czwartek, 23 marca 2023

Od Maurice'a do Vilre

— Trzeba coś z tym zrobić — mruknął do siebie, rozpoczynając cały proces twórczy.
Czarodziej uniósł kufel na wysokość oczu, ściągając brwi w niemałej konsternacji nad trunkiem, który właśnie im podano. Nie siedzieli w najlepszym z przydrożnych przybytków – może nie było ich na to stać, a może to po prostu Czarodziej wciągnął za sobą biedną Vilre, dumnie oświadczając, że wcale nie będzie aż tak źle i że nie ma czego się obawiać. Przecież przed wyznaczonym im zadaniem mieli jeszcze wystarczająco dużo czasu, szkoda nocy na jej zbyt proste i zbyt nudne przespanie.
Nie pozwalała na to jego studencka postawa do życia tu można oszczędzić, a za to, jak się ładnie uśmiechniesz, wcale nie trzeba płacić, a wspomnień tyle, że nie zdążysz ze wszystkich się wyspowiadać, nie chwaliła tego dusza pragnącą przygody w najbardziej zatęchłej, śmierdzącej karczmie, gdzie jedynym pewnikiem od wieków pozostawała relacja cudza pięść–mój nos.
Było aż tak źle.
Piwo nie wydawało się być piwem, a ich dwoje wcale nie pasowało do towarzystwa zasiadającego tego wieczoru przy stołach i słabych trunkach. Drobniutka Vilre oraz wątły Czarodziej kontrastowali z barczystymi mężami o silnych łapach i hardych twarzach, o potężnych brzuchach i o ciałach zmęczonych prawdziwą, fizyczną pracą. Maurice jednak niezbyt skory był w tym przypadku do przyznania się do popełnionego przez siebie błędu. Uśmiech na swojej twarzy starał się podtrzymywać, eleganckie kiwnięcie głową kierując do każdego, kto spod byka, z niepewnością, raczej bez przyjacielskich zalotów, zerkał na siedzących na uboczu dwoje gildyjczyków. Ci dzielnie walczyli z trunkiem wątpliwej jakości, póki Czarodziej nie jęknął, nie zaskomlił, stwierdzając, że tak być nie może.
— Piątki z ćwiczeń z transmutacji zgarniałem — stwierdził w końcu, zmrużył oczy. — To zmiana — zawahał się, poszukując odpowiedniego słowa — tego czegoś — znalazł — w coś lepszego, nie powinna być żadnym problemem, nie? — zapytał, nie do końca Vilre, nie do końca samego siebie.
Przemyślenie pozostawało formą bez powiązań, tezą bez pokrycia i hipotezą bez odpowiedzi. Nie oznaczało to jednak, że nie można było spróbować. Każdy naukowiec od czegoś zaczynał, każdy eksperyment wychodził od myśli. I to nie zawsze koniecznie mądrej.
— Na co więc masz dzisiaj ochotę? — zapytał już ciemkę, w kieszeniach swych ubrań poszukując nalewki z opium. Jeżeli miał czarować, należało się odpowiednio do tego przygotować. — Wino? Czerwone, białe? Może szampan? Jakiś konkretny rocznik? — Błysnęło w studenckich oczach, oj, źle w nich błysnęło. Skrzyły się łobuzersko, łapiąc w swą pustkę ciepły ogień karczemnych świec. — A może coś mocniejszego? Jak to się mówi, klient nasz pan.

[ to się, standardowo, dobrze nie skończy ]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz