niedziela, 4 września 2022

Od Isidoro - Of all possessions a friend is the most precious (III)

Sophie, z pomocą Hotaru i Antaresa, zajęła się zmianą szpuli pajęczej nici w jednolity materiał, następnie zaś zaimpregnowaniem go i w końcu - uszyciu z niego odpowiednich rozmiarów płaszcza. Akurat takiego, który mógłby być przydatny mykologowi podczas jego niebezpiecznych eskapad w poszukiwaniu kolejnych gatunków grzybów.
Isidoro, wiedząc że swoją obecnością raczej by nie pomógł w owym przedsięwzięciu, a raczej mógłby przeszkodzić - nie mając doświadczenia w pracach manualnych zapewne doprowadziłby do jakiegoś typu katastrofy - zajął się tym, co wcześniej zapowiedział Sophie. Czyli swoją częścią prezentu.
Nienazwane jeszcze kamienie mieniły się kolorem magii, gdy Isidoro wyciągnął pierwsze kilka z sakiewki. Ułożył je na dłoni, wpatrzył się w tańczący między nieregularnymi fasetkami blask. Jego światło mówiło do niego, szeptało nienazwane opowieści. Astrolog zamyślił się – wiedział mniej więcej, co chciałby osiągnąć, ale nie był pewien, na ile jego magia udźwignie wszystko to, co zamierzył i co sobie zaplanował. To prawda, że od kiedy na poważnie wziął się za głębsze poznawanie i zrozumienie swojej magii, jego doświadczenie rosło, tak samo jak i umiejętności, jednak nie dało się w ledwie parę miesięcy nadrobić tego, co innym zajmowała całe lata ciężkich studiów. Astrolog był tego świadom, zaś prawdopodobieństwo powodzenia jego przedsięwzięcia dawało równe szanse sukcesowi i porażce.
Isidoro zamknął oczy, zapadając się głębiej w miękki fotel. Siedział w swoim ulubionym miejscu, w obserwatorium, a z każdej strony otaczały go familiarne elementy. Półki pełne książek traktujących o astrologii oraz dzienników gwiazdowych, które wraz z Mattią starannie spisali. Były też ich bliźniacze biurka, do tego szafki kryjące wewnątrz mnogość utensyliów wróżbiarskich, malowane ręką Mattii astrolabium oraz teleskop - tkwiący w środku pomieszczenia, stanowiący serce całego obserwatorium. Astrolog rozluźnił się, pozwolił myślom nasycić się tym specyficznym spokojem i odprężeniem, jakie zawsze towarzyszyło mu, gdy przebywał sam w dobrze znanym miejscu kojarzącym mu się z gwiazdami.
A potem pozwolił swojej magii popłynąć w stronę kamieni, spleść się z geometryczną regularnością ich wewnętrznej symetrii, wsiąknąć w nie tak, jak czyniło to światło księżyca. Życzenie brzmiało w umyśle astrologa, kształtując srebrne pasma we wnętrzu kryształów, zaginając wokół nich ścieżki losu. By las wokół był bezpieczny, by żadne licho nie próbowało czepiać się właściciela, by szczęśliwy traf pozwolił dojrzeć kryjące się w leśnym runie grzyby. Isidoro poczuł, ja ciepło magii gwałtownie odpływa z jego ciała, jak on sam zaczyna robić się słabszy i zmęczony. A potem było to charakterystyczne uczucie, jakby coś się kończyło, wskoczyło na swoje miejsce. Zaklęcie było gotowe.
I nawet się udało.


— Myślisz, że się domyśli?
Sophie i Isidoro stali przed drzwiami pokoju. Od obiadu minęło wystarczająco dużo czasu, by zacząć czuć się głodnym, zaś pogoda zapraszała, by wyłożyć się gdzieś na kocu i pozwolić promieniom słońca połaskotać się w nos.
— Myślę, że bardzo szybko — odparła alchemiczka. — Ale najważniejsze, żeby mu się podobało. I sądzę, że będzie mu się podobało – nie ma innej możliwości.
Isidoro skinął jej głową, podniósł dłoń, zapukał. Zaszurało w środku, słychać było jakieś szelesty, potem głośniejszy trzask przestawianych rzeczy. W końcu drzwi się uchyliły, w wąskim przesmyku pojawiła się twarz mykologa.
— Piszę, piszę, już kończę, więc na jutro… Ach, to nie Ignatius..! Doskonale!
— Czyżbyś spóźniał się z raportem? — Sophie skrzyżowała ramiona na piersi, zerknęła na Hugona z lekkim uśmiechem.
— Oczywiście, że nie. Jak możesz mi coś takiego zarzucać? — Hugo prychnął. — Jedyne, co można mi zarzucić, to kocyk na ramiona.
— Zapamiętam na przyszłość. — Alchemiczka parsknęła śmiechem — Ale niestety nie przyszliśmy tu, żeby okryć się kocykiem.
— Tak się domyśliłem – zawsze jakieś interesy… — Hugo otworzył szerzej drzwi, ukazując panujący w pokoju chaos. — Nie przejmujcie się, właśnie sprzątałem, to dlatego tak wygląda… Zazwyczaj mam porządek.
— Bez wątpienia.
Sophie i Isidoro nie poczynili jednak kroku, by wejść do pokoju. Astrolog odezwał się:
— Znaleźliśmy nieznany gatunek grzyba — Po twarzy mężczyzny błąkał się lekki uśmiech. — Jesteś jedynym, który jest w stanie go zidentyfikować.
Hugo uniósł brwi, ramiona spięły się, spojrzenie wyostrzyło.
— Trzeba było tak od razu — Mężczyzna sięgnął ku niewielkiej półce tuż przy drzwiach – na niej akurat panował idealny porządek – i zgarnął z niej charakterystyczną, skórzaną saszetkę, w której trzymał swój sprzęt do pobierania próbek. — Jak wygląda?
Drzwi zamknęły się za mykologiem, Hugo już był w połowie drogi do schodów.
— Hm, ma nóżkę i kapelusz…
— Duży? Mały? Blaszki czy gąbka?
— Mieści się cały w dłoni, a co do blaszek i gąbki… Nie wiem, chyba bardziej gąbka.
Nie wiedzieć kiedy byli już w głównym holu.
— A kolor kapelusza?
— Ciemnoczerwony. W białe kropki.
— To muchomor!
— Właśnie nie! Niektóre są inne.
— Inne kolory?
— Były też zielone i niebieskie.
Wyszli na zewnątrz, ścieżka utonęła w cieniu drzew.
— I wszystkie w kropki?
— Tak… I są takie hm… kruche.
— Kruche?
— Um… można złamać w ręku, wtedy się kruszą.
— Dotykaliście ich gołymi rękami?
— Może trochę…
Ostatni zakręt, ściana lasu ustąpiła, cała trójka dotarła nad to niewielkie jeziorko, gdzie tak chętnie pluskał się Magister. Tym razem krokodyla tam nie było, był jednak koc – duży, kraciasty, rozłożony w cieniu drzewa. Idealny, by wyłożyć się na nim i zapaść w popołudniową drzemkę. Na środku – duży kosz, kryjący swą zawartość pod haftowaną ściereczką. Na kocu siedział już Antares i Hotaru. Tancerka uśmiechnęła się na ich widok, uniosła dłoń w pozdrowieniu.
— Misja zakończona sukcesem?
— Jak każda, za którą się bierzemy — odparła Sophie, klepnęła mykologa w bark. — Siadaj, musisz zobaczyć te grzyby.
Hugo parsknął serdecznym śmiechem, klapnął na kocu, wyciągnął rękę do koszyka.
— Prawie się nabrałem, poważnie — Ściereczka zniknęła, odsłaniając zawartość koszyka.
W środku – bogactwo kruchych ciasteczek, wyciętych w ten charakterystyczny kształt z kapeluszem i nóżką, ozdobionych kolorowym lukrem i białymi kropeczkami. Sophie usiadła obok mykologa, po drugiej stronie przycupnął Isidoro.
— I jaki werdykt? Wiesz, jaki to gatunek?
— Oczywiście — Hugo zgarnął pierwsze z brzegu ciastko, bez namysłu wpakował je do ust. — Hotaru crustula to bardzo dobrze znany mi gatunek. Ale mamy chyba do czynienia z jakąś interesującą odmianą, kolory kapeluszy są doprawdy niespotykane.
— Magia alchemii.
Znikąd pojawił się butelka wina, stuknęły drewniane kubki, więcej rąk sięgnęło po barwne okazy „grzybów". Rozmowa popłynęła żwawiej, Hugo śmiał się szczerze, Sophie pytała o kolejne grzyby, Hotaru pilnowała, by wszystkie kubki były pełne, zaś Antares – by żadne ciastka się nie zmarnowały. W dłoniach Isidoro pojawiło sa się w końcu paczka – nieco bezkształtne zawiniątko schowane w ozdobnym materiale, czekało spokojnie na to, aż przyjdzie na nie pora.
— Właściwie to byliśmy jeszcze bardziej interesowni, niż początkowo sądziłeś — odezwał się astrolog, poprawiając rąbek materiału, który wysupłał się z pakunku.
— Zidentyfikowałem nieznane grzyby, a teraz okazuje się, że nawet tego za mało? — Hugo westchnął teatralnie. — Niech będzie, do czego jeszcze chcecie mnie wykorzystać?
— Mamy ci coś do zarzucenia…
— Jeszcze lepiej!
— … konkretnie, to płaszczyk na ramiona.
Hugo świetnie udał zdziwienie.
— O, proszę!
Tymczasem zaś Isidoro wydobył z zawiniątka prezent, a Sophie chwyciła materiał – płaszcz rozwinął się i rozlał na kolanach alchemiczki. Dziwnie przejrzysty, podejrzanie lekki, o nieokreślonej barwie, materiał spoczął na ramionach mykologa. Kryształ, który wciąż nie doczekał się swej nazwy, spiął materiał pod szyją, magia zamknęła się wokół mężczyzny, chroniąc go przed leśnym lichem i przeróżnymi wypadkami, jakie mogłyby na niego czekać w głębi kniei.
— Wszystkiego najlepszego!
Dłoń Hugona przebiegł po materiale, mężczyzna wstał, obejrzał poły, zarzucił kaptur na głowę.
— Wyglądam naprawdę szykownie – widzę, że tytuł najlepiej ubranego mykologa należy od teraz tylko do mnie.
— Nie daj go sobie zabrać — Sophie parsknęła śmiechem.
— Będę bronił jak koszyka borowików — Hugo obrócił się jeszcze raz, płaszcz znów zamigotał – tym razem rozmytą zielenią i brązem – zlewając się barwą z otaczającym lasem. Mężczyzna usiadł z powrotem na kocu. — Dziękuję, to naprawdę świetny prezent. I przyznaję, nigdy nie widziałem takiego materiału…
— Obawiam się, że masz małe szanse na zgadnięcie, z czego ten płaszcz powstał.
— Podpowiedź?
— Antares zapewnił materiały — odparła Hotaru.
Hugo uniósł brwi.
— To wełna z Tofurnika?
— Jedwab z pająka — poprawił rycerz.
Hugo parsknął śmiechem.
— A już myślałem, że udało wam się spreparować jakiś rodzaj grzybów.
— Niestety, technologia nie dotarła jeszcze do tego punktu, ale wszystko przed nami. Tym razem to Hotaru tkała i szyła, zaś ja zajęłam się sprawieniem, by materiał był odporny na deszcz i wilkołaki.
— Och, to ostatnie najważniejsze…
— Może chciałbyś demonstrację? — Oczy alchemiczki zabłysły niebezpiecznie.
— Co, wilkołaków?
Mina Hugona – już bezcenna – stała się wręcz nieopisana, gdy Antares po prostu dobył skądś sztyletu, wbił w materiał płaszcza, rozpruł go od ramienia aż do końca. Przekleństwa mykologa nie zrozumiał nawet Isidoro.
— Mój płaszcz! — wykrztusił, spojrzał na rycerza. — Za co?
— Spokojnie – mówiłam, że jest odporny na wilkołaki.
— Materiał jest żywy i magiczny — dodała Hotaru, przesuwając się na kocu bliżej Hugona. — Popatrz.
Dłonie tancerki chwyciły części płaszcza, złożyły je razem wzdłuż rozcięcia. A potem Hotaru delikatnie potarła rozerwaną część, jakby rozmasowywała obolałe miejsce. Materiał zdawał się rozlewać pod ciepłem i miarowym dotykiem jej opuszków, rozerwane nitki na powrót odnajdywały swoje miejsce, zespalając tkaninę. Nie wiedzieć kiedy, po rozcięciu nie został nawet ślad, zaś płaszcz wyglądał idealnie.
— Żywy i magiczny – faktycznie zachowuje się trochę jak grzybnia… — Hugo przez pewien czas lustrował wzrokiem miejsce po rozcięciu, potem dotknął kamienia spinającego płaszcz. — To też część pająka?
— To akurat jakiś… kamień. Ale był z pająkami — Antares zerknął w stronę siedzącego w milczeniu astrologa. — Isidoro go zaklął.
— Żeby oprócz wilkołaków nie dopadły cię inne groźne rzeczy.
— To teraz mogę wybrać się na grzyby na koniec świata i nic mnie po drodze nie pożre?
— Taki jest plan — odparł astrolog. — Tylko żebyś potem wrócił. Bo płaszcz nie ma wbudowanego kompasu.
— Wrócę i bez kompasu, o to nie musisz się martwić. Grzyba ciężko się pozbyć, jak już raz się zalągł.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz