sobota, 25 marca 2023

Od Heleny — Kroczę między światłami

Gildia była straszna, przerażająca i zupełnie inna od tego, co sobie wyobrażała. Myślała o wielkich wyprawach w nieznane, bohaterach, którzy zwalczają plagi, niesamowitych postaciach, rodem z bajek przekazywanych z pokolenia na pokolenie. Organizacja miała się przecież czym pochwalić, w swoich szeregach zawierając śmietankę towarzyską niejednego kraju, wielkich dyplomatów, naukowców, wojowników. I Helka po prostu sobie nigdy nie wyobrażała, że przecież gildia to normalni, zwykli ludzie. Zdziwił ją widok dużo młodszych od niej dzieci (mając osiemnaście lat uważała się w końcu za w pełni dorosłą). Nova, Theo i Asa wydawali się naprawdę mili, ale co z tego, gdy czuła, że oddziela ją od nich niewidoczna, ciężka ściana rozmówek, których nie potrafiła zrozumieć. Każdy miał własne zajęcia i zadania do wykonania, a ciekawska, gorliwa atencji dziewczyna szybko zniechęciła się brakiem zainteresowania. Wśród gildyjskich dziwadeł stanowiła kolejny niezwykły przypadek z brzegu. Daleko jej było do początkowego zachwytu, jaki otrzymała przed kilkoma tygodniami od pary naukowców, którzy gorąco przekonywali ją do podjęcia współpracy przy najnowszych badaniach. Zgodziła się wyłącznie dlatego, że poczuła się oczarowana wizją tego lepszego świata.
Jeden, wybitny doktor, z rodziny, która przez wiele lat szczyciła się zajmowaniem się wszelkiego rodzajami przepowiedniami, wróżeniem i wróżbiarstwem, zabawiał przez dłuższy czas wioskowe kobiety. Czarował je marzeniami o wielkiej przyszłości, ale też ostrzegał przed niepewnym losem. Każda z malutkich wróżb sprawdziła się na przestrzeni pierwszych kilku tygodni, czym zyskał sobie uzasadniony szacunek. Wtedy w końcu odważyła się złapać go za materiał narzuty, zatrzymać i z wypiekami na twarzy poprosić o przepowiedzenie przyszłości.
Zapamiętała tamten wieczór, była czerwona od czegoś więcej niż ogniska, może od podebranego rodzicom wina. Spędziła cały początek zabawy, śledząc czujnie ruchy drugiego z naukowców, niepotrzebnie się na niego zapatrując, szukając odrobiny uśmiechu w lekko stęsknionych oczach. Wszystko wydawało się takie romantyczne, takie wspaniałe, napędzane atmosferą aktualnej chwili, pełnej magii, plemiennej zabawy, urządzonej na cześć udanego polowania i zapachu ziół. Nawet jeżeli nie zwracał na nią uwagi, to przecież do kogoś tęsknił, a gdy stąd odejdzie, może zatęskni i za nią (tak samo ładnymi oczami), a później zda sobie sprawę, że przecież są sobie przeznaczeni, zupełnie tak jak w jej książkach. Wokół skrzyły się iskrzące postacie, żyjące i oddychające światłem gwiazd, od którego odfiltrowywały jeden z najbardziej pierwotnych rodzajów magii. To była dobra noc, bo Ince udało się nawet zaciągnąć bardziej nieskorego z naukowców do tańca, a Hela wykorzystała okazję zaraz po niej. Mało pamięta z tamtego momentu, bo chłonęła go w całości, mieniąc się, zaciągając się upływającym czasem, szybkość tanecznych kroków napędzając światłem ogniska, włosy kolorując głośną muzyką i we własne oczy wpędzając ukradzioną od partnera tęsknotę.
Później nadal się na niego zagapiła, akurat, gdy doktor wróżył o tym, jak wielkie rzeczy czekają na jej drodze. Że może podróżować daleko poza miary własnej wyobraźni. Że przeznaczenie kiedyś się o nią upomni, wcześniej czy później da jej do zrozumienia, że jest w niewłaściwym miejscu, o niewłaściwej porze i że wtedy na trochę ktoś ukróci jej wątpliwości i nie będzie to coś miłego. Że musi być pewna siebie, własnego zdania i musi nieco wydorośleć, bo inaczej znajdzie się w tarapatach. Na koniec powiedział jej, żeby nie podejmowała żadnych głupich decyzji bez przemyślenia, a wszystko będzie dobrze. Byle tylko się pilnowała i faktycznie nie znalazła się nie tam, gdzie trzeba, nie wtedy, gdy trzeba.
Gdy szukali ochotnika, zgłosiła się pierwsza, oczywiście, bez większego pomyślunku.
Po tym wszystkim teraz poczuła się lekko oszukana. Dostała bardzo dużo sukienek, każdą piękniejszą od drugiej, chociaż zadbano o to, żeby miała również mniej wymyślną, bardziej komfortową odzież. Mogła kupić wszystkie książki z każdej księgarni, jaką napotkali po drodze. Pozwolono nawet wybrać jej własnego konika, dokładnie tak, jak bohaterce w „Przeminęło z wichurą”. Zgodziła się na podróż pod warunkiem, że też będzie mogła dołączyć do swoich ulubionych bohaterów i ramię w ramię zmieniać z nimi świat.
Niby otrzymała wszystko zgodnie z umową, ale czuła się źle. Smutno. Samotnie. Miała wrażenie, że nigdy nie powinna tutaj przyjechać, że przecież dobrze jej było w wiosce, chociaż trochę za nudno, trochę za zwyczajnie i tam była tylko głupią, małą Helenką od Mistrali, a tutaj ktoś od czasu do czasu nadal mógł się nią pozachwycać.
— To wszystko jest niesprawiedliwe — załkała, wierzchem dłoni, próbując zatrzymać łzy. Stała niby na dworze, na uboczu, chcąc złapać nieco oddechu od pustoty własnego pokoju, ale nadal nie czuła się komfortowo, płacząc potencjalnie na widoku. 
Odchyliła głowę w górę i zapatrzyła się w gwiazdy. Były doskonale widoczne na tle ciemnego nieba, świeciły się z zadziwiającą tej nocy klarownością, jakby chciały jej przekazać słowa otuchy. Zazwyczaj to ona chłonęła otoczenie, ale tym razem sama dała się pożreć, nie mogą odwrócić wzroku z niewytłumaczalnego powodu. Światłość zalała jej umysł, piękno nocy uspokoiło targane żalem serce, przestała odczuwać kontakt z rzeczywistością. 
W końcu opuściła głowę w niżej, żeby spojrzeć prosto w czyjeś oczy. Jedno niebieskie, jedno zielone. Albo oba zielone. Albo oba niebieskie. Barwy mieszały się za sobą, jak w zabawce z przesuwanymi obrazami, którą kiedyś podarował jej tatuś za dziecięcych lat. Nie mogła wypowiedzieć słów z końca języka, kręciło jej się w głowie, a wszelkie dźwięki zamarły na moment, jakby bały się dotrzeć do dziewczęcych uszu. Coś było bardzo, bardzo mocno nie tak, ale tylko przez minutę, może nawet krócej.
— Wszystko jest dobrze — powiedziała po chwili sama do siebie. Uśmiechnęła się szeroko, aż po chwili ze zdziwieniem dotknęła mokrego policzka, zastanawiając się, czy aby nie pada deszcz. Wytarła twarz w rękaw wygodnego, cudownego płaszcza, który tak pieczołowicie wybierała przed kilkoma dniami w jednym z mieście, do którego zahaczyli w trakcie powrotu do gildii.
Nie mogła się doczekać kolejnego dnia tutaj. Każdy nowy poranek przynosił coraz ciekawszą przygodę, a gildyjczycy okazali się cudowni, dokładnie tacy, jakich przedstawiano ich w opowieściach minstreli. Czuła się dumna, że mogła chociaż minimalnie przyczynić się do rozwoju gildii. Trzymało się jej nieco żalu, że prawie w ogóle nie tęskniła za domem, ale miała za dużo frajdy, żeby się zbytnio tym przejmować. Dużo gotowała z cudowną panią Irinką, pan Waynlord nauczył ją wszystkich ciekawostek o okolicy i pan Fidori cierpliwie tłumaczył Helenie kolejne nieznane dla niej zioła, które mogą być przydatne w gotowaniu zdrowych posiłków. Dużo też pracowała z kryształami. Co prawda, bardzo dziwne, nie mogła sobie przypomnieć, dlaczego znajdowała się teraz na dworze i jak dużo czasu spędziła ze swoimi ulubieńcami. Wydawało jej się, że w rzeczywistości dużo mniej, niż pamiętała. Nie szkodzi. Nigdy chyba jeszcze nie czuła takiego entuzjazmu i motywacji, żeby wykonywać swoje zadania.
Wróciła rozchichotana do sali wspólnej. Ktoś spytał ciekawie, ale z widocznym zainteresowaniem, dlaczego ma taki dobry humor. Odparła radośnie, że po prostu cieszy się życiem. Kolejny ktoś zasugerował, że chyba Calitha podzieliła się z nią na tym dworze swoim ulubionym bimbrem. Helena zaprzeczyła gorąco, pięknym, szczerym śmiechem. Przecież w trakcie swojej krótkiej przechadzki na zewnątrz nikogo nie spotkała.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz