sobota, 25 marca 2023

Od Calithy, CD. Tsakani

Po co ludziom testamenty. Jedni odchodzą, inni przychodzą, myśli sobie Cala, łamiąc paznokieć. Krzywi się mocno, puszczając ściskaną zbyt mocno szpachelkę i zamiast tego chwyta agresywnie duży pędzel. Do pokoju historyka znowu weszła oknem, zbyt przyzwyczajona do wkradania się i wykradania o różnych porach dnia i nocy. Od czasu do czasu zdarzało jej się używać drzwi, ale w gildii nigdy nie wiadomo, kto czai się za nimi. Czy znowu nie kotłują się nich skłóceni Echo z Cahirem, zatrzymany w czasie Billy, który zbytnio się zamyślił, żeby odejść w miejsce lepiej przeznaczone staniu, czy nawet gildyjskie koty, które używały je jako drapaki. Przytrzasnęła wystarczająco dużo ogonów, żeby nauczyć się, że drzwi, czy otwarte, czy zamknięte, to i tak zawsze mogła kogoś nimi przypadkowo uderzyć.
Rozchyla usta, wyciąga język, jakby mogła, to by wyłączyła świergolenie wygłodniałych ptaków za oknem, żeby lepiej się skupić i dostrzec niedociągnięcia w najnowszym obrazie. Przedstawia multum rozrzuconych pozornie losowo barw, ale z każdą kolejną nakładaną warstwą kobieta ujawnia nowe postacie, z których składa się cały plan obrazu. Ten dalszy bazuje na ciemnoszarych kolorach, a po siódmej warstwie szpachli można już tam dostrzec zarysy małej, chłopięcej twarzy. Bliższy plan stanowi wariacja niebieskich odcieni, głównie granatu i lekkiej limonki, które wirują ze sobą. Gdy złapie wystarczająco dużo czasu, może nawet dokończy obrazowanie, poprawnie zarysuje, raczej kredką, będzie lepiej tutaj wyglądać, niewyraźne ślady gwiazdozbiorów.
Przekręca głowę na bok i ocenia obecny progres. Nie jest źle, ale nie jest najlepiej. Ruchom brakuje wyrazistości, a cała atmosfera malunku jest głęboka, wciągająca, ale przy tym mdława i przyprawia ją o migrenę, chociaż to może bardziej wina zbyt długiego siedzenia w pomieszczeniu z tyloma farbami i olejami bez dobrego wietrzenia. Podnosi się niechętnie, strzelając palcami i rozgląda się po pomieszczeniu. W zasadzie zrobiła wszystko, co zaplanowała na ten tydzień. Nauczyła się pisać listy, na razie z bardzo ogólnymi punktami, w niewielkiej liczbie, żeby w ogóle chciało jej się wykonywać zaplanowane zadania. Zasłużyła na nagrodę, prawda?
Sięga do barku, prawie już pustego, który obiecała sobie uzupełnić przed powrotem historyka z Obarii. Wyciąga dużą flaszkę ulubionego bimbru, decydując się spędzić wieczór przed kominkiem. Otwiera okno, podlewa kwiatki, głaska wylegującego się na parapecie kota. Gasi nieliczne w pokoju świecie i wychodzi na korytarz, zamykając ze sobą szczelnie drzwi, żeby smród nie przeszedł na inne pokoje. 
Czasem zastanawia się, ile wiedzą pozostali gildyjczycy, ale jak szybko ta myśl wpada jej do głowy, tak szybko ucieka. Butelka jest zimna, mrozi zmęczone pracą palce i dobrze, bo pieką od zbyt długiego maltretowania narzędzi. Schodzi do sali głównej, ziewa głośno, nie przejmując się etykietą, wita się skinięciem głowy z Ravim i ma już usiąść przy kominku, gdy wypatruje nową postać.
— Skarbie, mam dla ciebie najlepszą szansę na ogrzanie się, jaką dostaniesz w swoim życiu — rzuca ciepło, machając w kierunku swoich towarzyszy trzymaną butelką. — Ravi, miśku, przyniesiesz nam kieliszki? 
Mężczyzna kiwa głową, bardziej z uprzejmości niż przekonania do spotkania z hałaśliwą fałszerką, ale Cala wie, że nie są w złych stosunkach. Po prostu niekoniecznie mają ze sobą charaktery zgodne na tyle, żeby się wymownie kolegować. Zamiast tego skupia się na trzęsące się przed nią perełce.
— Cala jestem, my się jeszcze nie znamy chyba, nie? Musisz być nowa — dopytuje się ciekawsko, siadając na ławie obok kominka. Z hukiem stawia flaszkę na stole, wyciągając dłonie, żeby się ogrzać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz