poniedziałek, 5 września 2022

Od Nikity — Nie chodź po zwiędłym zmroku (I)

Ćmiło się od chmur, srebrzystych, rozcieńczonym słońcem, z tęczą na krańcach; młodziło się tak od dłuższego czasu, od samego rana w powietrzu tchnęło od wilgoci, ale kiedy w końcu spadło, to spadło z niespodziewaną siłą. Deszcz zabębnił na kapeluszu, popstrzył rzadką cętką żółtawą kopertę i chociaż w momencie, kiedy ulewa runęła z pełnym impetem od drzwi dzieliły go ze dwa schodki, we wnętrzu stanął i tak ze zmoczonymi plecami. 
Ściągnął kapelusz, mocnym ruchem strzepnął krople, w międzyczasie nie mogąc powstrzymać się, żeby nie zaćwierkać do wiecznie znużonego odźwiernego; o pogodzie, o wilgoci, że to tak zawsze zaczyna lać w nieodpowiedni czas. Mężczyzna odpowiadał mu zdawkowo, mruknięciami, nie unosząc na niego wzroku ani razu, a cierpliwie znosząc rozgadaną obecność wyłącznie przez moment.
— Poczta studencka zamyka się za kwadrans.
Upomniał go, wchodząc mu w środek zdania, tak że monolog urwał się na zaskoczonym westchnięciu, gdzieś w środku niedokończonego opowiadania. Nikita naraz włożył kapelusz i w pośpiechu opuścił przedsionek, udał się w górę schodów.
Chociaż gmach, w którym ulokowano część administracyjną, w większości czasu wypełniał ruch, równie rzutki i zgiełkliwy, co studenckie życie samo w sobie, to w ten dzień na piętrach dudniła cisza. Dziwna, tak nienaturalna przez myśl, że zaledwie parę dni temu studenci w mrowiu zbierali się na korytarzach, tłoczyli przy gabinetach, dopełniali ostatnie kwestie na zakończenie semestru; wówczas nawet przed pocztą, gdzie zawsze się ktoś kręcił, zawsze ktoś coś załatwiał, zawsze ktoś kazał mu czekać, Nikita nie zastał nikogo. Nawet sam środek pomieszczenia zrażał podobną samotnią; normalnie pełne metraże stały opustoszałe, na biurkach panował porządek, większość pracowników widocznie oddelegowano. Zaledwie w centrum, tuż za stanowiskiem, na które zrzucono makulaturę oraz możliwie robotę z całego działu, uchował się ostatni nieszczęśnik. 
Student starszego rocznika zasiadał na przydzielonym mu stołku, ale w pozie, która wyraźnie wskazywała na to, że zdążył porzucić obowiązki na ten dzień i wyłącznie odliczał do pełnych godzin; z neseserem na kolanach, dudnił nerwowo lakierkiem w drewniane posadzki, z miną durną, rozmarzoną. Na ruch drzwi zareagował drażliwie, twarz krzywiąc w oburzeniu, która w chwile, w ten sam moment, w którym żak rozpoznał petenta, straciła niemiłą iskrę, lecz spięła się w innym poruszeniu, pobrała w siebie niezdrową bladość.
— Zamknięte.
Zdołał oświadczyć twardo, niemal z urzędniczym zacięciem, ale wzrokiem uciekł w bok, z dala od skierowanych ku niemu uśmiechów; omal nie zawezwał na głos bogów, gdy mężczyzna nie posłuchał, a wyłącznie domknął za sobą drzwi.
— Pięć. Nie, osiem minut przed ustawową godziną zamknięcia. — Nikita podszedł do biurka. Zmordowane drewno zaskrzeczało pod naporem, kiedy oparł się na nim łokciami. — Zdążyłem.
Oświadczył wesoło i umieścił kopertę na blacie, dwoma palcami przesunął w stronę studenta. Ten, chociaż zawzięcie unikał uniesienia wzroku na mężczyznę, to i tak ciekawość powiodła go w stronę listu; znaki staranie składały się na mienie adresata, nawet chwili nie potrzebował na rozpoznanie nazwiska. 
— Nikita — imię wybrzmiało słabo, zaszemrało gdzieś z ledwo otwartych ust. Chciał odsunąć od siebie list, ale dłoń Nikity opadła na kopertę, nie pozwoliła nią nawet drgnąć.
— To ostatni raz.
— Ostatni raz — powtórzył za nim, słowa ześlizgnęły się z ust studenta z większą złośliwością, niż miał zamiarze; szczęka zacisnęła mu się momentalnie, ale zaraz znów zebrał się na następne zdanie, prawie co z przekonaniem, że i tak za późno. — Za każdym razem mówisz to samo.
— Każdym? — roześmiał się, niemal ze szczerą nutą. — Na pewno nie za każdym. Ale na obronę, to ostatnio naprawdę myślałem, że będzie to ostatni raz.
— Przedostatnio również?
Uśmiech złamał się w mało zadowolonym cmoknięciu. Nikita uniósł się znad biurka i oparł się o blat biodrem.
— Również — mruknął. — Po prostu żadna robota mi nie siada. Kurier? Woźnica? Praca w porcie? Albo popierdolone warunki, albo ruchali na kasę. Albo kurwa to i to. 
— Z-zgłosiliśmy ten incydent. Uczelnia skreśliła właściciela dorożek z listy pracodawców. — dodał student nieśmiało, ale zaraz uciszyło go ciężkie westchnięcie. 
— Olivier — kontynuował Nikita. — To nie tak, że nie chce, nie szukam, ale kurwa. I wiesz dobrze, że nie mogę wrócić teraz do domu. Muszę tu zostać przez chociaż kilka miesięcy, poudawać, że nadal chodzę na uczelnie. A do tego potrzeba mi pieniędzy.
— I dlatego piszesz do matki co dwa tygodnie, prosząc o kieszonkowe?
— Co trzy — poprawił go szybko. — I nie zawsze. Niekiedy ponarzekam, że praktikum ciężkie albo że terenówki daleko, albo z grzeczności dopytam o Casaresa, czasem o Istvana. 
I coś chciał dodać, coś szukał do wymienienia, ale zaraz zrezygnował, uogólnił i zamknął temat zaokrąglonym ruchem dłoni w powietrzu. 
— Ale są i takie listy, w których muszę pisać o pieniądzach. — Znowu oparł łokcie o biurko, rękę położył na kopercie. — Olivier. Proszę cię. 
Mężczyzna uniósł wzrok na Nikitę i zaraz zerknął na list. Przez chwilę się nad czymś zastanawiał, oddech trzymał mu pierś na wdechu.
— Ostatni raz. — oświadczył w końcu i ściągnął z kolan neseser, przysunął się do biurka.
— Ostatni raz. — zadeklarował za nim, wesołość wyraźnie wybrzmiała w zapewnieniu.
— Mówię poważnie. Wiesz, że zaczynam staż w Brecce.
— W następnym miesiącu. Wiem, pamiętam.
— Właśnie. — westchnął Olivier. Przez chwilę odbierał list; zanotował w aktach, wypisał potwierdzenie, przyłożył możliwie wszystkie pieczątki, które znalazł w swoim zasięgu i przekazał Nikicie kartonik. — Nikt ci nie poświadczy za przesyłkę, kiedy nie ma cię na liście studentów. 
— A publiczni posłańcy się cenią.
— Owszem. — zgodził się. 
— I znowu kurwa wszystko sprowadza się do tego samego.
Stwierdził cierpko Nikita, bawiąc się w dłoni kartką. Olivier nie skomentował, wyłącznie starał się utrzymać wzrok na mężczyźnie, nerwowo przekładając kciuk na kciuk; Nikita zauważył, że raz, czy dwa uwaga studenta przeskoczyła z niego na zegar na ścianie. 
— Żadna nowa oferta nie przewinęła ci się przez ręce? — spróbowała zagaić; miał wychodzić, zostawić w końcu w spokoju przyjaciela, ale nagle zebrał się na powstrzymanie rozmowy. 
—  Wszystko co mogę, przeglądam dla ciebie, zanim zaniosę do dziekanatu.
Olivier skrzywił się, nerwowo poprawił się na stołku, ale naraz wstrzymał się w ruchu. Zerknął w bok, na coś za stosem akt. Przekrzywił się, zebrał świstek papieru i przez chwilę czytał wypisaną treść; zmarszczka na czole pogłębiała mu się z każdą następną sekundą poświęconą na analizowanie wiadomości.
— Chociaż — zaczął nieco niepewnie, nieco bez przekonania, kiedy przekazał papier mężczyźnie. — Dostaliśmy to dziś. Po raz pierwszy ten człowiek szuka u nas studenta do pracy. Tylko no.
Nikita odebrał go od chłopaka, zerknął na treść; sam początek sprawił, że zmarszczka wcięła mu się głęboko w czoło.
— No właśnie. Wiedziałem, że to się nie nada. — Olivier nachylił się nad blatem, chciał zabrać kartę od mężczyzny, ale ten nagle odsunął się od biurka. 
— Nada się. Zgłoszę się do tego. 
— Nikita nie mówisz poważnie.

____
Miłego niczego.
W tytule Baczyński.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz