sobota, 10 września 2022

Od Michelle cd. Hotaru

Lilo starannie zamknęła za sobą gabinet; po drugiej stronie drzwi coś smętnie zachrobotało, dopomniało się o uwagę.
— Stitch nie wychodzi z pokoju? — zapytała Hotaru.
— Och, wychodzi — zachichotała biolożka — panoszy się po całym wydziale, jeszcze trochę i będzie oficjalną maskotką. Studenci nas potem zaleją.
— A mówiłaś, że siedzi raczej u ciebie — przypomniała sobie Michelle.
— Przez większość dnia, owszem, tam ma swoje legowisko i co tam mu do szczęścia potrzebne. Mnie. Ale nie wytrzymałby całego dnia w czterech ścianach — machnęła ręką — tylko wolę, żeby nie chodził bez opieki. 
— Łatwo się tu zgubić — zauważyła Hotaru, gdy minęły kolejny najeżony drzwiami korytarz.
Nani pokiwała z rozbawieniem głową, jakby właśnie przypominała sobie własne pierwsze kroki w rozległym gmachu uniwersytetu, zerknęła z ciekawością na tancerkę i wachlarz.
— Właśnie. No i dreptałby krok w krok za nami, a to może nie być najlepszy pomysł, żeby już się spotykał z Magistrem. Niech nasz pacjent się poczuje pewniej w swoim lokum.
Weterynarz i tancerka zgodnie pokiwały głowami.
— Tak właściwie, co to za gatunek?
— Nie mam pojęcia — wyznała Lilo bez chwili wahania.
Michelle prawie wpadła na idącą przed nią Nani.
— Co?
— Znalazłam go na plaży podczas, kiedy byłam na wyprawie — wyjaśniła biolożka. — Zgaduję, że uciekł przemytnikom. Może jest z Fliss? Trochę domu w nim czuję, tamtejsza fauna kryje jeszcze wiele tajemnic.
W oczach kobiety zatańczyły wesołe, figlarne iskierki.
— Jest dobrym pływakiem?
— Jako tako. Kąpiele to ubaw po pachy, gwarantuję. Ale jest ze mną od niedawna, dopiero się poznajemy. Jestem pewna, że mamy jeszcze sobie wiele do powiedzenia — urwała na chwilę, pchnęła drzwi do szklarni. — Podobnie jak z panem krokodylem.
Gdy kobiety przestąpiły próg, Magister leżał spokojnie w sadzawce, ucieszony końcem wyboistej podróży. Grzybienie kołysały się łagodnie na niemal niezmąconej tafli, niewinna biel łagodnie opływała najeżoną łuskami zieleń.
— Jest większy, niż myślałam — mruknęła Nani.
Kobieta objęła uważnym spojrzeniem krokodyla. Siostry często ze sobą współpracowały, z pewnością to nie był pierwszy raz, gdy Nani miała do czynienia z potencjalnie groźnym zwierzęciem, niemniej widok potężnego drapieżnika budził respekt. Nawet jeśli teraz drzemał spokojnie, jedno oko miał otwarte, czujne, a rzędy ostrych zębów łyskały zza zamkniętej paszczy. Póki co nic sobie nie robił z kolejnej wizyty.
— Fakt, można mu załatwić większą sadzawkę. Szkoda, że nie mamy żadnej dostępnej z imitacją nurtu rzeki.
— Jest tu coś takiego?
— Pracujemy nad tym. Wydział Biologii ma kilka asów w rękawie.
Weterynarz uśmiechnęła się szeroko, raz jeszcze rozejrzała się dookoła. Miała wrażenie, że co chwilę dowiaduje się czegoś nowego, kolejne ściany są roztrzaskiwane, systematycznie przesuwając granicę możliwe-niemożliwe. A przecież były tu zaledwie chwilę. Co będzie za kilka dni? Co by było, gdyby tu studiowała?
Zakołysała się łagodnie na palcach, wzięła głęboki wdech, w płuca wpadł zapach lasu i deszczu odległych krain. Czy to możliwe, że wystarczy wejść pod kilka płyt szkła, żeby znaleźć się w zupełnie innym świecie?
— Czyń honory, siostra — Lilo klepnęła dłońmi o uda. — Wyczaruj gagatkowi, co mu dolega.
Michelle uświadomiła sobie, że wcześniej nie przyszło jej do głowy zapytać Nani, jak właściwie będzie wyglądać badanie. Zajmowała się przecież zaklinaniem magicznych przedmiotów, a ten był ukryty w ciele krokodyla. Może wyciągnie zaraz jakiś magiczny wykrywacz?
Kobieta tymczasem zzuła buty i skarpetki, weszła po kostki do sadzawki i wyciągnęła palce. Nic więcej. Po chwili wahania zbliżyła je do podbrzusza Magistra, aura w pomieszczeniu zapulsowała. Ze wszystkich osób przebywających w tym pomieszczeniu weterynarz była zapewne najmniej wyczulona na magię, ale nawet ona wiedziała, że coś się dzieje. Dotąd rozgadana Lilo zamilkła, przykucnęła obok pyska badanego stworzenia, dając przy tym jednak wystarczająco przestrzeni siostrze. Wydawała się być rozluźniona, ale jej ręka nie oddalała się zbytnio od pyska, miała cały czas na oku ogon. Obie siostry były jak jedno istnienie, idealnie zgrane, każda wiedziała, jakie jest jej zadanie. Michelle pomyślała, że bardzo chętnie by im pomogła, nawet gdyby miało to być coś drobnego, równocześnie jednak czuła, że w ten sposób zmąciłaby coś, co dawno temu zostało wypracowane.
Nic zatem nie mówiła, wpatrywała się tylko w długie palce Nani, które błądziły kilka milimetrów od skóry krokodyla. Nie była pewna, czy to tylko jej wyobraźnia, czy też blade opuszki błyszczą delikatną poświatą. Dotknęła wreszcie bezpośrednio łusek, przesunęła dłoń odrobinę w lewo, ciągle skupiona.
I zaraz odskoczyła, jakby oparzona. Magister zarzucił łbem, wydał z siebie cos pomiędzy parsknięciem a kaszlnięciem, Lilo zaczęła go uspokajać, tym samym jednak nie mogła zająć się siostrą.
— Wszystko w porządku? — tancerka znalazła się przy kobiecie, podtrzymała ją.
— Tego się nie spodziewałam — stwierdziła, zerknęła na krokodyla. — Co on najlepszego połknął, kamień filozoficzny?
— Czy takie najlepsze to nie wiem — mruknęła Michelle.
Nani szybko otrząsnęła się i wróciła do badania. Kolejne sekundy ciągnęły się długo, w miarę ich upływu krokodyl zdawał się coraz bardziej niespokojny. Może drażnił go dotyk obcej osoby, może dziwnej magii, która ingerowała w jego senne jestestwo, w końcu jednak machnął z irytacją ogonem, otworzył szeroko i drugie oko.
— Pacjent nam się niecierpliwi — stwierdziła niepewnie Nani. — Powinnam kończyć?
— A masz już coś?
— Potrzebuję chwili.
— Stańcie przy ogonie, dziewczyny — poprosiła biolożka.
Hotaru i Michelle ruszyły w wyznaczone miejsce. Nim krokodyl z werwą postanowił zrealizować swoje ostrzeżenie, badanie dobiegło jednak końca.
Zaklinaczka wstała, bose stopy stanęły z powrotem na suchym gruncie. Przezornie zabrała je poza zasięg krokodylich szczęk, istota patrzyła bowiem niezbyt przychylnie na kobietę, którą zmąciła przyjemną drzemkę.
— I jak? — weterynarz nawet nie próbowała ukryć zaciekawienia.
— Byłoby mi zdecydowanie łatwiej, gdyby był figurka krokodyla — przewróciła oczami. — U żywych istot badania wyglądają zupełnie inaczej.
— Zwłaszcza że u tego pana jest co czuć, nawet jeśli jest śpiochem na szóstkę — dodała Lilo.
— Tak, ma mocną aurę. To dobrze rokuje, jeśli chodzi o jego stan. Ale będę musiała pomyśleć o sprzęcie, który mogłabym wykorzystać do badań — ciągnęła Nani.
Michelle odruchowo zmarszczyła brwi.
— Będzie mu trzeba wkładać jakieś rurki do pyska?
— Dobiorę jak najbardziej nieinwazyjne narzędzia — obiecała kobieta. — W każdym razie, artefakt… cóż, wpływa bardzo mocno na odbiór. Podobnie jak to, że Magister jest żywym stworzeniem. Trochę jakby wiele źródeł zbiegało się i przeplatało w jednym miejscu, więc trudno skupić się na jednym.
— Czujesz magię? — dopytała Lilo. — Poza artefaktem?
— Nie mam pojęcia — przyznała Nani. — Nie spotkałam się dotąd z takim przypadkiem. Jeśli w stworzeniu jest jakaś moc, zwykle można ją łatwo wykryć, ale w tym przypadku artefakt zdaje się dominować. Porozmawiam z profesorem. Może przyda się coś, co da radę wyizolować poszczególne rodzaje magii w badaniach.
Michelle przechyliła głowę, chłonęła każdą informację. Wystarczyła chwila, by siostry Pelekai zaangażowały się bez reszty w sprawę Magistra, żywo dyskutowały nad przyczyną jego stanu i były zdecydowane mu pomóc.
Drzwi do szklarni uchyliły się.
— O wilku mowa — ucieszyła się Lilo — pewnie twój profesor Dickens, Nani. Mówiłam mu dzisiaj, że tu będziemy.
— Gdyby to był on, już byśmy go widziały — odparła.
Istotnie, ktoś z pewnością tu szedł, ale jego twarz nie znajdowała się na spodziewanym poziomie. Dopiero gdy Michelle spojrzała na ścieżkę, dostrzegła gościa, który postanowił złożyć wizytę w szklarni. Ten zaraz zresztą postanowił o sobie przypomnieć — miauknięcia przypominającego w swoim dźwięku "Stitch" nie dało się pomylić z niczym innym. Stworek, który rzekomo nie opuszczał sam gabinetu Lilo, przystanął teraz przed grupką, wyszczerzył garnitur zębów w bardzo dumnym uśmiechu. Z wyraźnym zainteresowaniem zaczął obserwować Magistra.
— Och, ty łobuzie — jęknęła biolożka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz