wtorek, 27 września 2022

Od Apolonii cd. Aherina


Nie patrz tak na mnie, wydawała się mówić, gdy łapał jej spojrzenie w lustrze toaletki. Nie patrz, bo nie wyjdziemy nawet z pokoju, kończyła, uciekając wzrokiem, próbując skupić się na nieposłuszeństwie loków, które jak na złość nie chciały zająć wyznaczonego przez jej palce miejsca. Już dawno powinna była skończyć, gdyby tylko nie te nieszczęsne włosy.
Danusia wiedziałaby, jak tej sytuacji zaradzić. Danusi jednak nie było, należało więc wszystkie problemy rozwiązywać samodzielnie.
W końcu – upięły się, przyjęły odpowiednie pozy. Jeden lok filuternie spływał po poliku. Nie przypadkiem, bo nic nie działo się przypadkiem. Apolonia westchnęła, wstając od toaletki. Wygładziła suknię, poprawiła prawą rękawiczkę, która, jak na jej gust, zjechała odrobinę za nisko. Skinęła głową, będąc gotową.
Rododendrony i azalie rozgoniły w niepokoju plączące się po pokoju konwalie, buchnęło chłodem magii, do której może i mogłaby się już przyzwyczaić. Nie oznaczało to jednak, że nie należało zmrużyć oka, zmarszczyć czółka. Nie dbała o jego magiczne popisy, nie pragnęła sztuczek godnych ulicznych iluzjonistów i wydawało jej się, że podkreślała to nie raz i nie dwa. Najwidoczniej należało podkreślić więc i kolejny.
Kącik ust podniósł się jednak w delikatnym rozbawieniu, gdy tęczowa ryba swą płetwą musnęła spływający po poliku lok, co za tym szło – i sam polik. Podeszła za stworzeniem do mężczyzny, ryba plusnęła w tafli i zniknęła; Apolonia jeszcze nie.
— Zarezerwowałeś ten sam stolik, co poprzednio? — zapytała, nonszalancko i niezobowiązująco. Ot tak, w czystej ciekawości, może odrobinie przekorności. Palce musnęły dłoń czarodzieja, szukając w niej wsparcia. Zrobiły to wcale nie przypadkiem. Nic przecież nie działo się przypadkiem.
— Obok kariatydy bez ręki?
Apolonia miękko skinęła głową, zerknęła na czarodzieja spod rzęs. W topazie ocząt zaiskrzyło.
— Obok kariatydy bez ręki — potwierdziła, na twarzy pojawiło się widmo pierwszego z wielu uśmiechów, które szykowała dla niego tego wieczoru. Te należało jednak stopniować, nie zależało jej przecież na nagłym przewrocie i zupełnie gwałtownej rewolucji skutkującej w założeniu na jego głowę laurowego wieńca; działała powoli, niby ostrożną stopą, a w tym przypadku słowem, badając niestabilny pod nimi grunt, który osuwał się od czasów Obarii, a może i dłużej.
Zdecydowanie dłużej, pomyślała, jednak po licu nie prześlizgnęła się ani jedna powiązana z refleksją emocja. Uśmiechała się lekko i kurtuazyjnie, spoglądała spod przymrużonych rzęs i wyciągała szyję, prezentując się przed nim, przed sobą, przed drżącym w lustrze portalem oraz wyglądającymi zza niego kwiatami. Te próbowały wyciągać do nich swe łodygi, by pochwycić w liście, zagarnąć jedynie dla siebie. Czym prędzej, niby przynęty na rajskie istoty zachęcały do postawienia pierwszego kroku, do wskoczenia prosto w taflę zwierciadła.
— Oczywiście — odpowiedział, tak słodko, tak miękko, z iskrą w ciemnym oku i z lepkim uśmiechem na twarzy.
Apolonia przeklnęła w myślach, wcale nie ufając pięknemu obrazkowi kryjącemu się za ozdobną ramą, wcale nie ufając i temu, co znajdowało się przed nią.
— Oczywiście — westchnęła za nim, ni to ciężko, ni to lekko, poprawiła spływający z płatka ucha, perłowy kolczyk. Może dobrała go pod Aherinowy prezent. Ale tylko może, kto wie więc, czy nie było wręcz odwrotnie. Tylko aktorka wiedziała, co było pierwsze – czy perłowy pas, czy perłowy kolczyk. — Bardzo dobrze zobaczyć ciebie w czymś innym, niż czerni, Aherinie — mruknęła, uważniej zerknęła na czarodzieja przez ramię. — Czyżby żałoba została oficjalnie uznana za zakończoną?
I nie czekając na niego, nie dbając o czarującą w jego wykonaniu odpowiedź, pozostawiła po sobie wspomnienie delikatnej dłoni w jedwabnej, prześwitującej rękawiczce. W poszukiwaniu tych kolejnych, przeszła przez portal, choć niezwykle tego nie lubiła, choć uważała, że dłuższe trasy pokonane za pomocą karoc i powozów były nadal zupełnie wartą rozpatrzenia opcją.



[ doczekałaś się! ]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz