wtorek, 6 września 2022

Od Serafina cd. Rashida

Kismet. Fatum. Innymi słowy: Dziwka Fortuna.
Wybijany na podłokietniku rytm ustał, szpony zastygły w bezruchu. Cały pokój zdawał się nagle zawieszony i dziwnie nieruchomy, jakby oczekujący. Magister, dotąd leniwie rozlany pod biurkiem, przyglądał się intruzowi nader uważnie, z pewną dozą ostrożnego sceptycyzmu. “On wysadził Wieżę?”, pytało nieruchome, żółte oko. “Niemożliwe.”
Serafin po raz pierwszy od bardzo długiego czasu stanął przed nieprzyjemnym dylematem. Czy powinien ― podążając za prawami swojego kraju ― rozmazać delikwenta na ścianie? Nakarmić nim Magistra? Może pochwycić w zgrabną iluzję i umęczyć jego umysł w tak perfidny sposób, że sam sobie odbierze życie? Co byłoby odpowiednią karą za zniszczenie budowli o takiej historii i takim znaczeniu? Co byłoby odpowiednią karą za odebranie mu przyjaciela?
Z drugiej jednak strony: ewentualne zabicie terrorysty pozostawiało wiele spraw, których w pojedynkę może nie rozwiązać. Szukali z Isidoro źródła eksplozji, mieli parę marnych poszlak, ale nic poza tym. Och, no nie licząc faktu, że astrolog zapewne wiedział co i jak, ale nie mógł mu powiedzieć, bo…
Serafin prychnął nagle, podniósł się z fotela, przeszedł się przez pokój raz, potem drugi. Nawet nie zauważył, kiedy astrolog znalazł się w jego kwaterze. Wydawał mu się zaniepokojony, może przejęty, może… zresztą, jakie to miało znaczenie. Znowu prychnął, zmienił kierunek.
― Który bęcwał odważył się grzebać w Dolinie Królów? ― warknął w stronę intruza. Mag? Nie? Zmarszczył brwi. Nie czuł od niego żadnej mocy. ― Który grobowiec? Który zestaw run? ― Pytania mnożyły mu się w głowie jak skarabeusze. ― Ty. ― Wycelował szponem w astrologa, nie dając nawet obcemu dojść do słowa. ― Wiedziałeś, że tu przylezie. ― Z tego wszystkiego nawet zapomniał o użyciu iferyjskiego.
Isidoro pokręcił głową, postąpił krok do przodu. Złoty kolczyk mignął gdzieś między ciemnoszarymi pasmami.
― Nie znam każdego szczegółu, Serafinie. Widzę jedynie zarys ścieżki, los nie odkrywa przede mną wszystkich swoich kart ― wyjaśnił łagodnie, unosząc dłonie.
― Mówiłeś, że dzisiaj mogę dostać niepomyślne wieści ― warknął.
― I dostałeś ― potaknął Isidoro. ― Ale to wszystko, co mogę ci powiedzieć.
― Więc zajrzyj w karty.
― Zaglądałem.
― Czyli jest coś więcej.
― Nie ma niczego więcej.
Serafin zacisnął dłoń w pięść, zaraz ją rozluźnił. Miał ochotę coś wysadzić albo spalić. Najlepiej tę dwójkę, cały budynek i tę cholerną wiochę tuż obok.
― Lwa znalazła grupa magów wysłanych z Wieży Arcymaga ― odezwał się niespodziewanie obcy. Mówił pewnie, jak ktoś, kto nawykł do składania raportów bez względu na humor zwierzchnika, ale jednocześnie całą swoją postawą wyrażał głęboką pokorę. Nie patrzył na niego, wzrok utkwił w ciemnym drewnie podłogi, ręce nadal trzymał za plecami. ― Nie wiem, w którym grobowcu. Czwarty zestaw run.
Serafin spojrzał na niego pobłażliwie i z lekceważeniem.
― Trzeci ― poprawił go w ciemno.
Obcy uniósł głowę. Oczy o nietypowej, złotej barwie zalśniły w świetle ogników.
― Czwarty.
Widział już kiedyś te oczy. Pamiętał ich barwę i uparty wyraz. Gdzie?... U kogo?...
― Półksiężyc i sistrum w trzecim zestawie są określeniem instrumentu kapłanek. W czwartym to symbol władzy.
― I mam uwierzyć, że ty, wypłoszu, wyłowiłeś tę różnicę zupełnie sam?
Spojrzenie znów opadło ku ziemi. Po chwili buntu nie było nawet śladu.
― Tak, as-saahirze.
Wspomnienie mignęło mu przed oczami, ulotne jak pustynny miraż. Echo dawnych dni rozdzwoniło się w pamięci, wydobywając na sam wierzch znajomy głos; nie surowy, nie łagodny, o trudnej do określenia barwie.

― Możesz być księciem, chłopcze, ale to nie zwalnia cię z obowiązku uczęszczania na zajęcia.
Serafin ostentacyjnie przewrócił oczami. Powiew pustynnego wiatru ugiął się pod jego wolą, zmienił bieg.
― Są żenująco proste. Nie będę marnował czasu ― odparł leniwie i z właściwym sobie lekceważeniem.
Mevlana zamieszczał herbatę fikuśnie wygiętą łyżeczką, stuknął nią cicho o porcelanowy spodek. Jego spokój wydawał się być niezmącony; wiatr nagle zmienił kierunek, uderzył księcia w twarz.
― Czy skończyłeś już czytać wszystkie tomy rozprawy “Powietrze” Oriona? ― pytanie padło, ale nim chociażby pomyślał o odpowiedzi, sayyid dodał: ― Jeśli nie, chłopcze, teraz marnujesz mój czas.

Serafin obejrzał się na obcego, skrzyżował ręce na piersi. Złote oczy z miodowym odcieniem, tak łudząco podobne… ale nie, tamte były inne; spoglądały inaczej, z nutką kpiny i niesłusznego poczucia wyższości.
― Kto jest teraz w posiadaniu artefaktu? ― spytał.
Obcy spiął barki, niepewnie przeniósł ciężar ciała z nogi na nogę.
― Nazywają go Fadi ― wydusił w końcu i zaraz zamilkł. Serafin wspaniałomyślnie odczekał dłuższą chwilę, zanim warknął:
― Nie mam całego dnia.
― Fadi jest zbawcą, który ma misję oczyszczenia świata z magii, ze złych sił, które doprowadzą ludzkość do zguby ― wyrecytował gładko i bez zająknięcia, bez zawahania, jak wyuczoną formułkę, którą egzekwowano od niego o sto razy za dużo.
Serafin uniósł brwi, spojrzał w stronę Isidoro. Ten pokręcił głową powoli, jasno dając księciu do zrozumienia, że to o czym myśli, to bardzo zły pomysł. Magister, dla odmiany, w ogóle przestał wykazywać zainteresowanie kimkolwiek i czymkolwiek. Obcy zmieszał się jeszcze bardziej; gdyby mógł, stuliłby po sobie uszy.
Słyszał już kiedyś o jakimś Fadim? Spróbował przypomnieć sobie raporty z Wież, te nieliczne listy, które przesyłał mu Akshan. Dziwnych sekt było wiele, ale nie kojarzył by którakolwiek została uznana za prawdziwie niebezpieczną. Zazwyczaj były traktowane z przymrużeniem oka, z łagodnym lekceważeniem. Magowie wciąż mieli silną pozycję, mogli swobodnie kontynuować pracę i badania, nawet jeśli uzurpatorzy gnieżdżący się w Al-Iskahacie mówili inaczej.
Zabębnił szponami o ramię, jeszcze raz wymienił spojrzenia z astrologiem.
― Nie udałeś się temu… Fadiemu ― mruknął. ― Skoro jesteś tutaj i zdradzasz mi jego tajemnice. ― Przechylił głowę w bok, przyjrzał się obcemu z nową uwagą, jakby odkrył jakąś nietuzinkową funkcjonalność w dotąd bezużytecznym przedmiocie. ― Masz w ogóle jakieś imię?
Mężczyzna skłonił głowę z szacunkiem.
― Rashid ― odparł. Po chwili krótkiego wahania dodał zaraz tonem pełnym skruchy: ― Tak mi się wydaje.
Serafin uniósł brwi. Tak mu się wydaje.
― Zaczynam rozumieć, dlaczego ty jesteś tu, a Fadi tam. ― Uśmiechnął się pobłażliwie. ― Chyba-Rashidzie.
Obcy skulił się pod jego spojrzeniem, przywodząc na myśl kulkę czystego nieszczęścia.
― Wygląda na to, że znowu muszę się pojawić w Sallandirze ― mruknął Serafin, uciskając palcami nasadę nosa. Znowu zaczynała go boleć głowa. ― A już myślałem, że po sprawie z Wieżami będzie spokój.
Isidoro uśmiechnął się łagodnie, przepraszająco.
― Kismet ― powiedział cicho.
― Dziwka Fortuna ― sprostował burknięciem. ― Ty ― zwrócił się do Rashida ― wrócisz tam ze mną i pokażesz mi gdzie jest ten cały Vadi.
Mężczyzna skłonił się sztywno i głęboko, przyjął jego wolę w milczeniu. Słowem nie wspomniał o źle wypowiedzianym imieniu.
― Ty ― tym razem spojrzał w stronę astrologa ― idź i się pakuj.
Isidoro splótł ze sobą dłonie, ale nie ruszył się nawet o cal.
― W tej podróży nie będę ci towarzyszył ― powiedział spokojnie. ― Los ma dla mnie inne zadanie.
Serafin zmarszczył brwi, spojrzał na Rashida.
― Dziwka Fortuna ― powtórzył zrzędliwie i machnął na odlew ręką. Z szafki posłusznie wyłonił się drobny artefakt o kanciastym kształcie, leniwie przeleciał przez kwaterę, wylądował w jego dłoni. Powierzchnia portalu, migocząca jak płynne złoto, zarysowała się mgliście na jednej ze ścian.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz