sobota, 25 marca 2023

Od Calithy, CD. Diny

Gwiazdy, jak zawsze, wskazywały jej drogę. Tym razem nie bała się nią podążać, bo znała cel i wszystkie przystanki po drodze, kolejny raz planując coś z niewielkim wyprzedzeniem, tak nie-po-swojemu, zupełnie w innym stylu. Normalnie nie przejmowała się czymś tak bzdurnym jak konkretne założenia, określone warunki, zawsze musiała dopytywać, podpytywać, sprawdzać, czy nie może drugiej strony, albo co gorsza siebie, naciągnąć na coś więcej. Nie wiedziała jeszcze, czy ten progres zmierza w dobrą stronę, ale miało to swoje zalety.
Nie gnała na złamanie karku. Mogła delektować się spokojem z dala od gildyjskiego zgiełku, udając, że wcale nie wydłuża podróży przez nadmiarowe zatrzymywanie się na dodatkowe ćwiczenia. Miecz gładko leżał w jej dłoni, choć jeszcze kilka tygodni temu nieporadnie raniła sobie dłonie łamanym, postrzępionym od użytku drewnem. Teraz lekko tępe ostrze kusiło za często, żeby mogła się oprzeć jego wdziękom.
Wiedziała, gdzie się udaje, ale też wiedziała dokąd może wrócić. I to nawet nie do jednego miejsca, a w zasadzie do kilku, co wprawiało jej serce w stan niespokojnego przyczajenia. Pomijało od czasu do czasu upływającą sekundę, jakby ciało zachłystywało się rozmarzonymi myślami kobiety. Mogłaby przecież dawno zrezygnować, wylądować w wygodnej posiadłości, odwiedzić psa, zwiedzić kapliczkę, odmalować te okropnie brzydkie, niepotrzebnie bielone ściany przed…
To wszystko były plany na potem. Jeszcze uczyła się, że plany mogą trwać dłużej niż te kilka minut, zanim nudziła się ich przedobrzoną organizacją.
Cala miała zadanie do wykonania po raz pierwszy od dłuższego czasu. Żeby je dostać i wyrwać się z gildii musiała poprosić Cervana, żeby ściągnął z niej ban na zbyt długie wycieczki, który i tak był tylko pustym frazesem, patrząc po jej ostatnich wyprawach. Zwiewała coraz dalej, podróżowała tam, gdzie ją nogi poniosą i gdzie dowiezie ją bestia, którą odmawiała nazywania po imieniu, dopóki ten przeklęty koń nie przestanie podjadać jej włosów. Zbyt długich, które zaczynały jej powoli przeszkadzać w pracy, ale na razie nie mogła zdecydować się pomiędzy utrzymywaniem ich do jakiejś konkretnej długości czy ponownego ścięcia do podbródka.
— Wio! — popędza konia, który zwalnia wyłącznie po to, żeby ją zdenerwować, jest tego pewna. — Wio, kurwa, bo mi Dina ucieknie! — Tak naprawdę wcale nie, dobrze wyliczyła czas, ale lubiła się na konia pogniewać.
Niby umiała jeździć i wydawało jej się, że ma ku temu wystarczająco dopracowane umiejętności, ale Carino nienawidził ją ze szczerą wzajemnością. Kapryśny, marudny wierzchowiec potrafił zatrzymać się z rwącego galopu z powodu wypatrzonej w trawie ukochanej stokrotki, nie zważając, że fizyka, ważąca w chuj szkapa i nagły stop miały ze sobą bardzo, bardzo mało wspólnego. A czas uciekał, zanim dotrze do obecnego miejsca pobytu kobiety, rezolutnej przemytniczki może już tam nie być. Calitha wolałaby nie spaprać pierwszej, porządnie jej przydzielonej roboty.
Miała z Diną niewiele do czynienia w trakcie swojego pobytu w gildii. Nic dziwnego, Cala przemyt uważała za rzecz wręcz osobistą i od konkurencji trzymała się raczej z daleka, bo przecież leżało to w geście tak bliskim kradzieży, że fukała na kogokolwiek, kto wtrącał się w okolice jej sztuki. Nie zawsze się udawało, taki Cahir to zdecydowanie przesadzał z kradnięciem rzeczy, które oczywiście, że należały do niej, nawet jeżeli były to akurat okulary Willa, kapelusz Nikity czy koszule Aherina, więc kłótnie były zobowiązujące i wpisywały się w specyfikę zawodu. Trza było bronić honoru i kraść od złodzieja.
Minęła kolejna godzina, zanim w końcu dotarła na miejsce. Zeszła z konia i mocno ścisnęła wodze, żeby parszywek znowu nie poszedł siną w dal, przynajmniej dopóki wciąż służy jej za przechowalnię pakunków, jakkolwiek wielu ich nie było. Najważniejsza, malutka przesyłka była przecież już od dawna schowana w calowych butach, zbyt dużych o kilka rozmiarów, w zbudowanej z przodu ukrytej skrzyneczce w ramach zapasu miejsca na palce. Takie małe gówno, a tyle warte, przeszło jej przez myśl i szybko wyleciało bokiem na widok szarpaniny.
Gwizdnęła przeciągle, puszczając wodze i rzucając się na pomoc przewracającej się powoli Dinie.
— Dinka, kochanie, dobrze cię widzieć! — krzyknęła radośnie, ale zbyt szybki ruch pomógł niewiele. Zamiast wesprzeć dziewczynę wpadła w nią ze zbyt dużym impetem, barkiem uderzając w głowę zapijaczonego jegomościa, który zsunął się po ramieniu niższej z kobiet. Gdyby ten upadł bardziej nieporadnie, prawdopodobnie rozbiłby sobie łeb na wszystkie diabły, ale szczęśliwie wyglądało na to, że najwyżej rozjebał sobie rękę, która zamortyzowała upadek.
— To zdecydowanie nie tak miało wyjść — powiedziała głośno Calitha po chwili osłupienia.
Spojrzała z czarującym uśmiech (jakkolwiek czarujący mógł być po kilkudniowej podróży, ze spaniem po lasach wśród świerszczy i zajadania się suszoną wołowiną), na Dinę, licząc, że nie wpakowała się właśnie w kolejne, nadmiarowe bagno.
— Dinuś, powiedz, że to był przypadek, co? Znasz tego pana? Napastował cię? Znajdziemy jakąś wymówkę, jebać odszkodowania — dodała szybko, widząc ślady na twarzy gildyjki, aż krew się w niej zagotowała.  — A to chuj jebany, ja ci zaraz dam, tak z łapami wyskakiwać — rzuciła jadowicie, butem odwracając twarz mężczyzny na bok i wizualnie sprawdzający, czy w ogóle żyje. 
Wyglądał najwyżej na zaspanego, a przynajmniej oddychał, więc jak na jego przewinienie w oczach Cali, to dla takiego gnoja i tak było już za dużo. Zawsze była szybka w ocenianiu innych.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz