piątek, 18 czerwca 2021

Od Ophelosa CD Talluli

Zielone źdźbło trawy wbiło się w chryzantową kostkę, ale on, jak to w swoim zwyczaju miał już od dawna, niezbyt się tym faktem przejął – bo skórę swą już dawno przyzwyczaił do otaczającej go roślinności, do zieloności wbijającej się w kiedyś delikatne, aczkolwiek przyzwyczajone do długich wędrówek podeszwy rycerskich stóp, do pyłków, od których kiedyś wydelikaconego panicza w srebrnej zbroi kręciło strasznie w nosie, przywołując jedynie przekleństwa na miękkie wargi znające pocałunki jedynie tych cudzych lub stali broni.
Nadal kręciło, ale teraz już po prostu nie narzekał, ciesząc się, że kręcić w ogóle mogło.
Owca po prawej zabeczała bardzo głośno, siwe oko błysnęło za nią, w tej wysokiej, bujnej trawie poszukując biedaczki. Ta przypatrywała się ze swą uwagą wpisaną w jestestwo roślinożernego bytu pobliskiemu, bystremu strumykowi, którego woda odbijała wiosenne światło, błyskało nim i niby łapało je w wodne fale, raz po raz podrzucając to w cudze oczy – czy to te chryzantowe, czy to te w owcze. Może nawet i nawrzucało któremu to owadowi, chcąc oślepić go w tej dosyć szczeniackiej zabawy, nie wspominając o boskiemu, brązowemu oku Nathoriego, które i własnym blaskiem musiało dostać w źrenicę. Od tak, dla uciechy bystrego strumyka.
Chryzant wodę od swego niefortunnego wypadku, podczas którego poznał pewnego, bardzo bliskiego mu demona, uważał za twór infantylny, aczkolwiek zdradziecki w swej dziecinności. Bo kto to słyszał, porywać pod siebie człowieka i nie pozwolić mu wypłynąć pod powierzchnię, wlewając się w płuca, wypełniając sobą krtań, do której ciecz tak doskonale się przystosowywała. Woda potrafiła przecież tak dobrze ukołysać ludzkie ciało do snu. Choć nie po matczynemu, bo nadal gdzieś tam kryła się w niej dziecinna naiwność, którą kusiła swe ofiary, bo kołysanie związane było z podtaflową ciszą i spokojem, a nie ewentualną kołysanką nuconą do ucha zasypiającemu dziecku. Słone czy słodkie fale robiły to zdecydowanie lepiej, przygotowując ciało na wieczny spoczynek.
Promień słońca utopił się w nagle złamanej tafli, chryzantowe owce podskoczyły w panice, przygotowując się do ewentualnej ucieczki – w końcu taflę złamać musiał bardzo groźny, podwodny stwór, który krew owieczek takich jak one spijał z puchatych ciał jako przedśniadaniowy aperitif. Dłoń pastuszka zacisnęła się mocniej na drewnianym kiju służącym do nabicia co najwyżej guza na głowie jakiegoś pojedynczego zbira, niźli pokonania morskiego potwora; ale zawsze coś. Nie do końca zapięta, umorusana już od poranka zielonością trawy koszula zsunęła się na prawe ramię. Pokazała ładną bliznę, pokazała i umięśnione doskonale ramię, i ten wisior, który w odbijaniu promieni konkurował ewidentnie ze strumykiem. Ciało było w gotowości do swojego pojedynku z cały czas poruszającą się niepokojąco taflą wody.
A następnie coś się z niej wynurzyło. Ktoś, ktoś o ciele zbliżonym w podobieństwie do tego chryzantowego, o loku rudym i spływającym teraz niczym wodospad po, jak szybko pastuch się domyślał, nagich ramionach. Blondyn rozluźnił odrobinę chwyt na swojej lasce, przestąpił z nogi na nogę. Owce nadal jednak wstrzymywały oddech, dopóki jedna, ta najstarsza i zdecydowanie najpoważniejsza nie zabeczała, wszem i wobec oświadczając, że są już bezpieczne i że mogą odetchnąć. Powróciły do skubania trawy, niezbyt przejmując się oczami o głębokiej niebieskości, teraz wpatrującymi się przeszywająco, ba, prawie że z wyrzutem na ich przewodnika.
Chryzant przełknął ślinę, wydawało mu się, że niezwykle głośno. Wyprostował się i zerknął na kobietę potulnie, siwą tęczówkę przysłaniając dosyć jasnymi i niezbyt gęstymi rzęsami.
— Długo będziesz się jeszcze tak gapić, czy podasz mi wreszcie ręcznik, jeśli łaska?
Głos przeszył, zadźwięczał w uszach. Niby woda, która wlała się prosto w nie. Pastuch potrząsnął głową, niby chcąc się pozbyć okropnej cieczy, niby pragnąc uszanować życzenie kobiety, by nie spoglądać dalej na ładnie zaakcentowane wszelkimi swobodnymi liniami rudych włosów plecy.
— Pani wybaczy, ale owce mi się płoszyły, wolałem upewnić się, że w wodnej toni nie czai się żaden potwór — parsknął Chryzant, doskonale wiedząc, że i taka możliwość przecież była bardzo prawdopodobna. — Gdzie ręcznik pani spoczywa, nie wiem zupełnie, dlatego przydałoby się, żeby jednak dała mi szanowna jakąś wskazówkę — dodał, a siwa tęczówka błysnęła z rozbawieniem. — Nawet ta najdrobniejsza wystarczy, na przykład wskazanie palcem na odpowiedni krzak. Tropiciel ze mnie całkiem niezły. Był. Kiedyś. 
Pastuch zerknął kątem swego oka na nadal znajdującą się w wodzie nagą sylwetkę, przypominającą bardziej to jaką nimfę, niźli zwykłego człowieka. Ale wisior przecież nie zadrżał.
[ wybacz nam, że tak długo ;; ]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz