piątek, 14 maja 2021

Od Echa CD Mattii

Mężczyzna skinął głową, po raz ostatni szarpiąc za worki, które w końcu ustąpiły. Wstał i wyprostował się, po czym poruszył ramionami, chcąc zrzucić z nich spięcie, które najwidoczniej przypałętało się do nich w bliżej nieznanych mu okolicznościach. A może jednak znał je doskonale, jednak, jak zawsze zresztą, nie przyznawał się do nich, nie wpuszczał do swego umysłu, który już dawno otoczył grubymi ścianami i murami. Wszystko to robiąc w panice i w chaosie, tak nieoczywistych, bo okazywanych zazwyczaj jedynie mocno ograniczonym gestem czy cichym słowem. Bez krzyku, bez hałasu, bez stróżek potu i dreszczów przesuwających się wzdłuż kręgosłupa.
— Mogło być gorzej, tak — powtórzył cicho po swoim towarzyszu, a w umyśle zatańczyły wspomnienia. — Zawsze może być gorzej.
Te, w których nigdy nie wpuszczono go do cudzej stodoły, a krople deszczu spływały strumieniami po twarzy, kleiły włosy do czoła i ubrania do ciała. Ciekawe, czy chodziło wtedy o barwę skóry, o niespotykany akcent czy może mocne, ale zgarbione ramiona, które postarzały go o dobre kilka lat, nawet jeżeli na czole brakowało jeszcze dojrzałych zmarszczek. Bachor w coraz szybciej starzejącym się ciele.
Ostatecznie stwierdził jednak, że chodziło o ciemne oczy oraz niebezpiecznie błyskające w nich ogniki. Teraz te przecież były już dawno skrzętnie poukrywane, już wyczuwał, że należało czasami spojrzeć na własne stopy czy dłonie. Skromnie i miałko, byleby nie wydać się groźnym, gdy osoba lepiej do tego przygotowana rozmawiała z mającym uratować suchość ich ubrań gospodarzem.
Echo oparł dłonie na biodrach, zmrużył oczy, starając się dostrzec kryjące się w ciemnościach skarby i poszukując metalu, który poświadczyłby im o istnieniu owej latarni. Coś zaszeleściło, coś złamało kilka źdźbeł słomy. Burknął coś do siebie pod nosem, jak to miewał w swych zwyczajach, schylił się odrobinę i ugiął kolana, postępując do przodu.
— Słyszałeś? — mruknął w kierunku Mattii i zerknął na niego.
Ten, jak mógł tylko wnioskować z sylwetki ledwie otulonej słabym światłem, w dodatku cały czas tańczącym i balansującym na cienkiej nici swego palę się-nie palę się, wzruszył ramionami.
Echo podszedł więc o kolejne dwa kroki. Stopy pracowały miękko, doskonale wiedząc, co mają robić i jak to powinny zrobić. Nigdy nie mogąc wcześniej zbadać terenu, po którym teraz chodziły, teraz jednak idealnie wybierały deski, na których mogły i należało stanąć – twarde i pewne, te nieskrzypiące. Jakieś stworzenie wstrzymało swój oddech, błysnęło szklanym okiem w ciemnościach. Lustro odbiło światło, źrenica okazała się wąską, niebezpieczną.
— Och — westchnął Echo, prostując się i zaprzestając swojej cichej pogoni za tajemniczym stworzeniem. — Kot.
Zwierzę zarzuciło swym ogonem, wygięło grzbiet. Zasyczało i skoczyło dalej, chcąc już bez przeszkód i bez nieproszonych gości kontynuować swe przerwane poszukiwania myszy. Miękką łapą zahaczyło o metalowy uchwyt latarenki, który zbudzony nagle ze swego praktycznie wiecznego, przykurzonego snu odbił się od blaszanej pokrywki. Dźwięk rozszedł się po pomieszczeniu, odbił się od drewnianych ścian i powrócił do nich.
— Hm.
Echo podszedł do latarenki, pochwycił ją i chuchnął, chcąc choć odrobinę w ten sposób oszyścić ją z kurzu i pajęczyn, które tak bezprecedensowo teraz zerwano, pozbawiając w ten sposób domu ośmionożnych stworzeń. Trudno. One w końcu zostaną tu jeszcze na kilka lat, o ile nie pożre ich żadna jaskółka czy jedna, zagubiona jaskółka. Oni za to znikną już jutro i pozostawią pająki, pozostawią kota i pozostawią wiejskie ptaki oraz inne stworzenia, które cichymi skrzypnięciami i szelestami poświadczały o swoim istnieniu.
— Chodźmy spać — mruknął mężczyzna, układając odpowiednio worki, dla Matti podrzucając o jeden więcej. Nie do końca wiedział, czy robił to z dobrego uczynku, czy może jednak ze skrzętnie wpojonych do umysłu zasad oraz pewnej, niewspominanej jednak pomiędzy nimi hierarchiczności. — Lepiej wstać szybko i czym prędzej dostać się do miasta. Koniom siano wystarczy, nam nie.
Mężczyźni położyli się na workach. Stęknęli może i kilka razy, starając ułożyć się odrobinę wygodniej.
Echo uniósł kciuk prawej dłoni do czoła, zerknął na łuk oparty o jedną ze ścian. Zaczął się modlić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz