środa, 22 marca 2023

Od Narcissy — słońce

Na początku był szept.
Bezsensownym okazało się doszukiwanie się śladów po Złotym Bycie na niebie i ziemi. Gdy mróz strzelał pod obcasami i drapał nocami okna, a brzozy oblepione okiścią, jak wieże strażnicze, wypatrywały mnie od pierwszego, skrzypiącego w piersi tchu – gorącej strugi powietrza, wzburzonego kłębu pary.
Wyglądam Cię w chmurach, bez skutku, nie ma Cię tam, jest zima, jest ciemna noc, a przecież dopiero co wyrosłeś nad białe pałace i czemu, czemu dajesz mi tak mało czasu? Nie ma Cię tam i nigdy nie byłeś, zwątpiłam w ciebie już dawno. Modlę się więc do księżyca, choć zastał mnie nów. Nie sposób również wyczytać przyszłości mej z gwiazd, gdy niebo wypoczywa zasnute grubą pierzyną.
Wyklinam cię i przyrzekam wyłamać każdy twój symbol z każdej kaplicy, tak jak i ty wyłamałeś mi serce i nie spocznę, nie spocznę póki nie oddasz mi rodziny.
A szeptem było łkanie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz