czwartek, 15 września 2022

Od Lei cd. Hotaru

Rycerz zatrzymał się, co nie było w smak Edmundowi. Młodzieniec wyraźnie się niecierpliwił, pochodnia poruszała się rytmicznie to w górę, to w dół, jakby niosący ją usiłował zerknąć sponad ramienia prowadzącego grupę Antaresa, co takiego go spowolniło.
— Dotarliśmy do groty
Nie musiałam widzieć twarzy Edmunda, by być całkowicie pewną, że właśnie przewraca oczami. Zirytowany ton głosu nie pozostawiał ani cienia wątpliwości, co myśli o przymusowym postoju.
— Więc na co czekasz?
— Chciałbym najpierw sam sprawdzić, czy w środku jest bezpiecznie.
— Byle szybko — burknął szlachcic. Nie wyciągnął jednak ręki z pochodnią w kierunku rycerza, czekał tylko, aż da znak, że możemy wejść. — Gdyby chciało nas zaatakować, już dawno byśmy wiedzieli.
Antares nie podzielał pośpiechu szlachcica. Uśmiechnęłam się, zziębnięte ciało rozgrzała ciepła iskra, bo nawet jeśli widziałam tylko kontur sylwetki rycerza, wystarczył sam dźwięk jego głosu, bym poczuła się lepiej. Ciemność przed i za nami nagle nie wydawała się taka straszna i gęsta; nawet jeśli coś czaiło się w tysiącletnich, niezbadanych zakamarkach, byłam pewna, że żadne z nas nie musi się tego obawiać.
Wystrzegaj się zwierzęcia zagonionego w kąt, wujek często to powtarzał. Gdyby było stąd tylko jedno wyjście i rzeczywiście jakiekolwiek stworzenie poczuło się zagrożone naszym najściem, mogłoby nie wahać się zaatakować z całą siłą, byleby tylko odpędzić intruzów. Dlatego na polowaniu nie wolno było dać się zwieść temu, że ranna zwierzyna jest osłabiona i nie zrobi krzywdy; przeciwnie, skoro nie widziała innego wyjścia, nie musiała też już się wahać.
— Grota jest mniejsza niż poprzednia — stwierdził wreszcie rycerz. Skończył oględziny, nie zauważył żadnego niebezpieczeństwa, więc gęsiego zaczęliśmy wchodzić do środka.
— Jest stąd przejście dalej? — zapytała Hotaru.
— Wydaje mi się, że nie. A nawet jeśli – zbyt małe, żeby człowiek mógł się przecisnąć. Nie czuję przeciągu.
Półokrągła grota była zimniejsza od poprzedniej i całkowicie spowita mrokiem. Oddzielona długim korytarzem od świata zewnętrznego, niemuśnięta nigdy ni promieniem słońca. Zastanawiałam się, kiedy - albo raczej czy - był tu w ogóle jakiś człowiek.
Szlachcic kręcił pochodnią po zakamarkach, usiłując wywabić niezwykłe stworzenie. Pochodnia tańczyła na skałach, długie cienie kładły się na stalagmitach o fantastycznych kształtach. Jeden z nich przypominał maczugę, kolejny przewrócony snopek siana, a jeszcze następny…
— Gdzieś musi się czaić — Edmund spojrzał z wyrozumiałością na Antaresa. — Ale ma zapewne doświadczenie w ukrywaniu się. Zwłaszcza w ciemności.
Rycerz powstrzymał się od odpowiedzi, dyskusja nie zaprowadziłaby donikąd. Widział zapewne lepiej niż szlachcic, który cały czas trzymał pochodnię przy sobie, miał też przecież o wiele większe doświadczenie w badaniu tego typu miejsc.
Kolejne minuty mijały, Edmund raczył nas wykładem o różnicy pomiędzy stalaktytami, stalagmitami a stalagnatami, choć w pewnym momencie język zaczął się plątać od nadmiaru zbyt podobnych słów, więc tylko odchrząknął.
— Uważajcie, może być wszędzie — przypomniał. — Jest sprytne.
Skinęłam głową, choć wątpiłam, by była tu jakaś żywa istota poza naszą czwórką. Edmund również przycichł, może zniechęcony, może pochłonięty obserwacją. O jego obecności świadczył nagle tylko nieco przyspieszony oddech, głośny krok, gdy buty odbijały się od zawilgoconego podłoża. Liczne warstwy odzienia ocierały się z szelestem o siebie, z całą pewnością już dawno temu zaalarmowałyby potencjalnego mieszkańca groty – ba, zrobiłyby to pewnie nasze wcześniejsze rozmowy, toczące się echem przez całą długość jaskini.
— Pięknie tu — moje opuszki zbadały ostrożnie jeden z wapieni. Zimno stępiło zmysł dotyku, wciąż jednak czułam specyficzną fakturę.
— Niezwykłe miejsce — zgodziła się tancerka. Wzrok błądził po skapanych w półmroku miejscach. — Ten stalagmit przypomina tulipana.
Pochyliłam się nad jasnym, nieregularnym kształtem.
— Słowo daję — przyjrzałam się uważniej — to krasnoludek. A właściwie cała grupa.
— Czyli to byłaby czapeczka? — palce Hotaru musnęły jasny sopel, popłynęły ku samemu czubkowi. I zaraz bez trudu odłupały kawałek, zupełnie bezdźwięcznie, jakby zsunął się gładko niczym kropla wody.
— Jest aż tak delikatne? — uniosłam brwi. Edmund zbył naszą rozmowę machnięciem ręki, zajął się przeszukiwaniem sklepienia.
— To sierść — odparła tancerka.
Dopiero teraz zauważyłam, że w jej dłoni skrawek zachowywał się w sposób zupełnie nieprzypominający zwartego obiektu: rozdzielał się w cienkie pasma, które miękko owijały się wokół bladych palców.
Słowo klucz przykuło uwagę szlachcica. Światło z pochodni skierowało się w naszą stronę, pomarańczowy blask na moment oślepił, ale też nie pozostawił wątpliwości: zaczepiony dotąd o stalagmit kępek sierści spoczywał teraz w dłoni Hotaru.
W Edmunda wstąpiła nowa energia.
— Pokaż! — zażądał.
Długimi krokami zaczął pokonywać dzielącą nas odległość.
I wtedy potknął się, niemal upuścił pochodnię; Antares złapał go za ramię w ostatniej chwili. Szkło prysnęło dźwiękiem tysiąca rozbitych kawałków. Szczątki lampy, ukrytej dotąd jednym z głazów o nieregularnych kształtach, potoczyły się dookoła, szczapka drewna smętnie zaskrzypiała i poturlała się pomiędzy szkłem.
My przynieśliśmy ze sobą tylko pochodnię, na której teraz Edmund zaciskał kurczowo palce.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz