poniedziałek, 12 września 2022

Od Małgorzaty cd. Victariona

Sięgnęła po miseczkę wypełnioną śliwkowymi powidłami, ustawiła ją sobie tuż obok talerza; kiedy Victarion podsunął jej koszyk z pieczywem, zgarnęła z niego świeżą bułkę, podziękowała skinieniem głowy.
― Dalej chcesz iść nad to morze? ― spytał, nakładając na swój talerz pokaźny kawałek szynki.
― Żebyś wiedział. ― Sięgnęła po dzban wypełniony wodą, uzupełniła oba kubki. ― A ty idziesz razem ze mną.
― Mhm.
― I bierzemy tę twoją przepastną sakwę na muszelki.
Parsknął wesoło, dołożył sobie sałatki.
― Chyba śnisz, koleżanko.
Zastygła z nożem tuż nad powidłami.
― Bo nie oddam koszuli ― zagroziła śmiertelnie poważnym tonem.
― To pójdę bez.
― I będziesz gorszył niewiasty po drodze?
Odłożył sztućce, oparł się łokciami o blat stołu, nachylił w jej stronę z miną wziętego naukowca.
― Ciebie w ogóle da się zgorszyć, bezwstydnico?
Małgorzata odłożyła z namaszczeniem połówkę bułki, oparła brodę na dłoni, uśmiechnęła się szelmowsko. Lubiła, kiedy miał dobry humor.
― Powinieneś znać odpowiedź na to pytanie. ― Trąciła go stopą w łydkę. ― Mam dla ciebie propozycję ― dodała po chwili.
― Słucham.
― Oddam ci koszulę, jeśli mi pomożesz z guzikami.
Przechylił nieznacznie głowę, uśmiechnął się w sposób nie pozostawiający wiele miejsca na domysły.
― Skoro tak ładnie prosisz ― mruknął.
― Świetnie. ― Mrugnęła do niego. ― A teraz podaj mi gruszki.
***
Wybrzeże powitało ich chłodnym wiatrem i łagodnym szumem fal obmywających piaszczysty brzeg. Psy, uprzednio zwolnione krótką komendą, puściły się biegiem przed siebie, rozdzieliły, każdy basior podążył interesującą go ścieżką zapachu. Gnatołam wpakował się po łokcie do wody i obserwował fale, od czasu do czasu próbując którąś ugryźć; Wisielec zainteresował się wyrzuconą na brzeg gałęzią i zawzięcie kopał dołki dookoła. Księżycogryz rozgonił stado biesiadujących w mule mew, zainteresował się rozdziobanymi resztkami bezkręgowców wyrzuconych przez morze.
Małgorzata ściągnęła buty, podwinęła nogawki. Nie pamiętała dokładnie, kiedy ostatnio zdarzyło jej się być nad morzem w celach rekreacyjnych. Zawsze miała coś na głowie, zawsze było coś do zrobienia, coś, czemu trzeba było poświęcić uwagę. Odrzuciła buty nieco głębiej w plażę, by nie zabrała ich woda, odetchnęła morską bryzą. Może powinna spróbować sobie przypomnieć? Na pewno była na wybrzeżu z rodzicami, dawno temu, kiedy jakiś medyk zalecił kurację morską wodą jej bratu. Prawie parsknęła na wspomnienie ojca po raz pierwszy próbującego swoich sił w obieraniu krewetek.
― Jadłeś kiedyś kraba? ― zagadnęła wesoło idącego tuż obok Victariona.
― Pewnie, Szelma, całe wiadro. I to na raz.
Spojrzała na niego z ukosa, idealnie udając obrażoną.
― Ale śmieszne ― skwitowała. ― Ja się pytałam na poważnie.
― A ja ci całkiem poważnie odpowiedziałem.
― Mhm. Widzę, że się nie dogadamy. ― Ostentacyjnie odwróciła głowę, znów zapatrzyła się na leniwie rozkołysane morze, na wznoszące się i opadające fale. Co było potem? Wycieczka podczas wakacji, gdzieś pod koniec studiów?... Bezwiednie zacisnęła wargi, przyjemnie chłodne powietrze stało się nagle kompletnie lodowate, przeszywające. Czy to był ten rok w którym zgodziła się poślubić jednego z braci Chernov, czy może jednak wcześniejsza wycieczka, jeszcze w towarzystwie Tezeusza? Daty zatarły się w jej pamięci, wydarzenia z przeszłości straciły na ostrości, wspomnienia zlały się ze sobą tworząc bezkształtną masę z której trudno cokolwiek wywnioskować.

Siedziała na pomoście, w milczeniu obserwując chowające się słońce. Pomarańczowy blask rozlewał się na powierzchni wody, igrał w falach, wyzłacał spienione szczyty. Na horyzoncie, gdzieś w oddali, majaczyła samotna figurka statku ― nie była w stanie stwierdzić jaki to rodzaj. Co przewoził? Może to był jeden z tych słynnych statków, które nie raz, nie dwa, mierzyły się z piratami? Aż nachyliła się do przodu, przesłoniła oczy dłonią. Oddałaby skrzynkę precli za dobrą historię z piratami.
― Aż tak zaabsorbował cię widok zachodzącego słońca? ― Usłyszała za plecami rozbawiony głos Igora. Po chwili skrzypnęły deski pomostu, drewno zastukało głucho pod jego stopami.
― Słońce zostaw rozmarzonym pierwszoroczniaczkom ― parsknęła ― mnie interesuje tamten statek.
― Który?
Odwróciła głowę akurat w momencie, kiedy przysiadł się tuż obok niej. Podwinął rękawy koszuli, odetchnął głębiej. Wyglądał na odprężonego, z rysów twarzy zniknęło to charakterystyczne napięcie, które towarzyszyło mu przez ostatnich parę miesięcy. Koniec studiów dał mu w kość, wiedziała o tym. Mógł mówić, że nie, ale wiedziała.
― Tam, daleko. Nie wiem, czy zauważysz. ― Wskazała mu kierunek dłonią.
Igor parsknął.
― Bez przesady, od siedzenia w książkach wcale mi się wzrok nie pogorszył, zaręczam.
― Aha. I co, widzisz go? ― Znowu odwróciła twarz w jego stronę. Naprawdę starała się nie uśmiechać.
Igor zmrużył oczy, osłonił je dłonią. Milczał dłuższą chwilę, widziała, jak stara się odszukać malutką, ciemną figurkę na tle gasnącego słońca. Zastanawiała się, czy otwarcie przyzna się do porażki. Zawsze miał z tym problem.
― Widzę ― skłamał. Patrzył kompletnie w inną stronę. ― Całkiem elegancki.
Pokręciła głową, owinęła się ciaśniej szalem. Zaczynało się robić coraz zimniej.
― Jesteś tego pewien? ― spytała po chwili milczenia. Nigdy nie potrafiła siedzieć cicho, wydawało jej się, że dobra para powinna ze sobą ciągle rozmawiać. ― Zawsze… jest jeszcze czas, żeby się wycofać ― zasugerowała delikatnie. Może sama tego chciała? Żeby do ślubu nigdy nie doszło? Po dziś dzień nie miała pojęcia co nią wtedy kierowało.
Igor na nią nie patrzył. Spoglądał dalej w morze, spokojnie badał krzywiznę fal, słuchał ich monotonnego szumu. Nawet nie zauważyła, kiedy zamknął jej dłoń w swojej.
― Obiecaj, że mi się nie znudzisz ― szepnął tylko cicho, ledwo słyszalnie.
Odwróciła wzrok, spojrzała przed siebie, na dogasającą tarczę słońca. Słowa utknęły, zlepiły się w bezkształtną gulę blokującą gardło. Jak miała mu to obiecać?...

Do rzeczywistości przywrócił ją dotyk. Lekkie muśnięcie na dłoni, po chwili pewniejszy uchwyt, przez który się cała spięła i natychmiast cofnęła o krok, gotowa sięgnąć po broń, zaatakować.
― Gosiu?... ― Głos Victariona nabrał jakiejś nowej barwy, zabrzmiał łagodniej. Martwił się? Niepokoił? Coś w niej zmiękło od samego patrzenia w jego stronę.
― Minęło ― oznajmiła cicho, wymijająco; nie musiał wiedzieć więcej niż to absolutnie konieczne. Nie chciała, żeby wziął ją za głupią albo naiwną, a przecież wszystko, co tyczyło się tamtych lat było przykładem naiwności i niezdrowego optymizmu. Może gdyby choć raz dała sobie wytłumaczyć, gdyby chociaż raz poszła za radami Tezeusza… przecież wtedy jeszcze chciał dla niej jak najlepiej.
Znowu zacisnęła wargi, bezwiednie ścisnęła dłoń Victariona. Nie zadawał więcej pytań, skinął tylko głową w milczeniu. Miała mu za złe, że nie spytał. Była mu wdzięczna, że nie spytał.
Wiedziona odruchem, przysunęła się do niego, przytuliła. Łatwo było jej szukać pocieszenia w jego objęciach, ciepło drugiego ciała działało kojąco, dawało poczucie bezpieczeństwa. Odetchnęła głębiej, dużo spokojniej, przymknęła oczy, kiedy ją objął. Tak było dobrze. Tak było…
Wędrująca po jego plecach dłoń zastygła w pół ruchu. Nawet przez materiał koszuli dało się wyczuć grube pręgi, tajemnicze blizny o których nigdy jej nie opowiedział. Jeśli chodziło o przeszłość, Victarion już dawno temu postawił granicę, której nie potrafiła przełamać, bez względu na to, jak próbowała go podejść. Ze spokojem przeczekała chwilę w której spiął barki (zawsze tak miał), opuściła ramiona (przecież nie będzie go trzymać na siłę) i czekała, doszukując się kolejnego sygnału, wskazówki, co zrobić. Czasem odczytywanie jego humorów było dziecinną igraszką, prostą i przyjemną; czasem było też trudne i praktycznie niemożliwe, jakby na zawołanie odgradzał się od niej murem.
Kolejna fala rozbiła się o skały, podmuch wiatru uderzył ją w plecy. Nie puścił jej ― zamiast tego oparł policzek o jej włosy, delikatnie ścisnął za ramię. Nie czekała więcej, znów go objęła, wtuliła twarz w materiał koszuli. Powinna pytać?... Czy wskazówką było to, że nie odszedł, jak zwykle? Nie miała pojęcia, co powinna teraz zrobić.
― Nigdy mi nie powiedziałeś, skąd je masz ― powiedziała cicho, na granicy szeptu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz