niedziela, 16 maja 2021

Is it cold in the water?

Tallulah Barbeau
Wygląda modrymi oczyskami zza brudnego, od zbieranego się przez lata piachu, okna, nie odrywając wzroku od wyniosłych sylwetek królewskich żołnierzy, z wolna przemierzających dróżkę biegnącą przez sam środek znajdującej się nad morskim brzegiem, rybackiej wioski. Odwraca wystraszone, dziecięce spojrzenie w stronę szarej kobyły, tej samej pod ciężkim cielskiem jednego z gwardzistów, na co zwierzę, niby odczuwając na sobie nieproszony wzrok, ryknęło niespokojnie, całkowicie zapominając o elegancji, którą przez lata wpajano w młode, zwierzęce mięśnie, zawsze wymagając od królewskich wierzchowców odpowiedniej, pełnej gracji, postawy. Śiwy raz jeszcze, niby to na złość, wyciągnął w przód łeb, tym samym wyrywając z męskich dłoni przykrótkie wodze, by zaraz ponownie wyprostować zmęczoną wielogodzinną podróżą szyję, z góry obserwując gapiów, którzy z wolna zaczęli gromadzić się przed lichymi sylwetami własnych chat.
Dopiero po chwili, młode dziewczę dostrzegło i sylwetkę swej matki, która za przykładem sąsiadów, wysunęła nosa zza drzwi lichej, drewnianej chałupy, a ze zmęczonej, poniszczonej od wilgotnego powietrza twarzy, w moment szło odczytać wyraźne niezadowolenie. Żołnierze sprawnie, z wyuczonym zgraniem, zatrzymali swe wierzchy, zaraz kierując zimne spojrzenia w stronę nadąsanego babska.
Ukrywające się za drewnianymi ścianami chatki dziecięce ciałko zadrżało, a grynszpanowe fale, przyozdabiające wychodzone ramiona, w szarości deszczowych chmur wydały się pozbawione jakiegokolwiek koloru.
— A wy czego tu chcecie? — donośny, kobiecy głos rozszedł się po całej okolicy, docierając nawet do ciekawskich uszu sąsiedztwa z samego pogranicza drobnego, niby to nic nieznaczącego, przysiółka. — Idźcie precz, problemów nam nie trzeba.
— Słyszeliśmy o młodej, utalentowanej uzdrowicielce z tych okolic. Ślepym przywracającej wzrok, głuchym przywracającej słuch, kalekom przywracającej chód. Młode, drobne dziewczę o morskim włosie i imieniu Czesława, o ile się nie mylę. — Jeden z gwardzistów sprawnie zeskoczył ze swej kobyły, ostrożnie rozglądając się po chłopskich, wyraźnie odwiedzinami żołnierzy przejętych, twarzach. Wzruszył ramionami.
— Chciałbym się z Czesławą zobaczyć, jeśli łaska.
— I niby czego od biednego dzieciaka chceta?
Na szlachetną buziuchnę mężczyzny wstąpił szeroki, przebrzydły uśmiech.
— Powiedźmy, że król również słyszał o jej niesamowitych zdolnościach.
Dalej pamięta jedynie ugrzęzły w krtani krzyk.
wieszczka, wiedźma, medyk ∙ 14.02.1759 ∙ Ethija

6 komentarzy:

  1. Sophie bardzo szybko znalazła sobie grono znajomych, z którymi zwyczajowo jadła posiłki. Właściwie to nawet niejedno - czasem przysiadała się do Cahira, ale głównie wtedy, kiedy na stołówce pojawiał się w raz z Sho albo w towarzystwie Nicolasa lub Mattii. Chętnie też spędzała czas z należącymi do Gildii kobietami. Wraz z Inanną zachwalała kuchnię Iriny, żartowała z Martą, słuchała opowieści Aurory i Lei o tym, co ostatnio przytrafiło im się na polowaniu. Do tej grupy nieraz przyłączała się i Pelcia, której drobna figura zniknęłaby kompletnie w tłumie na stołówce, gdyby nie często trzymana przez nią Lucynka - kura z piekła rodem swym głośnym gdakaniem sprawiała, że o przybyciu Pelci wiadomo było z dużym wyprzedzeniem.

    Jak zwykle na obiedzie, w sali panował lekki tumult, ludzie (i nie tylko) kręcili się z talerzami w ręku, starając się znaleźć sobie miejsce, i w tym tłumie Sophie mignęły charakterystyczne, rude włosy. Kobieta odłożyła łyżkę, podniosła rękę i wyciągnęła się wręcz w górę.

    — Heej! — zawołała, machając. — Chodź do nas, jest miejsce!

    Dopiero gdy słowa opuściły jej usta zauważyła, że pomachała do zupełnie nieznanej osoby - zmyliła ją ta ruda grzywa! Cóż, tym lepiej! Wcześniej nie widziała tu dziewczyny, a w ich babskim towarzystwie na pewno przyda się jakaś nowa twarz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Westchnęła lekko, bystrym okiem rozglądając się po stołówce w poszukiwaniu jakiegokolwiek, wolnego miejsca, które przy okazji okazałoby się dla Talluli, wciąż nie do końca pewnej w otaczającym ją towarzystwie, choć odrobinę komfortowe. Smukłe rączki zacisnęły się mocniej na krawędziach drewnianej michy, kiedy to dziwa zrobiła pierwszy krok w przód, wprost w te dzikie tłumy, które, mimo iż były Barbeau doskonale znane, w nowym miejscu nie miały dla kobiety bodaj grama życzliwości. Sprawnie wyminęła wychodzącą jej naprzeciw blondwłosą piękność – być może zatrzymała na jej sylwetce wzrok nieco dłużej, niż powinna – zaraz wpadając niemal na klatkę piersiową bladego elfa o krwistoczerwonych ślepiach, który mruknął w jej stronę ciche przekleństwo, jak najszybciej odsuwając się od ciałka młodej czarownicy, na co ta, przewróciła zaledwie szafirowym wzrokiem. I wszystko to, by zaraz posłyszała roznoszący się po sali, wysoki głosik, sprawnie przebijający się przez panujący w pomieszczeniu szmer. Odwróciła głowę, potężną burzę rudego włosa szybko wprawiając w ruch. Choć dzisiejszego ranka nie miała najmniejszej ochoty na poznawanie się z resztą gildijczyków przy porannej herbatce, na ten moment Tallulah nie miała żadnego, lepszego wyjścia. W końcu gdzieś trzeba było usiąść.
      — Dziękuję — odparła cichutko, zbliżając się do stołu, by zaraz usadowić się wygodnie naprzeciw młodego dziewczęcia, które to właśnie zdecydowało się zaprosić czarownicę do swojego stołu. Złapała za łyżkę, szybko jednak zdając sobie sprawę, iż najpewniej wpierw wypadałoby się chociażby przedstawić. — Tallulah Barbeau — wyciągnęła dłoń w stronę blondynki, wyczekując powitalnego uścisku — niedawno do was zawitałam.

      Usuń
    2. — Bardzo mi miło! Sophie Egberts — Alchemiczka również się przedstawiła, uśmiech nie znikał z jej twarzy.

      Od razu przypomniały jej się czasy studiów, kiedy ona sama nie znała nikogo, kiedy nawet w tej biednej jadłodajni na kampusie nie była w stanie znaleźć sensownego miejsca, a każda jej konwersacja turlała się bez przekonania wokół tych samych, płytkich tematów związanych ze studiami. Słowa płynęły, ale nie niosły za dużo wartości. Męczyło ją to. Męczyła ją miałkość tych początkowych rozmów, kiedy nikt jeszcze nikogo nie znał i każde rzucone zdanie było kolejnym badaniem gruntu.

      Cóż, ominąć się tego nie dało.

      — Jestem tutejszą alchemiczką, moja pracownia jest na pierwszym piętrze — Wskazała dłonią przybliżony kierunek. — Łatwo znaleźć, zazwyczaj mam uchylone drzwi...

      Głos Sophie na chwilę utonął w salwie śmiechu dobiegającej ze stolika obok.

      — Dołączyłam dość niedawno - mój opiekun naukowy polecił mi zmienić nieco miejsce i środowisko. Mówił, że to natchnie mnie do dalszej pracy i projektów. Powiedziałabym, że ma rację — Sophie wzruszyła ramionami, wdzięcznie przechyliła głowę. — A ty? Co cię do nas sprowadza? Jak się odnajdujesz?

      Usuń
    3. — A więc wygląda na to, że będziemy pracować obok siebie. Jestem medykiem — odparła pospiesznie, sprawnie i bez jakiegokolwiek zawahania, zmuszając ustka do szerokiego, koralowego uśmiechu. Od pierwszych lat spędzonych w Defros, kłamstwa stały się dla wiedźmy czymś zupełnie naturalnym. Grać potrafiła jak mało kto, umiejętnie maskując swe prawdziwe odczucia, emocje. Bo choć wyjątkowo ceniła swój czas, jak i słowa, nie mając zazwyczaj chęci do jakichkolwiek rozmówek o niczym, wiedziała, z czym dokładnie wiąże się pojawienie w całkowicie obcym towarzystwie. Smukła rączka wylądowała na samym środku klatki piersiowej rudowłosej. Kiwnęła głową. — Miło mi to słyszeć. Również nie pogardziłabym delikatnym natchnieniem — przyznała, a z kobiecej szyjki wydostał się cichutki chichot.
      Blade ramiona uniosły się lekko ku górze, zaraz jednak opadając ze zrezygnowaniem, tak dobrze widocznym w modrych ślepiach Talluli. Być może odpowiedź na tego typu pytania powinna wymyślić jeszcze zanim postawiła nogę na terenach Tirie. Uciekała, zapewne, jak i większość otaczających ją właśnie osób. I tylko nadzieja trzymała ją w przekonaniu, że gildijskie szeregi pozwolą jej uchować się przed wzrokiem ethijskiego władcy.
      — Bardzo dobrze, dziękuję — stwierdziła pewnie, choć w swym pobycie w Gildii wcale tak pewnie się nie czuła. — Cóż, mogę spokojnie stwierdzić, że znudził mnie już hałas miasta, tłumy i panująca wśród nich duchota. Musiałam odetchnąć. Zająć głowę czymś innym. A dlaczego miałabym tego nie robić, pomagając przy okazji innym? Myślę, że moje umiejętności mogą się gildijczykom przydać. Szczególnie te uzdrawiające.

      Usuń
  2. Pelagonija była przepełniona ekscytacją i wręcz skakała po lecznicy, czekając na nową medyczkę, na nową nauczycielkę! Była w takim nastroju od momentu, w którym pan Ravi wspomniał jasnowłosej, że niedługo będą mieli dodatkową parę rąk do pracy. Oczy dziewczynki wręcz się zaświeciły na wspomnienie o nowej osobie, a pan Ravi obserwował ją z rozbawieniem, kiedy ciągle zerkała na drzwi albo nie mogła ustać w miejscu.
    W dłoni trzymała bukiecik złożony z żonkili i magnolii, czyhając przy drzwiach, oczywiście w odpowiednim miejscu, żeby nie dostać nimi w twarz i żeby kobieta nie dostała zawału na widok bladej twarzyczki Pelagoniji.
    Kiedy tylko drzwi się uchyliły, wystawiła rąsie przed siebie z kwiatkami, a na twarz przywołała promienny uśmiech.
    — Dzień dobry, jestem Pel, będę pani pomagać! Pan Ravi mówi, że jestem bardzo dobrym asystentem — wyświergotała niemalże na jednym wydechu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Smukłe, blade paluszki objęły zimny metal klamki, zaraz otwierając przed rudowłosą kobietą wejście do gildijskiej lecznicy – tej samej, która od kilku dni stanowiła jej nowe miejsce pracy. Drzwi uchyliły się lekko z charakterystycznym dla nich chrzęszczeniem, a Tallulah z wolna przekroczyła próg pomieszczenia, nie podnosząc błądzącego spojrzenia, sprawnie zdradzającego zamyślenie młodej wiedźmy. I zapewne, gdyby nie wysoki, radosny, roznoszący się po lecznicy głosik, doszłoby do niewiarygodnego nieszczęścia. Kto to widział, żeby nowy rekrut staranował młodą dziewczynkę zaraz po swym przybyciu. Kobieca dłoń powędrowała do koralowych ustek, kiedy tylko uciekło z nich ciche och.
      — Dzień dobry, Pel. Cóż za piękny bukiecik, dziękuję ci bardzo. — Przykucnęła przed figurą jasnowłosej, kierując w jej stronę szeroki, życzliwy uśmiech. Odebrała prezent, zatrzymując spojrzenie na żółtych oraz różowych główkach bukietu. — Wspaniały wybór. Magnolie kojarzą mi się z domem. Ogród był ich pełen. — Kiwnęła głową na potwierdzenie swoich słów.
      — Skoro tak mówi pan Ravi, to tak musi być! Bardzo się więc cieszę, że będę mieć taką zdolną asystentkę. A ten piękny bukiecik trzeba jak najszybciej włożyć do wody. Pokażesz mi może, gdzie dostanę jakiś ładny wazon? Potem możemy posegregować razem zioła na maści, jeśli będziesz miała oczywiście ochotę.

      Usuń