środa, 7 września 2022

Od Lei cd. Antaresa

Bezwładne ciało profesora osunęło się głucho na ziemię. Przez chwilę, mrugnięcie okiem wydłużone w nieskończoność, panowała cisza. Spojrzenia wszystkich zbiegły się do jednego punktu, ustały wszystkie rozmowy, zapomnieliśmy o dopiero co zabranych przez straż przemytnikach, o całym zajściu, świat skurczył się do leżącej w trawie sylwetki.
A później wszyscy rzucili się ku profesorowi. Kakofonia dźwięków zburzyła moment znieruchomienia.
— Profesorze!
— Fernando!
— Dobry Asaimie!
Ktoś sapnął, Marco zerwał się z miejsca i potknął o pniak, na którym dotąd siedział, w ostatniej chwili złapał gałąź, zaklął pod nosem. Antares i ja momentalnie ruszyliśmy ku Fioravantiemu, krąg wokół leżącego zaczął się zacieśniać.
Verena jako pierwsza doskoczyła do niego i uklęknęła, energicznie potrząsnęła ramionami wciąż nieprzytomnego mężczyzny.
— Profesorze, słyszysz mnie?!
Nie odpowiedział; poklepała go po policzkach, najpierw delikatnie, później mocniej; głowa turlała się to w prawą, to w lewą stronę, w końcu jednak biolożka poddała się.
— Oddycha?
Abelarda przyłożyła wierzch dłoni do ust profesora, odetchnęła z wyraźną ulgą. Razem z Vereną zajęły się udzielaniem pomocy mężczyźnie: zdjęły mu okulary, rozpięły kaftan, by ułatwić płucom dostęp do powietrza.
Z jej zwykle idealnie ułożonego koka wysunęło się jedno z pasm; kobieta poprawiła go niedbałym ruchem, gdy jednak znów wypadło, zostawiła je, swobodnie leżące na płatku ucha. Cała jej uwaga, podobnie jak reszty zespołu, była skupiona na profesorze, na jego wciąż zamkniętych oczach.
— Tu niewiele zdziałamy — stwierdziła lingwistka po dłuższej chwili krzątaniny. — Najlepiej byłoby zanieść go do namiotu. Tam będzie mógł odpocząć.
— To bezpieczne? — zaniepokoił się Pascal. — Nie powinniśmy ułożyć go w jakiejś wygodnej pozycji i czekać?
— Znowu serce — Abelarda pokręciła głową. — Potrzebuje odpoczynku. Nie na zimnej ziemi, gdzie jeszcze zaraz może go coś ugryźć.
Zerknęła krótko na Antaresa, ten zaś nie potrzebował żadnej zachęty. Złapał delikatnie profesora, bez trudu podniósł większego od siebie nieprzytomnego mężczyznę, jakby ważył tyle, co piórko.


Profesor zwykle wydawał się być osobą ze stali; teraz jednak mogłam dostrzec tylko rozwichrzone, stalowe włosy starszego pana, który brał na swoje barki więcej niż powinien. Leżał w namiocie, jakby właśnie drzemał, głuchy na wszechobecny szmer głosów i kroków.
Antares siedział obok mnie, ale nie rozmawialiśmy zbyt wiele. Co jakiś czas tylko zerkałam na jego zbroję i ramiona, by upewnić się, że po niedawnej potyczce wszystko jest w porządku. Nie skończyliśmy wcześniej wymiany zdań, ale ufałam, że tak jak mówił, czuje się dobrze. Koszula też nie była do zszycia. Z czego też się, oczywiście, cieszyłam.
— Szczęście w nieszczęściu, że kiedy było już po wszystkim — stwierdził Pascal. — A nie kiedy… wiecie, było to całe rzucanie toporkami. Mogło być gorzej.
— Mogło być równie dobrze lepiej — sarknęła Verena. — Beznadziejny argument.
— Pascalu, Vereno, doprawdy — upomniała ich sucho historyczka. W międzyczasie zdążyła poprawić kok; szpilka docisnęła nieposłuszny kosmyk do spiętej ciasno fryzury.
Zacisnęłam nieco mocniej palce na łuku, który był oparty o moje kolana. Wiedziałam, że nie dałabym rady zrobić z niego realnego użytku na ludziach, ale może gdybym była w stanie myśleć i działać szybciej, profesor by się tak nie zdenerwował? Co mogłam zrobić inaczej? Co zrobiłby wujek?
Głęboki wdech. Źle stawiam pytania. Co ja mogę zrobić teraz?
— Ma rację — Insteia zaczęła go bronić. — Co nie zmienia faktu, że sytuacja nie wygląda zbyt dobrze. Profesor zanadto się forsuje, a nie jest już pierwszej młodości. Podobnie jak jego serce. Nawet jeśli nikt już nie będzie atakował nas bezpośrednio, te badania są dla niego obciążające.
— Jeszcze gorzej byłoby go od nich odsunąć. Tacy jak on nie rezygnują — Abelarda westchnęła, spojrzała z troską na mężczyznę. — Zbyt długo z nim pracuje, żeby tego nie wiedzieć.
Przez grono naukowców przetoczył się szmer cichego rozbawienia. Nawet jeśli niektórzy mogli pochwalić się dość krótkim stażem współpracy z Fioravantim, jak choćby Marco, nie protestowali, zaznajomieni z jego charakterem i oddaniem. Doktorant uśmiechnął się blado, choć już na pierwszy rzut oka było widać, że wciąż jeszcze nie doszedł do siebie po całym zajściu. Nieco zbyt kurczowo trzymał się oparcia krzesła, pił już piąty kubek wody w przeciągu niecałej pół godziny.
Może mam ze sobą rumianek? Dobrze by mu zrobił. Właściwie może znajdzie się też coś dla profesora? Ruszyłam ku moim bagażom, zaczęłam przeglądać sakwę z ziołami. Trochę późno, ale miałam nadzieję, że na coś się przydadzą. O ile znajdę te, których potrzebuję.
— Antaresie, a ty co sądzisz? — zagadnął Pascal.
Rycerz zawahał się, zerknął w stronę nieprzytomnego, choć miarowo oddychającego profesora.
— Nie sądzę, bym był…
— Nie pytam o opinię medyka, starczą mi wywody Vereny — machnął ręką. — Jakbyś był na jego miejscu, dałbyś się przekonać, żeby trochę… no wiesz, zwolnić?
— Cóż — poruszył się na krześle, urwał na chwilę — wątpię. Profesor ma zbyt duże poczucie obowiązku.
— Kodeksy rycerzy i naukowców może nie różnią się aż tak bardzo — stwierdziła Insteia z łagodnym uśmiechem.
— Ci pierwsi przynajmniej jedzą porządne śniadania — biolożka przewróciła oczami. — Profesor jak raz wpadnie w ferwor nauki, to chyba zapomina, że ma ciało. I trzeba o nie dbać.
Spojrzałam na Antares, ręka zawisła nieruchomo w powietrzu. Wiedziałam, że podobnie jak profesor, nie wycofa się z podjętego zadania i będzie chronił wszystkich. Miałam tylko nadzieję, że najgorsze za nami. Czy może nam grozić bardziej bezpośredni atak niż walka z przemytnikami? Władze Crullfeld wciąż były do nas niezbyt przyjaźnie nastawione, ale burmistrz wojował raczej biurokracją niż mieczem, zwłaszcza po tym, jak Antares pokonał w pojedynku czempiona ich miasta. A przede wszystkim, należało znaleźć sposób rozwiązania konfliktu, który polegałby raczej na rozmowie. Nieśmiało zastanawiałam się, czy jest możliwość, że po współpracy ze strażą miejską nasze stosunki się ocieplą.
I gdzie, na bukowe strzały, wsadziłam swoje rzeczy?
— Miałam gdzieś tu gęsią stopę — mruknęłam, przetrząsając juki.
— Miałaś co? — Pascal niemal potrącił kociołek, w którym gotowała się woda. Cienkie strużki pary, wciąż jeszcze nieśmiałe i chybotliwe, ulatywały w stronę sklepienia.
— Gęsią stopę — powtórzyłam. Sprawdziłam zawartość kolejnego mieszka, w którym miałam trochę pokrzywy. — Takie zioło. Powinna pomóc profesorowi. Jest dobra na serce i nadciśnienie. Można by też dodać trochę głogu…
Verena wtrąciła się do rozmowy:
— Masz na myśli serdecznik?
— Tak, tak — sprawdziłam kolejne zawiniątko. — Znalazłam. Schował się prawie na dnie.
— Świetnie. Ja mam trochę tego głogu. Chodź, zrobimy napar — machnęła zachęcająco ręką, dołączyłam zaraz do kobiety.
Wody w kociołku nie było wiele, w sam raz na porcję dla profesora, dlatego białe kłęby pary szybko obwieściły, że woda jest przegotowana i wystarczy chwilę poczekać, by móc zalać zioła. Delikatny aromat zaczął rozchodzić się po całym namiocie, zaraz miał jednak stać się jeszcze intensywniejszy, skoro napar będzie gotowy.
— Mnie już by rozbudził sam zapach — mruknął Pascal. — Gęsi też tak pachną? Od tego ta nazwa?
— W Brittlebury, moich stronach, tak się zawsze na nie mówiło — odparłam, wzruszyłam ramionami. — Wydaje mi się, że to wynika raczej z kształtu liści.
Geolog pokiwał powoli głową, wciąż chyba jednak nie do końca przekonany. Przypuszczałam, że już zastanawia się, jaką tu może upichcić potrawę, żeby zarówno dodała wszystkim sił, zwłaszcza profesorowi. I żeby dobrze smakowała. Pewnie dobrze byłoby zapewnić mięso na najbliższe posiłki.
— Nie możecie mu tu dodać trochę cukru?
— Lekarstwo musi być gorzkie — stwierdziła kategorycznie Verena. — Ale to akurat nie powinno tak źle smakować. Postawi na nogi nawet umarlaka.
— No, no — od siennika dobiegł nas słaby głos — aż tak źle chyba nie jest.
— Wreszcie — biolożka wybuchła urywanym, nieco zduszonym, ale szczerym i pełnym ulgi śmiechem. — Jeszcze trochę i bym się za profesorem stęskniła.
Pozwolił sobie na zmęczony uśmiech. Nie sięgnął oczu, wciąż jeszcze zmrużonych i zasnutych mgłą.
— A niech to. Może następnym razem.
— Żadnych następnych razów — zaoponował Pascal. — Nasze serca też mają swoje limity, miej litość, profesorze.
Mężczyzna skinął krótko głową, wciąż jeszcze chyba zbyt osłabiony, by mówić zbyt wiele i często. Zaczął gramolić się z łóżka, lingwistka zaraz jednak delikatnie go wstrzymała.
— Proszę jeszcze poleżeć.
— Czuję się świetnie.
Kontynuował podnoszenie się z siennika, dłoń sięgnęła ku wygniecionej koszuli. Drżąca dłoń.
— Dopiero co zemdlałeś. Jesteś osłabiony.
— Nonsens. Przecież wypocząłem. Mamy zbyt wiele pracy.
— Otóż to. Dlatego nie może nami przewodzić na wpół żywy człowiek, nawet jeśli ma habilitację.
— Ale na rehabilitację jeszcze nie pora.
Napar wreszcie się przestygł, podałam go profesorowi. Wypił go niemal duszkiem, choć widziałam, że skrzywił się, gdy poczuł gorzko-kwaśny smak.
— Wyśmienite, dziękuję. Czuję się dziesięć lat młodszy.
Głębokie cienie pod oczami i ciężki oddech bynajmniej na to nie wskazywały. Oparł się znów o wezgłowie, kawałek deski przymocowanej do siennika.
— Przed nami teraz jedna z ważniejszych części — podjął Fioravanti, bez dalszej zwłoki wrócił do tematu badań. — Świątynna. Liczę, że będzie jedną z lepiej zachowanych. Nie jest zbyt duża, ale zapewne zajmie nam trochę czasu, jest tam wiele delikatnych konstrukcji.
Na jego policzkach pojawił się cień koloru, świadectwo oddania wobec pracy. Na rzecz badań był w stanie zmobilizować resztki sił i dać z siebie wszystko.
— Możemy zacząć sami — zaproponowała lingwistka. — Marco przygotował już wykazy, sama mam też trochę gotowych materiałów.
— Wykluczone.
Wziął głęboki wdech i wyglądało na to, że chce coś dodać, ale ubiegła go historyczka:
— Antares nie będzie cię ciągle nosił, Fernandzie — zdawało mi się, że przez ułamek sekundy uśmiechnęła się znacząco. Z kolei postawa rycerza wskazywała, że jeśli będzie trzeba, pomoże tak nawet każdego dnia. — Pójdziesz z nami, dobrze. Nie będziemy marnować siły na kłótnie. Ale dopiero jutro. Dzisiaj trzeba odpocząć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz