedy giermkiem, miał usłużyć przy stole jednej z młodszych dam. I choć Antares proponował jej nałożenie kawałków z przeróżnych potraw, które służba przynosiła na stół, dama kręciła nad nimi nosem, zastanawiała się, wybrzydzała i wymawiała, że tego nie lubi, a po tym źle się czuje, i w efekcie przez całą ucztę jej talerz pozostał niemal pusty. Antares nie miał pojęcia, jak to odczytać i co ma zrobić, czy może nie lepiej byłoby mu wezwać medyka, jednak wrodzona wstrzemięźliwość i skrępowanie wygrały, chłopak tego nie uczynił. Jakie więc było jego zdziwienie, gdy dama ofuknęła go po uczcie. Według niej był za mało stanowczy, powinien był nalegać na to, by zjadła tę czy inną potrawę, i że mężczyzna powinien umieć postawić na swoim.
"Co tym ludziom nakładają do tych łbów, to ja nawet nie..." skomentował wtedy ten drugi i był to jeden z tych nielicznych momentów, kiedy Antares zwyczajnie i szczerze musiał się z nim zgodzić.
Przez chwilę nad stołem panowała cisza, gdy obaj mężczyźni zajęli się swoimi posiłkami. Antares jadł metodycznie, zagarniając łyżkę za łyżką jajecznicy. Ani nie rzucał się na posiłek, ani nie wybierał z niego co bardziej smakowitych kąsków. Nawet gdy połowa jajecznicy zniknęła już w przepastnym żołądku rycerza, jego tempo wcale się nie zmieniło i nie widać było, by mężczyzna wpychał w siebie jedzenie na siłę.
Ignaś też towarzyszył im przy posiłku - Pan Sokolnik nasypał dla niego garstkę jakiejś mieszanki do niewielkiej salaterki i teraz ptak wybierał z niej drobno posiekane kawałki suszonych owoców i przeróżnych orzechów. Dziób stukał co jakiś czas o miskę, łapki o stół, gdy Ignaś coraz głębiej pochylał się nad salaterką. Nagle wyprostował się, nastroszył zdobiący jego głowę grzebień.
— Łu-pi-na! — rzucił prawie oskarżycielsko.
Sokolnik odłożył kanapkę z dżemem na talerz, popatrzył w miseczkę Ignasia.
— Musiałem przeoczyć, pokaż — sięgnął do miseczki, wyjął z niej odłamek łupiny orzecha włoskiego i odłożył na bok własnego talerza. — Już, nie ma łupiny.
— Nie ma! — zakrzyknął Ignaś i wrócił do pałaszowania swojego posiłku.
— Co się mówi...? — zaryzykował Sokolnik.
— Więcej. Jabłko!
Mężczyzna westchnął tylko, wrócił do swojej kanapki. Popił kompotem, Antares dolał mu więcej z dzbanka, na co ten podziękował skinieniem głowy.
— Wybacz, jeśli moje pytanie okaże się niestosowne lub niedelikatne... — zaczął rycerz niepewnie.
Pan Sokolnik przestał jeść, na powrót odłożył kanapkę. Może Antaresowi się wydawało, ale może spiął się nieco w sobie.
— ... czy to jest jakiś rodzaj postu? — zapytał w końcu, wskazując na zwykły chleb z dżemem.
Musiał przyznać, że dieta Pana Sokolnika go intrygowała i trudno było mu sobie wyobrazić, by człowiek był w stanie przetrwać zbyt długo na tak ubogiej diecie. No chyba, że tylko śniadania Pan Sokolnik takie jadał, a pozostałe posiłki były już normalne.
"Chłopie, z tym gościem to nic nie jest normalne, czego ty się spodziewasz?"

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz