sobota, 25 marca 2023

Od Vilre cd. Hotaru

Zadrżała, ścisnęła poły płaszcza, z niechęcią oglądała, jak Hotaru odchodzi kawałek, staje, oddycha głęboko. Była zdeterminowana, żeby dociągnąć sprawę do końca, naprawić szkody, przemawiała łagodnymi słowami, koiła, chociaż sama czuła niepokój i choć gdzieś w środku Vilre chciała się na dobre wycofać, odpuścić, gdyż próba dogadania się z sobowtórem wydawała się stracona, to wiedziała, że na to jest już za późno. Byłoby to równoznaczne z puszczeniem „Maćka” wolno, który był nieprzewidywalną istotą magiczną - cokolwiek, co by zrobił w czasie swojej ucieczki, mogłoby ciążyć na ich sumieniu. Więc zaufała tancerce, zaufała ładnym słowom, zaufała, że doppelgänger nie ucieknie.
Wsunęła kosmyk włosów za ucho, poprawiła okulary, zerknęła na stwora. Przysiadł na ziemi, robiąc sobie chyba nic z zimna i wilgoci, rozmasowywał lewe kolano, obciążone możliwym bólem licznych niekontrolowanych przemian. Powoli się uspokajał, scalał w bardziej wyraźny personę, chociaż wciąż od czasu do czasu któraś z rys twarzy przeskakiwała, falowała. Co uległo zepsuciu pierwsze?, pomyślała, czy zdruzgotane serce, czy wołająca o pomstę do nieba dusza? Ciało, sprowadzające na resztę serię cierpień, czy może umysł, słaby, załamany, oddany szaleństwu? Cicho westchnęła
I wtedy Hotaru zaczęła tańczyć, kradnąc całą ćmową uwagę.
Dając pochłonąć się złotemu blaskowi, dając pochłonąć się egzotycznej magii, pulsującej, otulającej podwórze, przyglądała się widowisku, niepodobnemu do czegokolwiek, co wróżka zdążyła zobaczyć w swoim życiu. Żaden cyrkowiec, żaden artysta, bard i żaden występ, nie skradł jej serca i umysłu tak, jak swymi ruchami robiła to gildyjna tancerka. Mówiąc swymi niemymi słowami, zdradzając nastrój spojrzeniem ciemnobrązowych oczu, wydawała się równie obca, co znajoma. Hotaru opowiadała, nakreślała przejmującą historię, lecz w tym wszystkim nie była do końca sobą, jakąś inną istotą, wyglądającą jak ona, ale nie poruszającą się jak ona, stąpała po tej samej ziemi, co wszyscy, ale jej duch nie wydawał się ograniczać do tej jednej ziemskiej formy. Oglądała, jak przed jej własnymi oczami tancerka staje się kimś, czymś, zupełnie innym.
Spodobało jej się to.
Z zapartym tchem wypatrywała piruetów, obrotów, wzlotów i upadków, mając co chwila wrażenie, że coś jej ucieka, że za szybko wszystko się dzieje, że potrzebuje doświadczyć tegoż tańca w zwolnionym tempie, by móc odpowiednio podziwiać, zapisać w pamięci. A kiedy nadszedł koniec, kiedy ostatnia fala żywych emocji przewinęła się przez zbierający się tłum, ćma przywołała słowa tancerki i poczuła, jak jej własne serce zabiło mocniej, gwałtowniej, jak pierwszy raz od dawna zabiło silnie, z uczuciem, a nie przestrachem, jego własny mrok, cień dawnej rozterki, uniósł się, zawirował z obawy, i liczyła, że doppelgängera choć w małym stopniu cały ten występ poruszył.
Bo przecież dla niego to wszystko było, Vilre wcale nie zapomniała. Wcale.
Rozbłysło światło, rozbłysnął świat, powracając w czerń, granaty i mleczną łunę, powróciła Hotaru, wyprostowana już, biorąc głębokie, równe oddechy. Przez krótką chwilę nikt się nie odzywał, wyległe z karczmy towarzystwo stało nieco osłupione, przecierało oczy, nie dowierzało pokazowi magii i talentu, który ich ściągnął na podwórze, obezwładnił zmysły. Sprawczyni iluzji odwróciła się, odnalazła ćmową twarz i uśmiechnęła się w ten swój przemiły i ujmujący sposób, widząc pierwszy efekt swoich poczynań; odpowiedział jej również uśmiech, skromniejszy, przyozdobiony na polikach lekkim rumieńcem wywołanym chłodem, niczym innym.
Podniosły się w końcu oklaski, otrzeźwiano, można było na nowo się pozachwycać. Szeptano trochę, kim czarodziejka jest, skąd, jak to zrobiła? Bez odpowiedzi jednak pozostały, gdyż Hotaru uciekła zgrabnie w bok, w stronę swojego pacjenta.
„Maćko” miętosił między palcami źdźbło trawy, zerkał na zbliżającą się kobietę, wydawał się zmieszany, ale nie było już w szarych oczach tej bolesnej iskry, nie było tak wielkiego lęku. Hotaru ukucnęła przy nim, nie odezwała się.
— Ja… — zawahał się, uciekł wzrokiem, przygryzł wargę — Nie wiem, jakiej sztuczki użyłaś, ale ten taniec… dziękuję.
Tancerka uśmiechnęła się znowu, nie poruszyła.
— To jest historia, jaką ci oferują. Użyj jej morału, żeby postąpić właściwie.
— Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić — prychnął, ale jakoś bez przekonania.
— Możesz zacząć od tego, o czym rozmawialiśmy w karczmie — zaproponowała Hotaru.
— Że co, do tych kołków mam iść? — żachnął się „Maćko”, kopnął kamyk.
— Jest to zawsze jakiś początek, który nie jest ucieczką.
Zamarł na moment, zwiesił nieco głowę. Stanął teraz przed wyborem swojej tułaczki, ciągłej walki z amnezją, bólem i żalem, a tego, na co nadzieję dała mu Hotaru - próbę walki z okrutnym losem, spróbowanie złapania gdzieś oparcia, stanięcie twarzą w twarz z tym, co gnębi go, bogowie wiedzą jak długo. Nie było to może dla niego idealne rozwiązanie, takie sprowadzało się do odzyskania swoich zdolności, ale mogło pomóc mu odnaleźć się na nowo w świecie.
Z ciężkim westchnięciem doppelgänger spróbował się podnieść, Hotaru wyciągnęła do niego dłoń, pomogła mu.
— A może w ogóle nic z tego nie będzie… — mruknął pod nosem, otrzepał spodnie.
— Nie przekonasz się, dopóki nie spróbujesz — tancerka skinęła głową w stronę tłumu, kawałek dalej, na uboczu, stali Krystek i Radko. Wnioskując po ich krzykach, przedmiotem rozmowy była kolejna kłótnia. Sobowtór wziął głęboki oddech, poszedł powoli, niespiesznie, dłonie trzymał nerwowo zaciśnięte w pięści, na plecach czuł uważny wzrok członkiń gildii.
— Hotaru — zaczęła Vilre, zanim zdążyła pomyśleć, zatrzymać się, ta odwróciła się do niej — To było… — oddała się jakieś chaotycznej gestykulacji — … i twój wachlarz… — wskazała na przedmiot — … i ty… — jęknęła z zażenowania, poddała się próbie opisania swojego podziwu dla występu, ukryła twarz w dłoniach. — Przepraszam, że w ogóle na początku zwątpiłam.
Kobieta zaśmiała się cicho.
— Dziękuję. I nie przejmuj się, przecież nikt nie mógł przewidzieć, co się wydarzy — zwróciła się znowu ku wcześniej poznanym chłopom, „Maćko” właśnie im tłumaczył, że postanowił się posłuchać zaleceń gildii, wskazał na nie. — Myślisz, że zostanie?
— Nie wiem — odparła ciemka po chwili przemyślenia, zapatrzyła się na mężczyzn — My na pewno nie możemy, żeby go przypilnować, najwyżej w drodze powrotnej można zajrzeć. Ale… ostatecznie nie zmusiłaś go do niczego i przy tym zrobiłaś dla niego coś, czego łatwo nie zapomni. Zauważyłaś go, nie jego kolejną podebraną twarz, nie kolejny wybryk, ale jego. Jeśli miałby zamiar uciec, z tyłu głowy będzie miał twoją historię. I to może wystarczy, żeby go powstrzymać.
— Na to liczę — Hotaru splotła dłonie przed sobą, zerknęła w stronę karczmy. — Czy powinnyśmy iść i poszukać pani Makowskiej, żeby się zapytać o jakieś miejsce do spania? Ludzie zaczynają powoli wracać do środka, może się zaraz zrobić dość tłoczno.
Wróżka przytaknęła; jej towarzyszce musiało marzyć się łóżko po całym tym wieczorze, w każdym razie trochę spokoju na pewno im obu się należało. Zaczęły się zatem przeciskać w stronę drzwi, jeszcze je Krystek, Radko i doppelgänger złapali, przegadali chwilę, że cud się stał, konsensu został znaleziony, po czym pożegnali się, stokrotnie dziękując za pomoc i obiecując, że przypilnują tutaj trochę tego „wariata” („Bo zaraz sobie pójdę i nici z tego wszystkiego, jak mnie obrażać masz”).
Makowska w tym czasie darła się wniebogłosy.
— I że co wam się wydaje?! Że teraz to tak można zostawić, tak?! Połowę z tych waszych pryszczatych gęb znam, nikt się z tego przybytku nie ruszy, póki mi potrawki z podłogi nie wyliżecie! Powtarzam, nikt! — wtem spostrzegła dwie kobiety, wyraz twarzy złagodniał. — Ooo, panie z gildii! No tak, pokoiki, bo my się nie dogadałyśmy, nie? Zaraz się ogarnie, chwilunia, bo widzą panie, co te gałgany nawyczyniały, no…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz