niedziela, 4 września 2022

Od Victariona — Tam i drugi

Rozłożyli sobie koc na skraju polany. Victarion pomógł Hugonowi zatargać cztery kosze po brzegi wypełnione grzybami i oprzeć o omszały pień, zanim dołączyli do Szelmy i Ayrenn. Ayrenn siedziała na skraju, z wyprostowanymi plecami i dłońmi ułożonymi na udach; Szelma dla odmiany rozwaliła się na pół koca, objęła Hugona za szyję ramieniem, wyprostowane nogi zarzuciła Victarionowi na kolana. Wszystkie trzy kundle ułożyły się kilka kroków dalej, w cieniu wielkiego buka, jeleń zniknął.
Pszeniczna wódka poszła pierwsza. Ayrenn przyjęła butelkę z nieufnością, najpierw powąchała bez przekonania, pociągnęła łyk. Skrzywiła się.
— Kompot z gruszek to to nie jest — uznała, podając butelkę z powrotem Hugonowi.
Victarion i Szelma parsknęli równocześnie, Hugo uśmiechnął się wesoło.
— Powinnaś spróbować mojego bimbru z muchomorów. Uczta dla podniebienia.
— Bez urazy, Hugo, ale nie brzmi zbyt zachęcająco.
— Jeszcze zmieni zdanie. — Szelma poklepała pocieszająco Hugona po ramieniu, odwróciła się w stronę Ayrenn. — Raz spróbujesz tego bimbru i nic już nie będzie takie samo.
— Zaczniesz rozmawiać z tym skurwysynem — Victarion niedbałym ruchem głowy wskazał jelenia — telepatycznie.
— Bambi nie jest…!
— Ma zły wpływ na Borowika — wtrącił Hugo niewinnie. Przekazał butelkę Szelmie.
— I ty przeciwko mnie?
Szelma parsknęła pod nosem.
— Tracisz punkty w kategorii bycia dobrym chłopcem.
— Gosiu — oburzyła się Ayrenn, gdy Hugo natychmiast westchnął z rezygnacją:
— Będziesz mi to teraz wypominać do końca życia, prawda?
Szeroki uśmiech Szelmy nie wróżył niczego dobrego. Odgarnęła kosmyk włosów za ucho, upiła długi łyk.
— Nie będę — wcisnęła Victarionowi butelkę do rąk — mój dobry chłopcze.
— Będzie — mruknął Victarion. Napił się, oddał butelkę Ayrenn; czuł na języku zaskakująco łagodny smak wódki, w gardle przyjemne palenie. — Jeśli chodzi o dopierdalanie, niespodziewanie ma świetną pamięć.
— Odezwał się — prychnęła. — Pierwszy sklerotyk w tym gronie.
Ayrenn nie piła więcej, oddała butelkę Hugonowi.
— Obawiam się, że go przebijam. — Hugo obejrzał butelkę smętnie, zakołysał nią w palcach. — Zapomnieć imienia zaraz po zapoznaniu? — Pokręcił głową, napił się wódki. — Z pamięci opada liść więdnący jak z lipy, tak samo go byle wiew potrąca, popycha.
— No już, już. Bez literackich tkliwości, masz urodziny. — Szelma sięgnęła po porzuconą z boku miodówkę i torebkę z ciastkami. — Proszę. Na osłodę życia.
Znów uniósł gąsiorek pod światło, obejrzał nieco mętny płyn o głęboko złotej barwie, niemal wpadającej w bursztyn. Promienie popołudniowego słońca odbijały się od szkła jak od lustra.
— Ładny kolor.
— Pewnie, że ładny. Doglądałam tej nalewki jak moich pchełek.
— Uwaga na psie kudły — dodał Victarion.
Szelma bezpardonowo kopnęła go w udo, Ayrenn uśmiechnęła się lekko.
— W ciastkach nie ma, mogę ręczyć.
— Co za oszczerstwa. Hugo, powiedz im, że nie ma sierści.
Hugo skinął głową, przybrał minę pełną uroczystej powagi. Z namaszczeniem odkorkował gąsiorek, jeszcze raz powąchał, „zapach też ładny” (po czym kolejno: „mhm, czuć Gnatołama”, „Rion!”, „na wszystkie krówki karmelówki, jak z dziećmi”, krótkie szczeknięcie spod buka, jakby kundel właśnie zrozumiał, że o nim mowa), w końcu napił się odrobinę.
— Ciekawy smak — uznał po chwili namysłu. — Nie jest słodka. Gosiu, co do niej dodałaś? Cytrynę i co jeszcze?
— Cynamon. — Szelma przyjęła gąsiorek, spróbowała nalewki, podała Victarionowi. Jej niewinny uśmiech był w chuj podejrzany. — Przynajmniej tak mi się wydaje. Co, Rion, nie chcesz spróbować?
Victarion przyjrzał się butelce sceptycznie, powąchał zawartość. Słodko-korzenny zapach wydawał się zupełnie zwyczajny, jak przy każdej miodówce, którą dotychczas pił. „Przynajmniej tak mi się wydaje”.
— Mam nadzieję, że nie pomyliłaś cynamonu z kąsakiem.
— Przepraszam bardzo, czy szanowny pan właśnie był łaskaw poddać w wątpliwość moje kompetencje zielarskie?
— Kąsak z zapachu przypomina bardziej anyż — zauważył Hugo z filozoficznym spokojem. — Z cynamonem prędzej można pomylić gąskę sosnową.
— Grzybów tutaj na pewno nie dałam. Musiałabym być pijana.
Victarion roześmiał się cicho.
— O to nietrudno.
— Jesteś okropny.
— Zachowujecie się jak stare małżeństwo. — Ayrenn posłała im pobłażliwy uśmiech.
Szelma prychnęła śmiechem, Victarion czym prędzej przytknął butelkę do ust.
Rzeczywiście — ciekawy smak. I za chuja nie był to cynamon.

***

Coś w tym drzewie nie pasowało.
Mógł przysiąc, że odwrócił wzrok tylko na moment; gdy popatrzył znowu, wydawało się jakby wyższe i cieńsze, wyciągnięte w górę. Mrugnął — i już było niskie, krępe, o grubym, poskręcanym pniu drzewa oliwnego. Przetarł powieki. Gdy znów otworzył oczy, liście zmieniły się w igły. Co do kurwy.
Czy wy to widzicie, powiedział. Co. No to drzewo. Które drzewo. To za Hugonem.
Obrócili się równocześnie, ręka Hugona wystrzeliła jak z procy, chwyciła iglasty drzewo-krzak za pień, wyrwała z rozmachem aż rozrzuciła leśne runo, otrzepała z ziemi.
To drzewo? To drzewo, przytaknął. To widzę, i co z nim? Przecież to jest grzyb. Sam jesteś grzyb, od kiedy grzyby mają gałęzie i liście. Jestem mykologiem, potrafię odróżnić drzewo od grzyba, Gosiu. Ayrenn, myślisz, że to grzyb czy drzewo? Nie wiem, niebo się kręci.
Szelest liści, lekki podmuch wiatru, po chwili — ostry zapach sierści. Jeleń lewitował nad nimi, pochylił na chwilę łeb, westchnął rozdzierająco. Na oczniakach miał kokardy.
— I to ma być gatunek rozumny? Patrzcie tylko. Upadek.
O kurwa, gadający jeleń. Co? No jeleń, nie słyszysz? Słuchaj, Rion, ty już lepiej nie pij tego więcej. Ktoś wysunął mu butelkę z rąk, powiesił na gałęzi drzewo-krzako-grzyba, rozhuśtał. Białe iskry odbijające się od gładkiej powierzchni brzmiały jak dzwoneczki.
— Ty tak ogólnie lepiej niczego nie pij — poradził mu jeleń. — I bez tego pieprzysz głupoty.
Ayrenn, twój jeleń mnie obraża. Bambi coś mówi? Nie słyszysz?, a podobno to ty umiesz gadać ze zwierzętami. Ale on nic nie mówi.
— Nie wciągaj w to mateczki.
O kurwa, mateczki. Jakiej mateczki? Ten chuj nazywa Ayrenn mateczką, sam go zapytaj, Hugo. Wesoły śmiech Szelmy zdawał się iskrzyć w powietrzu, mieć kształt i kolor, kokardy na porożu zmienił się w motyle.
— Chuj — powtórzył jeleń wzgardliwie. — Twoja niesubtelność językowa zaskakuje mnie za każdym razem.
Na sto koszy borowików, o boże, o kurwa, on naprawdę gada. Ja pierdolę, wreszcie ktoś też to słyszy. Słuchajcie, chyba już obaj macie dość, Ayrenn, nie śpij mi tu.
— Zaiste pozwolę sobie rację przyznać zbożnej białogłowie, czcigodnej Małgorzacie — padło gdzieś od buka. — Mospanowie wybaczyć raczą, jednakże ta z gorzałką konfidencja cosik im nie służy.
Co ten kundel pierdoli. Gnatołamie, nie bądź taki surowy, mam urodziny, raz w roku można trochę przeholować z gorzałką.
— Uniżone życzenia pomyślności wszelakiej waszmości składam.
— Żeby tylko raz w roku — prychnął jeleń.
— Cóż to za supozycje nieprzystojne?
— Nie supozycje, tylko wnioski prawidłowo wyciągnięte z obserwacji.
Czego tak nasłuchujecie? Niczego, Gosiu. Muszę się napić. Wiesz, Victarionie, ja chyba też.
Spojrzenie jelenia było pełne niewysłowionej pogardy.
— Upadek.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz