poniedziałek, 31 maja 2021

Od Lei cd. Sophie - Misja

Miętosiłam w palcach uzdę, czując, jak z opuszków palców powoli zdziera się powoli naskórek. Byłam daleko od domu, daleko od gildii, a przy okazji nie miałam właściwie żadnych informacji na temat tego, co się stało - droga do Defros zajęła, mimo wszystko, sporo czasu i wszelkie poszlaki zdążył już zmyć deszcz. Gdyby było ciągle słonecznie albo przynajmniej bezwietrznie, może udałoby się coś zdziałać - ale równie dobrze mogłam żądać, by zatrzymał się świat.
— Mocniejszy kwas wypiera słabszy. Jakikolwiek demon zalągł się w tej posiadłości, Balthazar na pewno sobie z nim poradzi — stwierdziła w końcu Sophie, a dla podkreślenia swoich słów uderzyła pięścią o wnętrze dłoni.
Parsknęłam śmiechem, a moje ramiona jakby nieco się rozluźniły. Spojrzałam z wdzięcznością na dziewczynę - z pewnością również niepokoiła się przebiegiem misji, ale emanowała od niej taka pewność siebie, że właściwie czułam się gotowa zmierzyć choćby i z najgorszą marą senną. Perspektywa sprowadzenia kogoś dodatkowego, kto w dodatku byłby odpowiednio wykwalifikowany, gdyby sprawdził się najgorszy scenariusz, była kusząca, ale obie dobrze wiedziałyśmy, że nie ma na to czasu, dość zajęła już podróż w jedną stronę. Gdybyśmy miały jeszcze wracać do Gildii i z powrotem do Ravenglen, kto wie, czy nie byłoby kolejnych ofiar, a do tego absolutnie nie chciałam dopuścić. Dreszcz mnie przechodził na samą myśl już o pierwszej zbrodni, choć nie widziałam ciała, sam raport przedstawiał sporo drastycznych szczegółów, a ich zadaniem przecież nie było budowanie napięcia czy zbytniej obrazowości, tylko zwięzłe przedstawienie faktów.
— To chyba tutaj — stwierdziłam, wskazując na największy dom w zasiągu wzroku. Wioska może nie była maleńką ulicówką, ale poszczególne domy przywodziły na myśl raczej chatki, były dość małe i pokryte strzechą, dlatego budynek z dachówkami, mający ponadto wyraźne funkcje mieszkalne, budził skojarzenia z lokum osoby najwyższej rangą spośród tutejszych. — Mam nadzieję, że nie ma tu żadnych psów, żeby odstraszać nieproszonych gości.
— Wątpię, do burmistrza raczej często przychodzą ludzie z różnymi sprawami — Sophie zwinnie zsiadła z konia i podeszła do bramy.
— Żebyś poznała naszego - zaśmiałam się. — Siedział u siebie prawie jak w fortecy, kontaktowało się z nim głównie przez gosposię. Chyba dlatego po miesiącu znaleźli jakiś kruczek i zmienili go na kogoś bardziej towarzyskiego.
— Brzmi jak marzenie. Według raportu, ten akurat został wybrany zaraz po stypie Verdam'a, więc pewnie jest całkiem lubiany.
Weszłyśmy przez furtkę - zawiasy były dobrze naoliwione, nie wydobył się z nich najlżejszy skrzyp. Ogród był również dobrze utrzymany, choć skromnie, tu i ówdzie kwitły rabaty kwiatowe, sporo miejsca zajmowały też grządki warzyw, równe jak od linijki. Przy marchewkach kucał starszy pan w słomianym kapeluszu i wełnianej kamizelce, odruchowo przypisałam mu rolę ogrodnika.
— Przepraszam, możemy zająć chwilę? — zagaiłam, a kiedy spojrzał na mnie, wstał i kiwnął głowę w stronę nas obu. — Dzień dobry. Jesteśmy z gildii Kissan Viikset, Lea i Sophie, przyszłyśmy w sprawie ostatnich wydarzeń, szukamy burmistrza Ravenglen. Czy to może jego dom?
— A i owszem — uśmiechnął się szeroko. — We własnej osobie, cieszę się, że ktoś już przyjechał, bardzo mi miło. Może herbatki? Gdzie reszta drużyny, badają już może miejsce zdarzenia? Och, zaraz mi wszystko opowiecie, proszę za mną, proszę, pewnie jesteście zmęczone po takiej drodze, żeby takie panny w taką podróż wysyłać... ale nic, porozmawiamy, omówimy wszystko, no prędko proszę za mną.
Otrzepał spodnie z ziemi i odstawił pod jabłonkę narzędzia, po czym miłym, ale nieco niecierpliwym gestem, zaprosił nas do domu.

Sophie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz