sobota, 3 września 2022

Od Jamesa, CD. Nalanisa

Wiedział, że po świecie chodzą idioci. Sam się przecież do nich niechlubnie zaliczał, nawet jeżeli nie zawsze miał ochotę się do tego przyznawać, to w gruncie rzeczy można założyć, że bywał mimo wszystko samoświadomy. Zdawał sobie sprawę z przewinień własnych i cudzych, chociaż tym drugim poświęcał zdecydowanie więcej uwagi, zakładając, że nad tymi jego i tak nie będzie miał wystarczającej ochoty pracować. Niejednokrotnie bez większych skrupułów potrafił odnaleźć się w towarzyskiej siatce wrażeń, cudzych ambicji i niewyjaśnionych, kąśliwych nieprzyjemności wątpliwych autorytet. Z drugiej strony niektóre emocjonalne fortuny, rzeczywiste wrażenia, miały już zawsze pozostać dla jego umysłu tylko niezbadaną, nieprzeniknioną papką.
Może dlatego zrozumiał, co prawda po dłuższej chwili, ale zawsze, że trafił swój na swego. Szanowny pan Artysta, jak ładnie kazał nazywać się malarz, nadal wydawał się mężczyźnie kimś zabawnym. Ciekawskim. Może o niekoniecznie typowym zmyśle estetycznym, ale gdzieś tam mogły leżeć pokłady nieoczekiwanego talentu, który tylko czekał na kogoś, kto byłby gotów się nad nimi pochylić i je wydobyć. Dużo bardziej prawdopodobny był fakt, że na samiutkim dole duszy portrecisty czekała wyłącznie ziejąca pustką, czarna dziura, której nie zapełniłyby nawet wszystkie połączone kosztowności kilku państw naraz, ale James lubił grać w karty z losem. 
No, może nie lubił, ale po przeżyciu już wystarczająco z Calą zdał sobie sprawę, że wobec niektórych sprawunków piekielnej fortuny może być tylko biernym narzędziem w rękach większego zgorszenia. Niezależnie od tego, czy ono akuratnie siedziało grzecznie między gwiazdami i spoglądało na śmiertelników na dole, czy oddychało tym samym powietrzem, co oni.
— Pięć tysięcy koron wydaje się całkiem rozsądną ceną, jeżeli jest to dzieło na miarę wielkiego artysty — odparł głosem nazbyt radosnym, zaiste ucieszonym, który średnio korespondował z jego postępującym marazmem, coraz widoczniej odznaczającym się na twarzy. 
Zapadła cisza. Jamesowi wydawało się, że nawet ptaki na chwilę zamarły, co by niepotrzebnie nie rozpraszać rozgrywającej się wśród źle ostrzyżonych, ogrodowych drzewek sztuki. Wielki pan portrecista wydawał się odrobinę zbity z tropu, ale rezolutność odzyskał jak profesjonalista w swoim fachu. Że mu bliżej było do kuglarza czy szachraja niż pędzlarza to już zupełnie inna kwestia. 
— Czy mógłbym wcześniej dowiedzieć się nieco więcej na temat pańskiej sztuki, panie autorze? Jeżeli są to tak wiekopomne obrazy, że wymagają aż takiego zwrotu kosztów, to może warto zainwestować w całą kolekcję? — zastanowił się na głos, nawet na moment nie trącąc nic ze swojej dotychczasowej persony.
— Uprawia też pan poezję, kto by się spodziewał, tyle talentu w jednej osobie, gorąco zazdroszczę. — Pokręcił z niedowierzaniem głową, w dłoni trzymając nadal wymiętolony rysunek, o którym ponownie zdołał sobie przypomnieć. 
Wyprostował zmiętą kartkę, którą położył obok siebie na ławce i przykrył fiolką z atramentem, byle ten nie zleciał zdmuchnięty wiatrem. Ze źle zakręconego naczynia mogło umknąć kilka kropel, które jak brzydkie, niereformowalne kleksy dokończyły rysunek. Nie zwrócił na to większej uwagi, zbytnio skupiony na teatralnym pokazie, jaki prezentował przed nim nowy kompan.
— Nie chciałbym w żaden sposób ograniczać pana artysty, także chętnie zobaczę, co najlepszego może pan z siebie wykrzesać. — Ułożył się nieco wygodniej na twardym siedzisku ledwo utrzymującej się na nogach ławki, zdecydowanie musi upomnieć Cervana, że ogród wymaga renowacji. I w sumie cała gildia, przydałoby jej się odrobinę odświeżenia, patrząc po tym, jak często niezidentyfikowane trunki ze sali wspólnej lądują na ścianach. 
Zignorował syknięcia, westchnięcia i zbyt wylewne stękania, najwyraźniej również i poety, który marudnie poprosił, żeby się nie wiercił, bo rozprasza go w sztuce tworzenia. Albo coś takiego. Jak na bliskość ciał obu mężczyzn, James był zdecydowanie mniej zainteresowany tym, co jego rozmówca ma do powiedzenia, a bardziej tym, jak się prezentuje. Dosyć wysoki, szczupły, wyglądał zaskakująco młodo, ale może była to kwestia na swój sposób chłopięcej urody, dodatkowo dopełnianej przez jasne włosy. 
— Jest pan nowym nabytkiem w gildii? Jakie stanowisko będzie pan piastował? — dopytał z ciekawością. Najwyraźniej ręką ciężkich stosu formularzy nie zdążyła jeszcze go dosięgnąć, bo zdecydowanie zapamiętałby informacje o tak wyróżniającym się świężym członku.
Chociaż z drugiej strony taka Małgorzata przylazła do gildii z trzema wielkimi psami, Leonard miał futro, a jeszcze do niedawna tutejszy przybytek miał okazję gościć księżniczkę. No i księcia nadal gościł, ale o tym uporczywie James starał się nie myśleć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz