wtorek, 11 maja 2021

Od Isidoro cd. Inanny

Dłoń wylądowała na ramieniu astrologa, ten zadzwonił zębami o brzeg kubka, parsknął w kawę. Krople napoju zrosiły mu brwi i grzywkę. Isidoro odruchowo przetarł twarz rękawem, ale tych drobnych, brunatnych plam na szczęście nie było widać na usianym w haftowane gwiazdy materiale. Isidoro nie przepadał za byciem dotykanym tak ogólnie, a przez obce osoby to już w szczególności, jednak albo przez niemal rok pobytu w Gildii już się powoli zaczął przyzwyczajać, albo w postaci Inanny było coś takiego, że jej bliskość po prostu nie przeszkadzała. Może Inanna przywiozła ze swej ojczyzny wystarczająco dużo słonecznego blasku, może to melodie mieszkające w jej sercu to sprawiały, a może chodziło jeszcze o coś innego, ale gdy Isidoro zadzwonił tym nieszczęsnym kubkiem o zęby, nie było to dlatego, że chciał jak najszybciej odsunąć się od kobiety. Po prostu go zaskoczyła. I tyle.
Isidoro zamilkł na dłuższą chwilę po kolejnych słowach Inanny, trzymany w ręku kubek zawisł między stołem a ustami. Astrolog zastanawiał się, obracał w myślach słowa bardki i milczał niepokojąco, wpatrując się w jeden punkt w przestrzeni. Jego wzrok wydawał się skupiony, ale nie na tym, na co mężczyzna właśnie patrzył, ale na czymś dalej, dużo dalej, poza ciasnymi nagle murami budynku gildii.
— W niewiedzy nie ma niczego złego, nie na każde pytanie trzeba znać odpowiedź od razu. Przyszłość przyniesie zmiany, przyniesie też i odpowiedzi — powiedział enigmatycznie, choć jego głos niósł w sobie uspokajające i pocieszające tony. — Póki się żyje, jest jakaś przyszłość. Póki jest przyszłość, jest nadzieja.
Talerz pełen naleśników wylądował na stole z głośnym huknięciem i tym razem nawet Inanna lekko podskoczyła.
— Macie, kochaneczki, zjedźcie sobie jeszcze naleśników. To na słodkie rozpoczęcie dnia — powiedziała Irina, pojawiając się nie wiadomo skąd i od razu zbierając na sobie całą uwagę Inanny.
— Irinko, jesteś złotą kobietą! — wykrzyknęła bardka, częstując się jeszcze naleśnikiem.
Podobnie postąpił Isidoro. Co prawda oboje zjedli już swoje śniadania, ale widać ich wspólną cechą było posiadanie dodatkowego żołądka na słodkości, toteż naleśniki z dżemem zawsze się jeszcze mieściły.


Isidoro przybył do gabinetu Cervana spóźniony. Rzadko się spóźniał, ale tym razem sytuacja tego wymagała - dzięki temu uniknął przebywania sam na sam z Mistrzem, krępującej ciszy i wcale nie takiej małej szansy na powiedzenie czegoś niestosownego.
Ledwo Isidoro zdążył usiąść na jednym z krzeseł przy biurku Cervana, na korytarzu rozległy się pospieszne kroki i drzwi do gabinetu otworzyły się na oścież. W drzwiach - Inanna, z rozwianym włosem, z lekkim rumieńcem na ogorzałej twarzy, w takt melodii uwiązanych przy pasie grzechotek.
— Już jestem! — Wparowała do środka, jednym ruchem zamknęła za sobą drzwi i już siedziała na krześle. — Coś przegapiłam? Mistrz już coś tłumaczył?
— Nie, spokojnie. Jeszcze nie zaczęliśmy niczego omawiać — Cervan sięgnął i wyciągnął z szuflady złożony list.
Nim mężczyzna zdążył chociaż go rozłożyć, Inanna odwróciła się do Isidoro.
— Więc byłam w bibliotece i rozmawiałam z Williamem, wspominałeś o nim. Jaki to jest miły człowiek! Jeśli chodzi o kartki... — Cervan chrząknął wymownie, strzepnął listem. — ...potem ci opowiem, teraz słuchamy szefa — dokończyła gładko Inanna, obdarzając świat swym słonecznym uśmiechem.
— Tak, słuchamy szefa — powtórzył za nią Cervan i wrócił wzrokiem do tekstu. — Gildia ponownie została poproszona o pomoc w rozwiązaniu problemu trapiącego mieszkańców Taewen. Jak pewnie wiecie, to miasto położone przy jeziorze Ifelt - duża część społeczności żyje z tego, co da im owo jezioro, zaś w ostatnim czasie wyprawy tam zrobiły się... nieco utrudnione. Wracający z połowu rybacy opowiadają o podnoszącej się nagle mgle, dziwnych światłach i co najważniejsze - o jakiejś pieśni, którą słyszą. Nie rozumieją słów, tracą poczucie czasu i wracają do portu dopiero późnym wieczorem.
Inanna przekrzywiła głowę, uniosła jasną brew.
— Cały dzień pływają po jeziorze i słuchają jak ktoś im śpiewa? To się chyba dobrze bawią, mam rację?
Cervan pokręcił ze smutkiem głową.
— Może i się dobrze bawią, ale wracają z pustymi rękami. Pieśń sprawia, że zapominają o wszystkim, również o tym, by zarzucić sieci. To nie są ludzie, którzy mogą sobie pozwolić na leniwe wycieczki i tracenie czasu - muszą wyżywić rodziny. Władze miasta niechętnie chcą się zabrać za tę sprawę. — Cervan westchnął. — Całość wygląda podejrzanie, ale skoro jeszcze żadna łódź się nie wywróciła i nikt się nie utopił, nie ma jeszcze zbyt dużej presji, by zacząć działać. Przynajmniej władze miasta jej nie czują. Liczą na to, że cokolwiek tam się dzieje, rozwiąże się samo.
— To brzmi tak, jakby ktoś nie chciał, żeby ludzie łowili ryby — wtrącił Isidoro, podpierając podbródek dłonią.
— Nie wiem, kto by miał na tym zyskać — odparł Cervan rzeczowo. — Dlatego też chciałbym, żebyście oboje udali się do Taewen i sprawdzili, kto lub co stoi za całą tą zagadką. Jeśli macie jakieś pytania, zadajcie je śmiało. Obawiam się jednak, że najwięcej dowiecie się od samych rybaków na miejscu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz