czwartek, 17 czerwca 2021

Od Javiery cd. Antaresa

     - No i tu możemy mieć spory problem - westchnęła. - Mówiąc szczerze, to nie jestem pewna. Jest za dużo czynników, których nie znamy. Czy są to amatorzy, czy profesjonalna zorganizowana grupa przestępcza? Czy są spostrzegawczy? Czy biorą pod uwagę, że ktoś może ich szukać i są ostrożni czy raczej są pewni, że już nikt im nic nie zrobi? - mówiła szeptem, wiedząc, że sytuacja była dość skomplikowana. - Ale wiem jedno. Muszę zaryzykować. Trzeba się dostać jakoś do tych koni i sprawdzić, co się stało temu, który krwawi oraz czy nie potrzebuje natychmiastowej pomocy. Nie przebaczyłabym sobie jakby przez mój strach, niepewność czy zwlekanie jakieś zwierzę ucierpiało albo i nawet umarło - w jej głosie słychać było determinację, a wzrok miała skierowany prosto w oczy Antaresa.
Rycerz kiwnął tylko głową na znak, że rozumie. Nie próbował jej powstrzymywać gdy stwierdziła, że lepiej będzie, aby póki co poszła sama, a on pozostał na miejscu, wkraczając jeżeli coś pójdzie nie tak. Dlatego też pozostała zdana na siebie. Powoli przemieszczająca się, starając się chować za drzewami i nie robić za dużego hałasu. Co prawda nie była jakoś bardzo doświadczona w skradaniu się, ale widocznie dawała radę, skoro póki co nikt jej nie złapał jeszcze. W taki sposób po kilku minutach udało jej się dotrzeć do stada. Niepewnie rozejrzała się czy nie ma w pobliżu nikogo. Było to dość dziwne, że nie zauważyła żadnej osoby, która pilnowałaby koni. Jednak nie potrafiła teraz się tym przejmować. Jako osoba wyszkolona do bycia wojownikiem powinna bardziej zwracać uwagę na takie niecodzienne zachowanie, ale tym razem jej dusza weterynarza stanowczo wygrywała. Dlatego też zaczęła powoli skanować wzrokiem zwierzęta. Wszystkie wydawały się dość niespokojne, co na pewno nie pomoże jej w niczym. Spłoszone zwierzęta to niebezpieczne zwierzęta. Nie ważne jak bardzo chce się im pomóc, instynkty zazwyczaj wygrywają. Wiedziała, że musi być o wiele bardziej ostrożna, niż początkowo zakładała. W końcu w oczy rzuciła jej się kara klacz. Stała lekko na boku, z nogą uniesioną do góry, widocznie nie chcąc sprawiać sobie więcej bólu, niż już odczuwała. Bardzo powoli, w dość mocno pochylonej pozycji Javiera zaczęła przemieszczać się w jej kierunku. Będąc kilka kroków od zwierzęcia, odłożyła torbę na ziemię. Wyciągnęła rękę przed siebie czekając na to czy klacz postanowi się zbliżyć, zignorować czy może zaatakować. Można powiedzieć, że szczęście jako tako się do niej uśmiechnęło, bo po chwili mogła poczuć na dłoni sierść, pochodzącą z łba konia. Uśmiechnęła się delikatnie, widząc, że zwierzę postanowiło jej zaufać.
- A kogo my tu mamy? - usłyszała nagle donośny głos.
Na tyle głośny, że spłoszył zranione stworzenie, które mimo swej rany, zaczęło stawać dęba i kopać. Niestety jedno z uderzeń trafiło w panią weterynarz, która upadła na ziemię, czując ból w żebrach. Kątem oka widziała, jak coraz więcej osób zaczęło zbliżać się w ich kierunku i  siłą odciągnęli karą klacz od miejsca zdarzenia, kompletnie nie przejmując się tym, że jej rana robiła się tylko coraz bardziej poważna. Javiera została gwałtownie podniesiona do góry. Przez owy szybki ruch i najprawdopodobniej złamane albo chociaż mocno obite żebra, ledwo mogła złapać oddech. Została obrócona przodem do miejsca, gdzie wcześniej skrywał się Antares, a przy jej ciele znalazło się ostrze.
- Dobra, koniec gierek. Chłopcze. Nawet nie kłopocz się próbą skradania. Dobrze wiemy, że tam jesteś, a walka jest bezcelowa. Chyba że chcesz, aby ta oto niewiasta zginęła. I to z twojej winy. Rzuć broń - odezwał się jeden ze złodziei koni, który to przytrzymywał dziewczynę.

Antares?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz